Znowu będę się żalić. To ten dzień, mam dola. Jutro mija pięć miesięcy od tego paskudnego dnia kiedy się rozstałam z moim szczęśliwym życiem u boku kochanego onego. No i co, nadal tęsknię, czasem wspominam coś z uśmiechem, potem kręci mi się łza w oku. Wiem już, że to nie wróci, ciągle żal mi to puścić. Nie myślę już non stop, ale jednak codziennie. Często zdarza mi się że budzę się z myślą o nim, jakimś dziwnym uczuciem, albo cieniem tego co czułam gdy budziłam się obok niego.
Od jakiegoś czasu spotykam się z kimś innym. Fajny facet, miło spędzamy że sobą czas. Wie o tym, że ciężko zniosłam ostatnie rozstanie i że to było niedawno, nie ciśnie mnie a ja w spokoju liże rany. Nie serwuje mu szczegółów, w ogóle, jak jesteśmy razem to niewiele myślę o moim byłym onym, nie gadam o tym, bo i po co. Nowy on zawsze funduje mi jakieś atrakcje, jest mądry, fajny, śmieszny czasami. Naprawdę w porządku. Nie muszę chyba mówić, że jednak mimo tych wszystkich zalet przy moim byłym onym nadal wypada blado. Nie chcę ich porównywać, ale nie umiem. Chciałabym do niego poczuć coś więcej, ale też nie potrafię. Nie potrafię też być sama. Lubię go bardzo, nie wyobrażam sobie teraz stracić kolejnej bliskiej mi osoby. Nie wiem czy to jest ok.
Ogólnie z zewnątrz wszystko wygląda już nieźle, zaczynam nowe studia, nowy facet, costam gotuje, zaczęłam w końcu jeść normalnie, nie palę. Tylko to co mam w głowie to straszny smutek. Boję się, że już nigdy nie będę chciała być z nikim tak jak wtedy z nim. Że z nikim nie stworzę już takiego duetu, że nikt mu nie dorośnie do pięt. Że o nikogo nie będę już chciała tak dbać. Dzisiaj tak myślę. Zmęczyłam się odganianiem ciągle tych myśli, chyba muszę pogadać. Tylko nie z rodzicami ani kumpelami, oni myślą że już wszystko ok. Moja mama chyba nawet myśli, że drugiego takiego to blabla... Oczywiście rozumie moja decyzję, ale nie chcę z nią poruszać już tego tematu. Boję się żałować że złe zrobiłam, że się dumą uniosłam. Bo chyba dobrze zrobiłam.
Tylko dlaczego to tak musi w głowę boleć???