Witam ponownie. Raczej nie odniosę się do wszystkiego po kolei co pisaliście, bo trochę się w międzyczasie pojawiło postów. Ale postaram się napisać to co najważniejsze.
Temat, który założyłem dotyczy kryzysu jaki występuje w związkach często po 7 latach. I co do genezy to i Wy i ja się zgadzamy - trochę znudzenie, trochę rozczarowanie, może poczucie straconych lat, może brak wiary w przyszłość. Natomiast interesujące jest to jak postrzegacie to wszystko. Żeby było jasne ja się nie obrażam, bo nie ma o co, dyskutujemy.
1. Ja nie traktuje ją ja głupią. Bo nie jest. Ona jest osobą inteligentną, kreatywną, skończyła prestiżowe studia i w pracy - tak jak już pisałem - jest doceniana. Natomiast uważam, że niektóre jej zachowania, takie jak np. to z basenem, są głupie. Czaicie różnicę? Jeśli uważacie, że ktoś zrobił coś głupio to nie oznacza od razu, że macie go za głupiego. Nawet mądre i wartościowe osoby robią czasami głupie rzeczy, co nie przekreśla ich odbioru jako osób mądrych i wartościowych. Tak jak napisałem wiele jej zachowań jeśli chodzi o nasz związek jest niedojrzałych i dziecinnych. Bo co innego powiedzieć "nie chcę z Tobą chodzić na basen, bo po prostu nie mam takiej ochoty" a co innego "nie chcę chodzić z Tobą na basen bo postawi mnie to w złym świetle przed koleżankami". I te nasze dyskusje, gdzie ona nie potrafi obronić swojego zdania właśnie na czymś takim polegają. Jeśli ona mówi, że nie może na mnie liczyć bo akurat jakieś moje zachowanie jej się nie spodobało to bez problemu uświadamiam jej, że od tylu lat to ja zawsze jestem przy niej gdy jest taka potrzeba. I ona nie potrafi już nic na to odpowiedzieć. Nadal uważam, że to świadczy o tym, że to co mówi nie jest do końca przemyślane. I podkreślam raz jeszcze - nie uważam aby bronienie się przed nieprawdziwymi moim zdaniem zarzutami było brakiem szacunku. Nawet morderca i gwałciciel ma prawo przed sądem dowodzić swoich racji, ale facet w związku nie. Ciekawe
2. Jeśli chodzi o kontrolę to myślę, że jest to kwestia znalezienia złotego środka. Uważam za niewłaściwe rozliczanie drugiej strony z każdej minuty i oczekiwanie, że będzie się spowiadać z tego co, gdzie, kiedy i z kim. Dlatego też tego nie robię. Z drugiej strony uważam za niewłaściwą sytuację, gdy jedna strona ubiera się, wychodzi z domu, mówi że będzie za 4 godziny i nie mówi dokąd zmierza. To nie jest normalne w związku. Zdradzę Wam też pewien sekret, który zapewne da wam niezłą pożywkę do ciągnięcia tezy o przesadnej kontroli. Nasze telefony mogą się wzajemnie namierzać (chodzi o lokalizację) i nie jest to żadne szpiegowskie oprogramowanie, bo oboje o tym wiemy. Pomimo to i tak z tego nie korzystamy, poza sytuacjami skrajnymi gdy druga strona długo nie odbiera czy nie oddzwania, a wiemy że powinna być pod telefonem. Ja ogólnie w zakresie kontroli nie mam sobie nic do zarzucenia i myślę że ona również nie ma nic do zarzucenia mi.
3. W całym tym moim wątku nie chodzi o szukanie winy. Ja nie oczekuję poklepywania po plecach i stwierdzeń w stylu "jesteś spoko gość, ale trafiłeś na ciężki przypadek". Nie jestem nią i nie potrzebuję przeciwwagi dla jej koleżanek. Natomiast gdy czytam, że ona jest taka biedna, bo ona zapewne chce dobrze, ale ja jestem toksycznym facetem, który ją kontroluje, tatusiuje jej, ośmiela się nie zgadzać z niektórymi rzeczami które ona mówi, czy wręcz obrażam jej godność twierdząc, że niektóre jej zachowania są dziecinne jak u 15latki to czuję się nieco zakłopotany. Bo nie jest to prawda, a przynajmniej nie jest to prawda w takim zakresie jak twierdzicie. Natomiast jest to o tyle pouczające, że mogę się dzięki temu domyślać jak wyglądają jej relacje z koleżankami. Bo wy nie znając jej, nie będąc jakoś emocjonalnie zaangażowanymi w tą sprawę i czytając to co napisałem JA a nie ona wypisujecie takie mocno dyskusyjne teorie. To co dopiero one muszą mówić, gdy jej dobro leży im na sercu.
Kontynuujmy