Drogie Kobiety,
Mam 24 lata. Tydzień temu po 2 latach związku rozstała się ze mną dziewczyna (prawie 23 lata). Nasz związek zaczęliśmy dość nietypowo, bowiem od mojego wyjazdu na semestr na wymianę studencką za granicę (znaliśmy się w tym czasie już 5 lat, choć nie utrzymywaliśmy wcześniej szczególnie intensywnego kontaktu). Nasze relacje od początku układały się fantastycznie. Byliśmy niezwykle w siebie zapatrzeni i z wzajemnością zakochani. M. nie widziała świata poza mną.
Niestety, przez ostatnie 3 miesiące spotykaliśmy się rzadziej (zazwyczaj jeden dzień w tygodniu). Wynikało to z tego, że byłem zaabsorbowany praktykami, pracą oraz obroną pracy magisterskiej. Niemniej, pozostawaliśmy w ciągłym kontakcie. Pisaliśmy do siebie, wiedzieliśmy co się dzieje u drugiej osoby, znaliśmy swoje problemy, zmartwienia oraz cieszyliśmy się wspólnie z radosnych chwil. M. brakowało jednak częstszych spotkań i czułości z mojej strony, na co zwracała mi uwagę. Ja starałem się najmocniej jak potrafię, aby czuła się dobrze. Jednocześnie jednak nie chciałem przesadzać, gdyż bałem się, że wszelkie gesty i słowa spowszednieją i nie będą miały w późniejszej fazie związku szczególnego znaczenia.
Mieliśmy wiele planów. Małżeństwo, dzieci, wspólny dom. Zastanawialiśmy się też w jakim mieście chcemy mieszkać. Ja chciałem rozwijać się po studiach w Warszawie, ona wolała zostać w Łodzi, gdzie miała własne mieszkanie i mogła pójść na doktorat. Mimo to jednak, przyznawała wielokrotnie, że przeprowadzka do stolicy nie będzie stanowić dla niej problemu i zrobi to dla mnie. Cieszyłem się bardzo, że była do tego skłonna (choć sama w Warszawie miała o wiele większe perspektywy w swoim kierunku niż w Łodzi)
Jeszcze na początku maja tego roku wyjechaliśmy razem do Torunia na 3 dni (M. miesiąc wcześniej zaproponowała wyjazd, a ja od razu się na niego ucieszyłem - każdy z nas potrzebował kilka dni odpoczynku od studiów i pracy, poza tym bardzo chcieliśmy pobyć razem we dwoje). Przez cały ten czas nie dawała żadnych oznak, że coś jej się nie podoba (oprócz zwracania wcześniej uwagi na kwestię czułości). Była radosna, widziałem jak rysował się uśmiech na jej twarzy. Rozmawialiśmy swobodnie jak zawsze. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, ciągle coś planowaliśmy, w tym również wspólny wakacyjny wyjazd. W dalszym ciągu też przeplatały się tematy związane z małżeństwem, dziećmi i mieszkaniem. Zarówno przed wyjazdem, jak i po, normalnie pisaliśmy ze sobą w czasie gdy się nie widzieliśmy. Z każdą rozterką i problemem zwracała się do mnie. Nic nie ukrywała.
Trzy dni przed moją obroną M. poszła na juwenalia ze swoimi znajomymi z roku. Sam na tej imprezie nie byłem. M. zresztą nie mówiła nic o tym abym się z nią wybrał. Miała wrócić koło 23. Wróciła dopiero po 2. Okazało się jednak, że na przystanek odprowadził ją kolega ze studiów, który pod wpływem alkoholu powiedział, że jest w niej zakochany. Następnego dnia M. mi o tym opowiedziała. Sama nie potraktowała tego poważnie, podobnie (niestety) jak ja.
M. i nowy kolega zaczęli jednak ze sobą pisać. Ja natomiast w międzyczasie się obroniłem. M. była ze mną na tym ostatnim egzaminie i wspierała mnie, a zaraz po nim dała mi w prezencie pióro i długopis.
W następnych dniach byliśmy na domówce i imprezie rodzinnej. Na obu z nich M. pisała z nowym kolegą. Myślałem jednak, że to kolejne niewinne rozmowy (do M. wcześniej pisało wielu innych, ale zawsze, bez wyjątku każdego spławiała). Na domiar złego, na imprezie rodzinnej oboje nie byliśmy w humorze (była chłodniejsza w stosunku do mnie i bardziej zgryźliwa). Mimo to, jakoś się dogadaliśmy i było między nami normalnie. Dopiero po 2 kolejnych dnia M. napisała do mnie, oznajmiając że nie jest w nastroju i, że musimy porozmawiać. Wyciągnąłem z niej o co chodzi. Powiedziała, że dobrze się dogaduje z nowym kolegą. Na moje pytanie czy w takim razie myśli o rozstaniu bo nabrała wątpliwości odpowiedziała "nie wiem". Poczułem się okropnie.
Następnego dnia spotkaliśmy się u niej w domu, a potem poszliśmy do parku. Trudno to spotkanie było jednak nazwać rozmową. Był to raczej mój monolog i pytania skierowane do niej. Nie wiedziała czy mnie kocha, nie wiedziała nawet czy chce żeby nasz związek wrócił na stare tory. Na pytanie czy poczuła coś do tego chłopaka, odpowiedziała, że tak. W tym momencie sam jej oznajmiłem, że chyba w takim razie wie czy chce się ze mną rozstać. I tak się niestety stało. Rozstaliśmy się. Wytłumaczyła to jednak moim brakiem czasu i mniejszym zainteresowaniem.
Próbowałem jej wytłumaczyć, że wynika to ze stresujących w ostatnim czasie wydarzeń, które absorbowały znaczą część mojego czasu (praktyki w innym mieście, praca i praca magisterska). Te jednak właśnie się skończyły. W końcu miałem wakacje i ponownie masę czasu dla niej. W ciągu 2 lat związku, tylko te 3 ostatnie miesiące były bardziej napięte niż zwykle, stąd według mnie kluczowe znaczenie w tej sytuacji odegrał nowy kolega.
Teraz spotykają się codziennie. M. nie utrzymuje ze mną kontaktu. Napisała, żebym zapomniał. Po 3 dniach od rozstania na moje pytanie czy się upewniła, odpowiedziała, że tak. Powiedziała, że walka o nią jest z góry skazana na niepowodzenie. Jedyną nadzieję na powrót zasiała w momencie, gdy przyznała, że nie wie jaka będzie przyszłość i, że nie wie czy to najlepsza czy najgorsza decyzja w jej życiu. Bardzo mi jej brakuje choć od rozstania minęło dopiero 6 dni. Nie piszę do niej, nie chcę jej dręczyć. Ona dobrze wie, że bardzo ją kocham (choć nie wiem czy wie jak bardzo cierpię). Od kilku dni nic nie jadam, w pracy nie mogę się skupić, a w nocy nie mogę spać.
Wszystko stało się tak nagle, z dnia na dzień. Wcześniej nie było po niej widać, że nie jest szczęśliwa. Tak jak pisałem wyżej, była radosna, uśmiechnięta, dawała buziaki, przytulała się i rozmawiała ze mną dużo o przyszłości.
Mamy naprawdę wiele świetnych wspomnień. Żadnych jakoś szczególnie negatywnych, nie mieliśmy wcześniej żadnego kryzysu. Byliśmy po prostu szczęśliwi. Niestety, czas prysł z dnia na dzień..
Dziewczyny, powiedziecie czy mogę mieć jakąkolwiek nadzieję, że wróci? Niczego innego tak nie pragnę.