Cześć. Postanowiłam założyć wątek o swoim nieudanym związku, który odcisnął na mojej psychice ogromny ślad. Nie potrafię zrozumieć - to jest mój największy problem. Przeżyłam coś na zasadzie traumy, z którą nie umiem sobie poradzić. Mimo, że z wielu rzeczy zdałam sobie sprawę dopiero po czasie, wciąż nie jestem w stanie pogodzić się z zaistniałymi faktami. Liczę na wasze wsparcie.
Z racji tego, że historia jest długa, a mi zależy na opowiedzeniu jej ze wszystkimi szczegółami, pozwolę sobie ją poucinać na kilka tzw. "odcinków". Wydaje mi się, że każdy szczegół jest istotny, a mi najbardziej zależy na ocenie osób postronnych, dlatego postaram się opisać tę historię w jak najbardziej obiektywny sposób, skupiając się nie tylko na błędach drugiej strony, ale i własnych.
Moje odwieczne pytania brzmią: "Które z nas jest bardziej winne? Przez kogo to się rozpadło? Czy to miało prawo się udać?"
Odcinek 1
Styczeń 2014. Rozpoczęłam studia na wymarzonej uczelni, w mieście oddalonym od mojego rodzinnego o 300 km. Sama w nowym miejscu. Wynajmowałam malutkie mieszkanie. Zawsze byłam osobą skrytą, samotniczą, wrażliwą duszą, twórczą i kreatywną. Nietypowa uroda a'la Steczkowska nadawała mi charakteru i "rasowości", którą zawsze wychwalali moi rodzice (cokolwiek to znaczy). Nigdy nie miałam chłopaka. Wówczas 21-letnia, utrzymywałam kontakt ze starszym o 5 lat B. Internetowa znajomość, wbrew pozorom bardzo rokująca, która zakończyła się równie bardzo nieciekawie. Ja liczyłam na coś więcej, on - jak się potem okazało biseksualny, wolał spotykać się na seks korzystając z anonsów i portali erotycznych. Wielki szok i wielki koniec. Moja pierwsza taka "relacja", a już na koncie taki uraz - bo gdy dowiedziałam się o tym wszystkim, myślałam, że zwymiotuję, trzęsłam się cała, wpadłam w panikę. Cóż, nie spodziewałam się czegoś takiego.
Trochę osamotniona w nieznanym mieście postanowiłam spróbować jeszcze raz. Z racji tego, że nie byłam typem imprezowiczki, a pozauczelniane kontakty towarzyskie były dla mnie stresujące i męczące, znów zajrzałam w internet. Na jednym z portali ogłoszeniowych poznałam jego. Spośród wielu chłopaków, którzy do mnie napisali, wybrałam jego. F. był straszy ode mnie o 3 lata. Już w pierwszym mailu wydał mi się bardzo inteligentny, elokwentny, bliski moim zainteresowaniom i oczekiwaniom. Wciągnęłam się. Styczeń był okresem dość ponurym; zima, długie wieczory, poza tym zbliżająca się sesja - spotkanie na żywo musiało poczekać. W tym czasie jednak wymieniliśmy wiele maili - F. przysyłał mi bardzo długie wiadomości, w których lubił poruszać jakieś życiowo-filozoficzne myśli oczekując, że rozwinę je i skomentuję. Oczywiście pisaliśmy też o sobie. On, 24-letni wówczas chłopak, bez żadnego doświadczenia z płcią przeciwną, wtedy jeszcze student i zapalony informatyk. Od razu znaleźliśmy wspólny język, pisało nam się niezwykle fajnie, lekko, przyjemnie, i co najistotniejsze - spodobaliśmy się sobie na zdjęciach. Oboje mieliśmy na swoim koncie nieudane nieodwzajemnione zauroczenia, o których nie baliśmy się rozmawiać. Czułam, że znalazłam kogoś wyjątkowego - on także to przyznał. W końcu po trzech tygodniach postanowiliśmy się spotkać.
Pierwsze spotkanie przebiegło całkiem nieźle. Jedyną rzeczą jaką mnie rozczarował był jego wzrost - ja jestem dość wysoką dziewczyną, o czym wspomniałam już w swoim matrymonialnym ogłoszeniu. On pisał mi, że ma 185 cm, a okazało się, że jesteśmy równi (176). No ale to nie było jeszcze nic takiego. Podczas spotkania rozmawialiśmy o wszystkim, spacerowaliśmy, wymienialiśmy się różnymi myślami, doświadczeniami, opowiadaliśmy o sobie. On zachowywał się bardzo naturalnie, jak miły kolega. Ja byłam troszkę bardziej skrępowana, zawsze tak mam na początku nowej znajomości, szczególnie z chłopakami. Byłam lekko onieśmielona, ale nie tak by zrazić go do siebie. Cały czas obserwowałam. Wyczuwałam z jego strony luz, nie był spięty, ale widać było, że cieszy się, że mnie poznał i że ma z kim pogadać. Sprawiał jednak wrażenie takiego trochę biednego misia, no wiecie, takiego co chciałby żeby go pogłaskać i dać odrobinę ciepła, którego mu brakuje. W zasadzie to wrażenie nie było jakoś strasznie odpychające. Dla mnie, zupełnie niedoświadczonej dziewczyny, nie był to znak do niepokoju, uznałam raczej, że może to świadczyć o jego wrażliwości i delikatności, które poniekąd lubię u mężczyzn, którzy mi się podobają. Pogoda tego dnia nie była jakaś straszna, ale nie ukrywałam, że było mi bardzo zimno. Sądziłam, że zabierze mnie na herbatę/czekoladę, cokolwiek, ale uznałam, że spacer jak na pierwszy raz też jest ok. Na sam koniec, tuż przed tym jak nasze drogi do domów rozchodziły się w różnych kierunkach, pierwsza zainicjowałam zbliżenie - przytuliłam go na pożegnanie, czego się chyba nie spodziewał, ale widać było, że zrobiło to na nim wrażenie, ucieszył się.
Wrażenie jakie na mnie wywarł było bardzo pozytywne. Miły, skromny, nienachalny, traktujący znajomość bardzo po koleżeńsku - wszystko to czego oczekiwałam. Nawiązaliśmy nić porozumienia, ot zwykła znajomość, którą oboje bardzo chcieliśmy rozwijać. Tego samego wieczoru, miałam też przemyślenia co do własnej osoby, zdałam sobie sprawę, że byłam dość nieśmiała, zdystansowana i bardzo tajemnicza, bo na ogół mało mówię o sobie. Z racji tego, że nie wymieniliśmy się jeszcze numerami telefonów, napisałam mu krótkiego maila, z informacją, że przepraszam go za zbytnią powściągliwość, na co on odpisał mi, że nic się nie stało i, że z utęsknieniem czeka na kolejne spotkanie. Dodam, że w odpowiedzi na maila, otrzymałam od niego coś czego się nie spodziewałam - pewien graficzny projekt, o którym wcześniej rozmawialiśmy. Zrobił go dla mnie, po tym jak zapytałam tylko czy ma na niego jakiś pomysł (było to zadanie które miałam wykonać w ramach zajęć). Zrobiło mi się wtedy bardzo miło. Właśnie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że bardzo chcę kontynuować tę znajomość. Szkoda tylko, że dziś zdałam sobie sprawę, że ten projekt, był jedną i jedyną rzeczą jaką F. zrobił dla mnie całkowicie bezinteresownie. Po prostu sam o tym pomyślał, co jak czas pokaże, nigdy więcej mu się do nie zdarzyło...
cdn.