Witam. Jestem mężatką od 13 lat. Oto krótka charakterystyka naszych relacji:
Życie UCZUCIOWE: nie potrafimy się dogadać, brak wspólnych tematów do rozmów, różnica intelektualna która z roku na rok coraz bardziej jest drażniąca, dołuje mnie opryskliwość męża i jego niedojrzałość emocjonalna;
W związku ostatnie słowo miałam najczęściej ja. Ale każdy zakup uzgadanialiśmy wspólnie. Mój błąd że w wielu sytuacjach wyręczałam go, bo wg mnie, daną czynność robiłam lepiej.
Życie FIZYCZNE: ogólnie porażka - początki fatalne, (jesteśmy swoimi pierwszymi i ostatnimi partnerami), mąż mnie nie pociąga a wręcz jest odpychający; seks był raz na kilka miesięcy.
Życie MATERIALNE: Od 3 lat mamy oddzielne finanse. To była moja decyzja, bo większość wydatków była "po mojej stronie", bo wciąż słyszałam, że on nie ma kasy. Miarka się przebrała, gdy zaczął wydawać pieniądze (podobno zaoszczędzone) na samochód - a na dzieci i życie to nie miał:). Od kilku lat spłacam kredyt - tak z nim uzgodniłam i nie mam tego za złe. Przez 6 lat nie spytał ani razu, czy wystarcza mi kasy. Problem jest mój, to co sie będzie biedaczek wychylał.......
Gdyby nie dzieci - byłabym już dawno po rozwodzie. Jednak nie potrafię tego zakończyć. Mam wyrzuty sumienia, że nie potarfiłam stworzyć udanego zwiazku, że przestałam kochać człowieka, któremu oddałam siebie.
Od kilku lat straciłam chęć do życia. Korzystam z pomocy psychologa. Nie wiem jak sobie pomóc, co robić. Czuję, że życie przecieka mi miedzy palcami. Nie chcę gnuśnieć tak dalej. A może zbyt dużo wymagam od życia? Może powinnam docenić, że mąż nie bije i nie pije? ( tych argumentów kiedyś użył w czasie kłótni).
Mimo, że wie że nie kocham go, on chce dalej żyć razem, bo jest mu tak najwygodniej. Wiem, że gdyby odszedł, nie ma w nikim oparcia- rodzina ma go gdzieś, zaufanych znajomych też nie ma.
Wiele razy inicjowałam rozmowy. Zawsze informowałam go o moich obawach, rosterkach, złościach. Jego odpowiedź, to wzruszenie ramionami, lub odbicie piłeczki na moją stronę.
Gdy poczuł, że odsuwam się od niego coraz bardziej, nie zawahał sie użyć szantażu emocjonalnego. Na poczatku bardzo przeżywałam jego pogróżki, ale z biegiem lat, przyzwyczaiłam się i nie robi to na mnie większego wrażenia.
Papiery o separację przygotowywałam już trzy razy, ale nigdy nie zostały wysłane.
Przez ostatnie kilka lat, miałam kilka okazji, aby go zdradzić - lecz nigdy tego nie zrobiłam. Mam takie zasady i już. Natomiast on wiele razy wyzywał mnie i oskarżał, choć nie miał dowodów. A to boli!
Ostatnio zainteresował się mną znajomy, który myślał, że jestem rozwódką. Ponieważ pomogłam mu w załatwieniu pewnej sprawy, zaproponował niezobowiązujące spotkanie. Teraz, chce spotkać się kolejny raz. Wiem, że jest mną zainteresowany. No i tu pojawia sie problem...moje zasady. Dlatego też, odwlekam możliwość kolejnego spotkania. Ale nie powiedziałam ostatecznego "nie". Czyli szansa na spotkanie jest. Głęboko w duszy, chciałabym się z nim zobaczyć. Zarazem boję się, że moja wieloletnia asceza, może popchnąć mnie w jego ramiona. Nie wiem jak zachowam się, wstrzymując w sobie przez tyle lat tyle emocji i uczuć, ktorych nie miałam komu dać. Wiem, wiem... zachowuję się wg wzorca "chciałaby, a boi się".
Ta sytuacja, też mnie w jakiś sposób przybija.
Czy ktoś ma sposób na ponowne zakochanie sie w mężu, tolerowanie go, itp?
Przepraszam za błędy i styl - nie jestem najmocniejsza w pisaniu.