Do napisania tego wątku skłoniło mnie wiadomoco, zdrady.
Wiele tu wpisów jak on/ona odeszli do kogoś innego.
i czytając te wszystkie wpisy, jakoś nie mogę nie postawić się w sytuacji osób które "zdradziły", ale chodzi tu tylko o zakochanie się w kimś innym, a nie zwykłą zdradę dla seksu, co chcę podkreślić.
Czy mam PRAWO zakochać się w kimś innym i zdradzić? Emocjonalnie bądź fizycznie, zakochując się?
Pewnie bedę zlinczowana, ale spóbuję sie postawić w takiej sytuacji.
NIKT NIE JEST, I NIE POWINIEN BYĆ W ZWIAZKU Z OSOBA KTÓREJ JUŻ NIE KOCHA.
A czasami przestaje się kogoś kochać... Tak zwyczajnie. Przestaje. Albo samoistnie albo kiedy zakochujemy się w kimś innym.
Przykład.
Jestem facetem, mam zonę i dziecko. Żonę kocham, szanuję, jest cudowna. Ale pojawiła się inna kobieta, która mnie zauroczyła swoim charakterem, jak również mi się podoba. Jest wzajemne zainteresowanie, chemia, motylki w brzuchu. Zakochałem się w niej <pomijam już fakt czy spania ze sobą, chodzi o zakochanie>. Żona nie dawała mi nigdy tyle czasu, nie prawiła komplementów, nie dbała o sprawy łóżkowe, nie dawała z siebie tyle co ONa. Wiem że jest zmęczona pracą i dzieckiem, ale ja chce być też szczęśliwy, a nei tylko żeby moje dziecko było szczesłiwe...
I teraz moje pytanie: Czy nie mamy prawa sie zakochac w kimś innym będąc z zwiazku?
Nie , nie mamy prawa, nie powinnismy. Jednak tak się dzieje. Nie można o to kogoś obwiniac że jego uczucia posżły w tę stronę, rzadko kiedy są odwracalne.
Jak już sie w kimś zakochało trudno sobie przypomnieć miłośc do żony , żeby z nią zostać. Bardzo trudno.
A takie osoby które zakochały się w kimś innym są odsądzanie od czci i wiary za taki stan.
Dlatego doszłam do wniosku, że związek, nawet pod przysięgą, nie jest koniecznie dany raz na całe życie, bo dana osoba może zmienic zdanie. Może zmienić sie sama ona i dopiero pojawienie się innej osoby uświadamia ze zwiazek był już dawno martwy. Bo gdyby był żywy to by się nikt nie zakochał...
Jestem kobietą:
Mąż w domu nie okazuje jej szacunku, kocha ją, ale ona potrzebuje komplementów, zabiegania o nią<taka natura jak u faceta polowanie>, fascynacji jej osobą...
i nagle pojawia się On. I on jej to daje. To ją uszczęśliwia, on jej daje to czego jej nie daje jej WŁASNY mąż...
I jak się tu nie zakochać? Jak tu nie pomyślec o swoim związku że jest martwy?
I już może być za późno na naprawianie starego związku, bo lawina już ruszyła, pociąg się rozpędził...
Możecie mnie zlinczować... Ale ja takie osoby rozumiem. Że chcą miłości, zainteresowania, a nei tkwić z związkach bo tak trzeba bo ja przyrzekałem.
A co z drugumi połówkami? Dlaczego własna żona czy mąż na pewnym etapie przestają dbać o to aby uczucia nie wygasły?
Bo ONE MOGĄ WYGASNĄĆ!
Czemu nikt nie bierze do głowy że mieszkając razem trzeba sie o siebie starać, przeciwdziałaś nadmiernej nudzie!Są rzeczy które zabijają związki.
Właśnie sobie to uświadomiłam.
Wcześniej myslalam ze jak On powie że mnei kocha to już amen na zawsze. A się okazuje że nie. Że to jest teraz i tu, ale jutro już tak może nie być, bo miłośc jest uczuciem, jak uczuciem nienawiści które jest albo mija...
i 2 pytanie...
Po co żona i mąż chcą powrotu neiwiernych zakochanych?
Po co?
Przecież ta osoba wybrała inną, nie pokocha już na nowo tak samo z takim samym zapałem małżonka, na to może być zwyczajnie za późno.
Nie wiem czy słusznie, ale pokuszę się o taki wniosek: Miłośc jest, owszem, to uczucie istnieje. Ale nie jest dane raz do końca życia... Może się skończyć..
Tylko czyja to wtedy jest wina?