Olinka napisał/a:Czytałam kiedyś, że dzieci niezwykle często umierają w bardzo dojrzały i świadomy tego faktu sposób, ale potrzebują swego rodzaju przyzwolenia ze strony bliskich dorosłych, czegoś, co pokazałoby im, że pogodzili się z tym, że ich ukochana córka/synek musi odejść. Do tego czasu mobilizują wszystkie swoje siły do walki. Kiedy jednak w końcu otrzymują taki sygnał, to umierają już bardzo szybko, przy czym umierają ze spokojem.
Nie tylko dzieci, Olinko. Jak chorował mój ojciec, to o różnych rzeczach usłyszałem z tej okazji. M.in. o czymś takim, że ponoć kiedy kogoś bardzo kochamy i nie chcemy pogodzić się z jego śmiercią, to taka osoba za wszelką cenę stara się pozostać przy życiu, nawet jak bardzo się przy tym meczy - bo "nie pozwalają mu" na odejście najbliżsi. Ile jest w tym prawdy - nie wiem. Faktem jest, że ojciec był nieprzytomny i wiadomo było, że to koniec (ostatnie stadium raka i te sprawy). Matka bardzo nie mogła się z tym pogodzić, cały czas przy nim chodziła i się nim zajmowała. Jednego dnia jednak kazała się zawieźć do banku, pozałatwiała sprawy a wieczorem usiadła przy nim i zaczęła mu o tym opowiadać. Powiedziała, że właśnie sprzedałem tego dnia jego samochód (jego pierwszy i "najukochańszy") i że może w sumie już zasnąć, bo wszystko ogarnięte i nie ma sensu, żeby się męczył. Niedługo po tym zmarł.
Co do "zmiany warty"... Moja matka twierdzi, że starsi po prostu ustępują miejsca nowemu pokoleniu i tak musi być, tylko że z reguły odchodzą ci, na których nam najbardziej zależy. Na dwa-trzy miesiące przed moim urodzeniem zmarła babcia mojej matki, która bardzo się cieszyła ponoć z mojego przyjścia na świat. Zmarła niespodziewanie, matka bardzo ją lubiła.
Podobnie było, jak miał się narodzić nasz syn. I znowu, na 2-3 miesiące przed nim niespodziewanie zmarła ulubiona ciotka mojej żony. Były bardzo zżyte, dzwoniły do siebie praktycznie codziennie, ona też wiedziała o narodzinach małego (kilka dni wcześniej byliśmy u niej w odwiedzinach, śmiały się i żartowały z brzucha żony). Sprawa była bardzo szybka - przewróciła się, wylew, karetka, później "poprawka" i koniec.
Nie odmawiam racji piszącym, że to tylko przypadki. Pewno tak, ale moim zdaniem coś w tym jednak jest. Gdyby miał być to "tylko przypadek", zbieg okoliczności, to byli "lepsi kandydaci" (choroby, wiek, "okoliczności przyrody" itp.). W opisanych przeze mnie przypadkach dotknęło to osoby, które miały jeszcze trochę przed sobą i ich odejście było traktowane jako duża strata przez najbliższych. A wiem, choć zabrzmi to brutalnie, że gdyby to dotknęło innych "kandydatów", to nie byłoby to aż tak odbierane przez rodzinę.