Jestem straszne w sobie zamknięta, wrażliwa, jednocześnie twarda. Twardzielke udaje na co dzień, jak płaczę, to w samotności, żeby nikt nie widział. Taka już jestem. W dzieciństwie byłam sama. Rodzice pracowali za granica, mną i moja młodszą siostra opiekowała się babcia, która jednak więcej uwagi poświęcała jej malej ulubienicy. Zostało mi wiec zajęcie się sama sobą. Zawsze wszystko w pojedynkę. Jestem osoba, która nie umie okazywać uczuć, nie umie rozmawiać o swoich problemach, zawsze dusiłam wszystko w sobie.
Tak wiec, będąc dzieckiem, nie było osoby, która mogla by mi okazać chociaż troszkę miłości, ciepła, bezpieczeństwa. Będąc nastolatka przeżyłam wiele zawodów miłosnych, jak to każda młoda zakochana osoba. Żaden z chłopaków się po prostu mną nie interesował na poważnie. Wtedy byłam jednak głupia i naiwna. Co roku sylwestra spędzałam w moim pokoju, nie miałam i nadal nie mam bliskich mi osób, przyjaciół, tych prawdziwych, i za każdym razem o 24.00 nowego roku życzyłam sobie chociaż garstkę dobrych ludzi, dla których nie będę obojętna. Do dzisiaj nie mam prawdziwych przyjaciół, rodziców jak nie było, tak nie ma, chociaż są tak blisko mnie... Nie maja dla mnie czasu, ale i do tego przywykłam. Czasem leżę sobie w łóżku, wtulona w poduszkę, która jest mi od lat wierna, i pytam się, dlaczego? Popłakuję... Jest mi smutno, ze nie ma w moim życiu ani jednego człowieka, któremu nie byłabym obojętna.
Marze o dobrym człowieku, który mnie pokocha, który będzie zawsze i wszędzie, do którego będę mogla się przytulic, który się mną zaopiekuje. Tego mi najbardziej chyba brakuje. Jest mi na prawdę ciężko. Juz dawno przestałam wierzyć, ze coś się zmieni, byłam, jestem i będę samotna.
A wy?
mam nadzieje, ze Wam jest choć troszeczkę lepiej.
Pozdrowienia.