A ja to tak sobie myślę, że żadnej zdrady w ogóle nie było, tylko po 19 czy iluś tam latach trucia doopy sama bym się dla świętego spokoju przyznała, nawet do morderstwa. Uważam, że Autor wykończył żonę psychicznie swoją podejrzliwością. Opinię opieram nie tylko na tym, co tu szczątkowo napisał, ale i na tym, co zostało napisane na innym forum. Że żona dostaje histerii, jak zaczyna się rozmowę na ten temat itp.
W przyznanie się 17 letniej córce do zdrady jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, tak samo w smsa od córki na taki temat. Co jak co, ale takich rzeczy nie pisze się w smsach chyba? Myślę, że dużo w tej historii zostało dopowiedziane przez Autora, który jest człowiekiem zakompleksionym, podejrzliwym, nieufnym i toksycznym przez to.
Początek historii też mi się wydaje naciągany. Na zdjęciu kochasia żona napisała propozycję seksu. To co, dał jej zdjęcie, ona mu na nim zaproponowała seks i chciała mu tą fotkę oddać z powrotem? Bez sensu, to się kupy nie trzyma. Co innego, gdyby propozycja była na JEJ zdjęciu, podarowanemu komuś, które jakimś cudem wpadłoby w łapy Autora.
Dla mnie to wygląda tak:
Autor - jako niesamowicie zazdrosny człowiek - zrobił dziecko te 19 lat temu, żeby zatrzymać przy sobie dziewczynę, nie zapominajmy, że ciąża 19 lat temu z reguły oznaczała szybki ślub. Ale mimo to po niej jeździł i domagał się w kółko wyjaśnień, czy w końcu zdradziła, czy nie zdradziła itp. Pewnie czepiał się durnych szczegółów, których nikt normalny by nie zauważył nawet i wszędzie widział podteksty. Kobieta wykończona psychicznie machnęła w końcu ręką i przyznała się dla świętego spokoju... ale Autor spokoju nie da, bo to taki typ człowieka. A córce pewnie sam naopowiadał pierdół, jaki to jest nieszczęśliwy przez mamę. Moim zdaniem, to on nawet teraz się nie rozwiedzie, jeśli żona tego nie zrobi, tylko będzie wisiał na niej dalej i buczał, jaki jest przez nią nieszczęśliwy i jak sobie zmarnował życie...
O ile ta cała historia w ogóle nie jest wymyślona, to tak, opieram się na życiowym doświadczeniu, wypisz-wymaluj mój były mąż. I też się w końcu "przyznałam" - "tak, mam 1000 kochanków i daj mi wreszcie święty spokój". Z tą różnicą, że ja mam syna, który wysłuchiwał pierdół na mój temat... I teraz wszyscy są zadowoleni - ja się rozwiodłam (co prawda z innych przyczyn niż jakiś tam kochanek, no, ale mój były pewnie tego nigdy do wiadomości nie przyjmie), a on może opowiadać (nadal to robi), jaką to wstrętną puszczalską żonę miał...
Edit: Aaa, i żeby nie było - u mnie trucie doopy występowało na temat jednej imprezy, bodajże sylwestra, na której razem byliśmy, ale szanowny pan przyszły mąż upił się w trąbę, więc "miał podstawy sądzić, że coś się działo", skoro on imprezy nie pamiętał, a ja się bawiłam...