Witam
Jestem po raz pierwszy w takiej sytuacji. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak teraz. Nie mam nikogo - nie mam znajomych - mam problemy finansowe. Mam 25 lat i dlaczego tak młoda dziewczyna jest zniszczona i przygnębiona? Dlaczego nie potrafię tak jak kiedyś smiać się - bawić - relaksować - cieszyc się życiem?
Wszystko zaczelo się 4 lata temu.
Bardzo dobrze żyłam z moim tatą z moją mama. W mojej rodzinie nigdy nie było dobrze finansowo ale miałam wszystko czego potrzebowałam. Moi rodzice nie pili alkoholu - i tak też starali się Mnie wychować - obowiązki domowe , szkoła. Nie miałam relacji przyjacielskich z mamą bo trzymała Mnie na dystans i miałam do niej ogromny szacunek i respekt. Mogłam z nia porozmawiać o wszystkim ale jednak - była między nami jakaś ściana. Miałam też przyjaciela o imieniu Michał. Bylismy ze sobą 3 lata ale stwierdziliśmy że wolimy zostać przyjaciółmi. I tak Ja, moi rodzice, Michał - żylismy sobie spokojnie. Zdałam mature - zaczełam pracować zdałam prawo jazdy. I tu mój dobry czas zaczął przemijać. Moja mama zachorowała. Przez 4 miesiące lekarze nie potrafili zdiagnozować co jej dokładnie dolega choć już na początku była wstepna diagnoza - RAK. Ja wpadłam w wir pracy - nie zdawałam sobie sprawy z tego ze jest aż tak źle. Po diagnozie mama była w szpitalu a co jakis czas wypuszczali ją do domu. W pewnym momencie lekarze powiedzieli mojemu tacie że z jego żoną jest naprawde źle ( Do Mnie osoboście to nie dotarło - no bo przecież jak?? Miało by mamy nie byc? Miała by odejś? Nigdy w życiu!). Tego samego wieczoru mój tata zadzwonił do mojej siostry która mieszka z rodzina około 300 km od nas. Przyjechała w nocy. Chciałam wziąć urlop- ale niestety Prezesowstwo było na tyle"wyrozumiałe" że nie dało mi urlopu. Więc tego samego dnia rano odwiedziłam z tatą mamę. Jadła - jak nigdy - śniadanie z wielkim apetytem po czym przy wizycie lekarzy ja pojechalam do PRACY... Niestety zadzwonił tata z TĄ informacją. Szybko przyjechałam do szpitala w którym lekarze i pielęgniarki byli oburzeni że nie mogli wcześniej się z nami skotnaktować ( bo mam odeszła rano a było popołudnie). Po czym okazało się że De**ile dzwonili do mamy że mama umarła. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć że poszłam do pracy - być może gdybym przy niej była.... Gdybym nie pojechała do pracy.... Pytań multum - odpowiedzi brak. Niestetyy ale zostałam tak na prawde sama z tatą - przy pożegnaniu z mamą tata w płaczu mówił do niej " Jolu czemu Mnie zostawiłaś samego" Tak utkwiło Mi to w pamięci że postanowiłam iż zrobię wszystko aby tylko tata nie odczuł braku mamy( nielogiczne - ale prawdziwe). Przez ponad rok cały czas byłam w domu z tatą. Urwałam kontkat ze wszystkimi znajomymi przede wszystkim z braku czasu. Zamknęłam się na niego. Wspierał Mnie tylko Michał który nawet sylwestra postanowił spędzić ze mną i z Tatą w domu. Po tym roku czasu tata zaczął szaleć. Zacznę od początku. Zanim tata poznał mamę bardzo dużo pil( Nie boje sie użyć tego sformułowania - BYŁ ALKOHOLIKIEM). Ale po tym jak zakochal się w mojej mamie, tak naprawdę z dnia na dzień przestał pic. I tak było do tego feralnego dnia. Ojciec zaczął pić awanturować się, wydawać pieniądze- grać na maszynach, bić się, nie wracać do domu na noc. Dla Mnie było to coś anormalnego bo nigdy tego nie znałam. Jak pierwszy raz nie wrócił do domu na noc po pierwsze siedziałam w oknie czekając na niego a po drugie chciałam dzwonic na pogotowie bo byłam pewna że " coś się sało". I tak przez kolejne pól roku - ciągłe awantury pijaństwo. I tak też w pewnym momencie w moim zyciu pojawiła się stara koleżanka sprzed laty. Była ona w wieku mojej siostry - zaufałam jej. Bardziej niż komu kolwiek. To był przełom w moim życiu. Jak się okazuje niestety negatywny. Izka mieszkała ze swoim partnerem i z dzieckiem w małym miasteczku obok. Bardzo Mnie wspierała i kiedy ja ucząc się na sesję egzaminacyjna do szkoły tata przyszedł do domu pijany z prostytutką - nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Izy a ta kazała mi przyjechać. I tak też zrobiłam. Tak byłam zdołowana że miałam stłuczkę po drodze - ale na szczęście nic aż tak poważnego. Dojechałam do niej. Pół nocy płakałam a oni Mnie pocieszali wspierali. Zaproponowała mi abym u niej zamieszkała - I co? - I tak też zrobiłam. W między czasie Michał odradzał mi tą znajomość czuł że coś z nią jest nie tak. Moja njabliższa koleżanka z pracy również. Niestety nie widziałam juz świata poza nią - traktowałam ją ja siostrę. Po około miesiacu okazało się że jej syn ma nawrót białaczki i potrzebne są pieniądze. Pokazywała mi faktury, faktury z różnych fundacji. Jednak, brakowało jej 25 tyś zł. Ja z jej dzieckiem naprawdę sie polubiałam. Mały Dawidek był przesłodki. Więc nie myśląc długo - zarabiałam dobrze - więc poszłam do banku i bez problemu dostałam kredyty na 20 tyś zł. Iza obiecywała mi że za miesiąc mi wszystko odda bo też pracowała ( niby) w dobrej firmie i czeka na przelewy. Więc pieniądze będzie miała i mi odda. Ja uwierzyłam - i to był najwiekszy mój błąd w życiu. Po kolejnych dwóch miesiącach zaczełam się irytować - nie oddawała pieniędzy - nie widziałam żeby z Dawidem coś się działo, i jeszcze w między czasie zrezygnowałam z pracy. I tak z jednego syfu wpakowalam się w kolejny. Jeszcze miesiąc trwało jak mieszkalam u niej po czym dostalam propozycję od znajomych abym przeprowadziła się do ich miasta - około 40 km. I tak też zrobiłam - oni byli wiary zielonoświatkowej. Bardzo mi pomogli - mieszkałam u nich miesiac po czym jak znalazłam prace wynajęłam mieszkanie.
Co jest dzisiaj.
Dzisiaj mija ponad 2 lata od kiedy pozyczyłam jej pieniądze i do dnia dzisiejszego nie oddała prawie nic ( raz na jakiś czas wyśle 50 zł). Niestety nie mam z czego spłacać kredytu. Teraz mieszkam z chłopakiem z którym jestem półtora roku. Jest świetny - kochany. Wspiera Mnie - toleruje moje wady i jak i wspiera Mnie w moich problemach. I tu teraz wiszę w jakiejś czasoprzestrzeni. Dwa miesiące temu na moje konto wszedł komornik. Miałam próbę samobójczą. Wypiłam wziełam tabletki i sąsiadka z moim andrzejem weszli do domu - zadzwonili po pogotowie i połowy tego co się działo nie pamiętam. Strasznie Mnie to załamało - zrezygnowałam z pracy i od miesiaca nie pracuje. To Mnie przerasta. Zawsze bylam osobą pełną energii, towarzyską, gadatliwą, uśmiechniętą, energiczną. A teraz? Nie pracuje od miesiąca nie wychodzę z domu. Na przemian płacze i śpie. Mamy w planach wyjechać za granicę - powysyłałam chyba 30 cv i cisza. Byliśmy w pośrednictwach pracy gdzie w jednym poprosili nas żeby troszkę podszkolić się w angielskim. I tak teraz zatrzymałam sie i nie wiem co zrobić. Mam długi, komornika, problemy, zero energi, motywacji. Nie potrafię nic - najchętniej bym tylko leżała i płakała. Co mam takie 5 minutowe natchnienie że TAK, TERAZ BIORĘ SIĘ W GARŚĆ - tak po chwili ogarniam się i zastanawiam się ale po co... Nigdy tak nie miałam... Nie radzę sobie... Czy możecie patrząc takim trzeźwym okiem na to co opisałam powiedzieć mi od czego mam zacząć? co zrobić. Jak mam sobie z tym poradzic - gdzie się udać? ( psycholog odpada - bo nie mam pieniędzy)
Dziękuje