Witam Was
Jestem młodym facetem, mam 23 lata i z góry przepraszam, że piszę na stronie dla kobiet ale nie potrafię ogarnąć pewnej sytuacji i zachowania mojej byłej. Może któraś z Was miała podobną sytuacje u siebie, znajomych i potrafi mi jakoś wyjaśnić w łopatologiczny sposób jej zachowanie, wybór bo ja niestety nie potrafię.
Tak więc od początku. Przepraszam, że prawie wszystko szczegółowo piszę ale chcę, żeby to Wam nakreślić jak to wyglądało.
Zacznijmy od tego, że nie mam dużego doświadczenia w związkach bo nie miałem ich dużo w swoim życiu (Ogólnie 2 z tym ostatnim). Pierwszy trwał 2 lata. Dobrze go wspominam. Przez większość czasu dobrze było mi samemu ale z czasem stwierdziłem, że wystarczy życia jako singiel, że chciałbym kogoś poznać, mieć poważny związek z którego coś z czasem wyniknie.
2.5 miesiąca temu założyłem konto na pewnym portalu (nie randkowym). Szybko znalazłem dziewczynę (21 lat) która bardzo mi się spodobała. Postanowiłem spróbować zagadać. Dlaczego akurat chciałem poznać kogoś przez internet? Dlatego, że jestem typem introwertyka, nie w 100% bo wśród najlepszych przyjaciół jestem duszą towarzystwa. Mam ogromne poczucie humoru ale wśród obcych mi osób nie czuje się komfortowo w 100%. Lepiej mi pisać, niż rozmawiać z obcą osobą w 4 oczy. Nie latam co każdy piątek po klubach bo po prostu to nie są moje klimaty.
Wracając do poznanej dziewczyny. Ogólnie wszystko super, spodobaliśmy się sobie wzajemnie, popisaliśmy kilka dni do późnych nocy, w końcu wymieniliśmy się numerami telefonu bo bałem się, że kontakt się nagle urwie czy coś w tym stylu i dalej "flirtowaliśmy". Potem chciała się spotkać ze mną (mieszkamy od siebie 75km) - 45/50min drogi więc tragedii nie ma. Mi akurat za kilka dni miał zaczynać się 2tygodniowy urlop, więc miałem bardzo dużo wolnego czasu. Bałem się, że gdy się spotkamy to zamknę się i będę małomówny, nieśmiały i może się zrazić do mnie z tego powodu. Mysle sobie, ok, spotkam się z nią i zobaczymy jak to będzie. I było zupełnie na odwrót... Czułem się przy niej tak jakbym znał ją dobrych kilka lat, podobała mi się strasznie z charakteru jak i z wyglądu. Rozmawialiśmy dobre kilka godzin o wszystkim, żartowaliśmy, śmialiśmy się. Tak jak wsród najbliższych przyjaciół. Zaskoczyło mnie to bo nie sądziłem, że będzie aż tak dobrze. Przez te kilka godzin rozmowy dowiedziałem się o niej bardzo dużo rzeczy. Że miała duże problemy w życiu, z rodzicami, używkami i byłym. Ogólnie była ze mną bardzo szczera i wiedziałem, że nie kłamie bo mówiła to w taki sposób, że mi samemu byłoby ciężko o tym mówić komukolwiek.
Powiedziała , że jest po świeżym rozstaniu z byłym z którym była przez prawie 5 lat. Koleś w moim wieku. Akurat wtedy gdy z nią się spotkałem on do niej wydzwaniał, chciał do niej wrócić. Spytałem jej, czy to definitywny koniec. Powiedziała, że tak, na 100%, że nie kocha go. Myśle sobie, no ok, warto spróbować bo zrobiła na mnie ogromne wrażenie i czuję, że może być z tego na prawdę udany związek. Jako, że pomału zbliżał się koniec spotkania bo trzeba wstać rano do pracy to wróciliśmy do samochodu, porozmawialiśmy jeszcze chwilę i nastała cisza... Nie wytrzymaliśmy już tego i rzuciliśmy się na siebie, dosłownie...Ręce zaczęły nam wędrować wszędzie. Nie chcieliśmy seksu na 1-szym spotkaniu, bo sama mówiła, że się boi, bo to może się skończyć tylko na tym. I kontakt się urwie. Odwiozłem ją do domu i spytała się mnie kiedy znowu się zobaczymy. Akurat w planach miałem jechać nad morze po rozpoczęciu urlopu, to zaproponowałem by pojechała ze mną. Z początku nie chciała, ale później powiedziała, że pojedzie ze mną. W międzyczasie były dalej nie dawał jej spokoju, czekał na nią pod domem gdy wracała z pracy. O wszystkim mnie informowała.
Powiedziała mu co o nim myśli, że nie chce być z nim i że to definitywny koniec z nimi. Przestał się odzywać od tamtej pory i był spokój.
Nad morze pojechaliśmy kilka dni później, ogólnie było nam cudownie i szczerze mogę powiedzieć, że to był najlepszy okres w moim życiu. Zakochałem się w niej do granic możliwości ale nie pokazywałem tego i nie mówiłem jej tego bo bałem się, że się wystraszy. Byłem pewny w 10000%, że poznałem kobietę mojego życia, że to może się przerodzić w coś wspaniałego. Nawet olałem wyjazd do Anglii do pracy, który szykował mi się po nowym roku (100% pewny wyjazd) Miałem dać odp do końca sierpnia, powiedziałem, że nie jadę.
Po 3 dniach wróciliśmy do domu, spotykaliśmy się w środy i w weekendy. W weekendy przywoziłem ją do siebie. Powiedziała mi po powrocie z morza już u mnie, że mnie kocha, zakochała się i kocha mnie tak, że ją to przeraża. Płakała, że nie chce mnie stracić, że jest jej ze mną cudownie, nie zrani mnie itd. Ogółem mówiła rzeczy które chciałem usłyszeć od niej bo czułem dokładnie to samo. Więc powiedziałem jej też co czuję. Oficjalnie zostaliśmy parą.
Przez ten okres było nam cudownie, nie nudziliśmy się, robiliśmy wypady tu i tam. Ciągle widziałem uśmiech na jej twarzy. Wkręciłem się w ten związek i zaangażowałem strasznie, chciałem, żeby była szczęśliwa i wiedziała, że ma we mnie prawdziwe wsparcie i wiedziała, że ja kocham i mi na niej zależy.
Któregoś dnia wróciliśmy do rozmowy o jej byłym. Mówiła, że te 5 lat z nim były w większości straszne, rozstawali się i schodzili po kilka razy, że nie mogła już z nim dłużej wytrzymać i go rzuciła. Typek ją poniżał, podnosił na nią rękę, łapał za włosy i cisnął do podłogi, ściany, wykręcał ręcę. Gdy byli u niej to był grzeczny, cichy, spokojny, nawet wstydził się wyjść od niej z pokoju do toalety
by jej rodzice do niego nie zagadywali więc ona musiała wychodzić razem z nim z pokoju.... A gdy ona była u niego to pokazywał swoje oblicze.
Ogólnie masakra, kawał dziwnego ch**a
Był pazerny na kasę, liczył każdy grosz. Nie jeździli prawie nigdzie, siedzieli w domu większość czasu. Nigdzie z nim nie była, kilka razy w kinie i na jakimś zlocie samochodowym. Mówił, że musi zbierać na felgi do auta i musi odkładać kasę. Gdy już gdzieś jechali, to prawie w ogóle się nie odzywał. Mamrotał pod nosem. Narzekał na nią, zaczęło mu wszystko przeszkadzać. Któregoś razu pokłócili się gdy jechali gdzieś po nocy i kazał jej wysiąść z auta. Noc, wokół las, cisza. Zostawił ją i odjechał...
Myślała, że wróci po nią po kilku minutach ale jednak musiała zadzwonić po ojca żeby po nią przyjechał bo nie miała jak wrócić. Nie mówiła mi tego wszystkiego tak od razu, tylko wtedy gdy najeżdzaliśmy na temat swoich byłych.
Słuchałem tego z otwartą buzią i nie dowierzałem. Wiedziałem, że ona chcę stabilizacji, że z tego 5 letniego związku z nim nic nie wynikało, niczego nie planował z nią, nie planował zaręczyn, zamieszkania razem, założenia rodziny, Nic kompletnie. Mówiła, że ona wobec niego też czasami nie była dobra i przyznała się, że go zdradziła. Przemilczałem to...
Pytałem jej czy czuje coś do niego, bo w końcu 5 lat to kawał czasu. Powiedziała, że czuje do niego tylko sentyment z racji długości związku, nie kocha go i nie chce z nim być bo wie, że jak z nim będzie to prędzej czy później z nim wpadnie i nie chce przechodzić po raz kolejny tego wszystkiego i nie chce użerać się z nim do końca życia. Raz zrobiła mi awanturę bo pomyślała, że zachowuje się przez chwilę tak jak on. Później przeprosiła, że źle to odebrała.
Minęło 1.5 wspaniałego miesiąca. Akurat 2 dni po ostatnim naszym spotkaniu napisała do mnie "Nie chcę Cię okłamywać, nie Ciebie, ale były się do mnie odezwał i zrobił mi meksyk w głowie. Nie myśl, że chcę do niego wrócić, po prostu muszę sobie to wszystko przetrawić i poukładać". W kolejnym sms napisała, że nie wie co ma zrobić, że ma dylemat....i nie wie czego chce.
Oczywiście, wkurzyłem się strasznie i spytałem o jaki dylemat jej chodzi. Bo najpierw mówi mi takie rzeczy o mnie, o nas i robi mi nadzieje, a wystarczyło, że były napisał jakąś bajkę z obiecankami, że się zmieni, oświadczy się itd i ona pękła, wróciło do niej dawne uczucie i nie wiedziała czy wybrać mnie czy jego. Ona wiedziała doskonale, że mam wobec niej duże plany. Bo mówiłem jej o tym wcześniej.
Powiedziałem, że przyjadę do niej porozmawiać, wyjaśnić to. Ona na to, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie wiem czy zrobiłem błąd, bo nie wsiadłem w samochód i nie pojechałem do niej.... a w tym czasie on pewnie spotykał się z nią i ją przekonywał do siebie i do jego olśnienia.
Dzień później napisała mi, że spotkała się z nim. Że do niczego nie doszło między nimi ale przeprasza mnie za wszystko, czuje się podle, że sama siebie oszukiwała bo myślała, że nic do niego nie czuje. Napisała, że było jej ze mną cudownie, że na prawdę się zakochała i nie byłem dla niej "przygodą" i tutaj już nie chodzi o charakter i o to kto ją lepiej traktował. Że on jest miłością jej życia i kocha jego... Załamałem się, napisałem jej tylko, że rozumiem to i życzę jej szczęścia, po czym skasowałem całą konwersację w smsach i na fb by nie rozpamiętywać i jak najszybciej zapomnieć.
Tak na prawdę to nie rozumiem niczego do dzisiaj. Zaczęli dodawać zdjęcia razem, co mnie jeszcze bardziej dołowało. Tydzień po rozstaniu widziałem ich na zlocie, na zakończeniu sezonu motoryzacyjnego. Nie wyglądali na szczęśliwych tak jak na tych zdjęciach, stali 2m od siebie, jej latała głowa jakby się za kimś oglądała, on wpatrzony w samochody jak w obrazki. Nic nie mówili do siebie. Obserowowałem ich z daleka i gdybym ich nie znał to pomyślałbym, że to są zwykli znajomi albo nawet obcy sobie ludzie którzy stoją tylko obok siebie. Na szczęście ona mnie nie zauważyła, on za to chyba tak.
Dzień po tym zlocie zauważyłem na fb, że ustawiła status na "zaręczona". To mnie kompletnie dobiło, przestałem chodzić do pracy, zamknąłem się w sobie, przestałem normalnie funkcjonować jak kiedyś bo myślałem, że jeszcze jest jakaś szansa.
Nagle, 3 dni po tym odezwała się do mnie. Napisała "Hej, co u Ciebie" Wiem, że wtedy była u swojej najlepszej przyjaciółki bo wrzuciła na fb zdjęcia z kolacji jaką sobie zrobiły i pewnie alkohol i rozmowa z nią skłoniły ją do tego by do mnie napisać. Nie wiedziałem co jej napisać, odpisałem po godzinie, że u mnie wszystko ok, że robię kurs na kat.C i ogólnie nie narzekam. Nie pisałem nic o nas, nie wchodziłem na temat jej, jej narzeczonego i ewentualnego powrotu do siebie. Normalna zimna gadka jak ze znajomą. Napisałem jej, że zdziwiłem się, że w ogóle się odezwała.
Ona na to "Chciałam dowiedzieć się co u Ciebie, jak się czujesz, martwiłam się. Nie jesteś mimo wszystko mi obojętny i nie mam Cię w du*ie."
Odpisałem, że ona dla mnie też nie będzie obojętna, spytałem jeszcze jak z jej kręgosłupem bo kilka dni przed rozstaniem z nią skarżyła się, że ją boli i drętwieją jej nogi, i nie mogła ustać na nich.
Odpisała, że bierze leki, musi jechać na prześwietlenie i zobaczymy jak będzie. Pożegnałem się, napisałem ok, muszę kończyć i idę spać chociaż wcale tego nie zrobiłem bo nie mogłem spać całą noc.
Nie wiem czy zrobiłem dobrze, że w ogóle jej odpisałem, czy utrzymywać z nią kontakt po tym co mi zrobiła i jak mnie potraktowała. Czy walczyć o nią...
Chciałbym najchętniej o tym wszystkim zapomnieć, ale nie jest mi łatwo. Bo jednak nie przestałem jej kochać tak czy siak i minie sporo czasu zanim to uczucie zgaśnie, jeżeli w ogóle zgaśnie...
Co w ogóle myślicie o jej zachowaniu, byłem jej "kołem zapasowym" , kolesiem do zabawy na miesiąc,dwa? Wymyśliła bajkę o tym, że ją tak traktował a tak na prawdę było między nimi ok? Może ja w czymś zawiniłem... Może byłem za bardzo uległy? Nie wiem na prawdę co mam o tym myśleć, codziennie zaprzątam sobie tym głowę, że dałem się tak zrobić. Mam nadzieję, że któraś z Was dotrwała do końca i przeczytała wszystko, bo trochę się rozpisałem... Pozdrawiam