Tak, to już 8 lat a ja jeszcze sobie z tym nie poradziłam... Czy jest w ogóle szansa, że kiedykolwiek dam sobie z tym radę?
Fakt, że odszedł do innej i tak po prostu mnie zostawił doprowadził mnie do depresji, fobii społecznej i nerwicy. I do tego ten codzienny ból... Był najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze mogłam na niego liczyć, zawsze... Kochał mnie a potem nagle odszedł.
Był ktoś z was w podobnej sytuacji? Albo może macie takich znajomych? Poradzili sobie z tym?
Ta, moja była teściowa została porzucona prawie 25 lat temu i też sobie z tym do tej pory nie poradziła. Nie związała się z nikim, jest gruba, pełna żalu, a co się nie nawali, to płacze, więc nikt nie chce jej zapraszać. Czasem odgraża się też, że wytoczy byłemu mężowi proces o życie zmarnowane (serio).
Także jeśli nie chcesz tak skończyć, natychmiast idź na terapię.
Witaj
Nie jestem lekarzem, ale sądzę, że po takim czasie powinnaś porozmawiać ze specjalistą.
Pewnie wielokrotnie próbowałaś. Jeśli taki, może należy szukać takowego aż do skutku. Aż do odejścia tak zatwardziałego w Tobie bólu.
Tak. Myślę, że wiele osób na tym forum jest w podobnej sytuacji. Ja sama również, chociaż u mnie mija dopiero 6 miesięcy. Też mnie kochał najbardziej na świecie i okazywał to na każdym kroku ,był dla mnie najbliższą osobą , kochankiem , przyjacielem. Byliśmy razem przez 6 lat i pewnego dnia stwierdził, że się wyprowadza. Kilka dni później dowiedziałam się , że powodem jest inna kobieta. Radzę sobie z każdym dniem lepiej. Wiem co czujesz , bo ta rana w sercu zostanie na zawsze, a poczucie własniej wartości musi się znowu podnieść z poziomu poniżej zera.Jest mi przykro , że u Ciebie to trwa już tyle lat. Czy nie są to lata stracone na rozpamiętywaniu i analizowaniu ? Ja sama się tego boję , że to będzie trwało w nieskończoność, dlatego z całych sił próbuję się od tego odciąć... A nie jest mi łatwo, bo patrzę na niego każdego dnia w pracy...
Wiem, że wątek jest koli, ale BlinkBlink.... jak Ty do jasnej cholery jesteś w stanie z nim pracować?!
Ja bym z miejsca pracę zmieniła, choć bym miała, z całym szacunkiem, układać towar na półkach!
Ta, moja była teściowa została porzucona prawie 25 lat temu i też sobie z tym do tej pory nie poradziła. Nie związała się z nikim, jest gruba, pełna żalu, a co się nie nawali, to płacze, więc nikt nie chce jej zapraszać. Czasem odgraża się też, że wytoczy byłemu mężowi proces o życie zmarnowane (serio).
Także jeśli nie chcesz tak skończyć, natychmiast idź na terapię.
Szok. Naprawdę szok. Po tylu latach.
7 2015-03-26 18:27:55 Ostatnio edytowany przez BlinkBlink (2015-03-26 18:43:42)
Wiem, że wątek jest koli, ale BlinkBlink.... jak Ty do jasnej cholery jesteś w stanie z nim pracować?!
Ja bym z miejsca pracę zmieniła, choć bym miała, z całym szacunkiem, układać towar na półkach!
Pisałam o tym już wcześniej , więc nie będę tu opisywać tej całej historii. Znałazłam w sobie tą siłę i nie dam się. I tak nie ucieknę przed nim, bo on kupił sobie nowe mieszkanie 10 min. drogi ode mnie i tam sobie już razem tworzą nowe gniazdko. Powiedziałam, że nawet jakby mnie miało w środku poskręcać to się nie dam! Dlaczego to ja mam rezygnować z dobrej pracy i wysokiego stanowiska ? Dlaczego ja mam uciekać? Pomogła mi złość i wewnętrzna agresja( może to nie jest dobra rada, ale u mnie działa)... za każdym razem jak mnie brało na żale , to sobie przypominałam co on mi zrobił i jak się zachował na pożegnanie , bredząc jakieś głupoty i nie potrafiąc się przyznać do "innej". Ja myślałam , że umrę jak on się wyprowadzał, byłam krok od ciężkiej depresji. Nie mogę w nieskończoność żyć nadzieją , że on wróci. Bo żyłam tym i bardzo tego chciałam, ale jak sobie wyobraziłam , że wraca i co ?... Będzie znowu spał ze mną , a ja będę sobie wyobrażała , że dotykał jej , kochał się z nią ,śmiał się z nią , jadł z nią itd.To już nie miałoby sensu. On zniszczył coś i nie da się tego uratować. Dlatego z głową podniesioną do góry idę dalej do przodu...
Mama wielokrotnie dała mi do zrozumienia, że moje problemy są błahe; więc nie widzę powodów, dla których miałabym iść od razu do specjalisty. Mam nadzieję, że z czasem mój stan się polepszy. Mam już dość ciągłego rozpamiętywania i płakania. Ale to jest silniejsze ode mnie
kolu, niewątpliwie nie są błahe skoro dołączyłaś do forum, piszesz o tej sprawie po 8 latach od rozstania.
Nie wiem jakie podejście do takich spraw ma Twoja mama, ale opowiem Ci jak reagowała i wciąż reaguje moja.
Moje bardzo bolesne rozstanie miało miejsce pół roku temu. Już po dwóch miesiącach oczekiwano ode mnie pełnej formy psychofizycznej.
Kiedy po tych dwóch zakomunikowałam, że udałam się do psychologa, bo już wysiadam, zapytała czy to na pewno potrzebne i w ogóle co mi to da... Pomogło. Po ładnych kilku sesjach z psychologiem, wysłano mnie do psychoterapeuty, bo uznano, że psycholog to trochę za mało.
Kiedy poinformowałam mamę, że udaję się teraz do terapeuty, bo psycholog uznał, że mi już nie pomoże, padło pytanie:
"Ale jak to? Przecież to już miała być zamknięta sprawa! Mówiłaś, że już to ze sobą załatwiłaś! Już tyle czasu minęło, a Ty jeszcze sobie z tym nie poradziłaś?!"
Odłożyła telefon prawie że obrażona.
Myślisz, że się tym przejęłam?
Nie.
Miałam i mam to w nosie.
Mama jest kochana, chce pomóc, ale pewnych rzeczy nie rozumie i nigdy nie zrozumie.
Działaj według tego, co sama uważasz za słuszne.
Skoro po tak długim czasie się z tym nie uporałaś, oznacza to że nie jest to uregulowana sprawa.
Wybierz się. Dla siebie, dla Twojego kolejnego udanego związku.
I jeszcze jedno.
Nikt nie ma prawa mówić co jak długo masz tę sprawę przeżywać.
Możesz ją sobie przeżywać tak długo, jak tylko Ci się podoba!
GosiaSrosia dziękuję ci, bardzo mnie podniosłaś na duchu.
12 2015-03-26 20:53:10 Ostatnio edytowany przez Anhedonia (2015-03-26 20:55:35)
Mama wielokrotnie dała mi do zrozumienia, że moje problemy są błahe; więc nie widzę powodów, dla których miałabym iść od razu do specjalisty. Mam nadzieję, że z czasem mój stan się polepszy. Mam już dość ciągłego rozpamiętywania i płakania. Ale to jest silniejsze ode mnie
SAMA to broda rośnie ... i bałagan się robi
"IŚĆ OD RAZU" to byłoby zapewne po paru dniach...
Wiesz, buddyści mówią: OD Ciebie zależy co Ci wzrośnie z rzuconych w ziemie ziaren. Rzucisz nasiona kwiatów, wzrosną kwiaty... rzucisz chwasty, wzrosną chwasty. Skoro NIE ŻAL Ci do tej pory owych 8 lat? Widać TAK Ci pasuje - twoje prawo...
Nie ma obowiązku NIE marnować sobie życia... warto TYLKO pamiętać, że ani 1 dnia się cofnąć nie da...
PS.
A Einstein stwierdził iż robienie Wciąż TEGO SAMEGO i liczenie na INNE rezultaty jest absurdem (a może idiotyzmem)?
WIęc czyń co uważasz za słuszne. 8 miesięcy czy 8 lat... a potem 10 czy 12, wsio rawno...
To bardzo przykre, ale może paradoksalnie taka długotrwała rozpacz po byłym jest taką jakby strefą "komfortu". Chodzi mi o to, że to jedyne co znasz: stawianie się w pozycji ofiary, skrzywdzonej. Nie wiem, być może zbyt bezpiecznie się w tym czujesz.
Oczywiście każdy ma swój zegar emocjonalny, ale chyba mozna powiedzieć, że 1 rok to już długa żałoba, a 2 lata - bardzo długa... A 8 lat to już chyba nie tylko żałoba, prawda?
Mama wielokrotnie dała mi do zrozumienia, że moje problemy są błahe; więc nie widzę powodów, dla których miałabym iść od razu do specjalisty. Mam nadzieję, że z czasem mój stan się polepszy. Mam już dość ciągłego rozpamiętywania i płakania. Ale to jest silniejsze ode mnie
Kochanie, jeśli to silniejsze od Ciebie, to znaczy, że potrzebujesz pomocy. U takiego psychologa to jest strasznie fajnie poza tym. Godzina mówienia tylko i wyłącznie o sobie!
Gdzieś tam utkwiła Ci w serduszku zadra. Ja Ci mogę powiedzieć, że to drań i kij mu w oko, ale Ty doskonale o tym wiesz. Gdzieś tam w Twoim wychowaniu zabrakło podbudowania samooceny, pokazania Ci, jak sobie w takich przypadkach radzić. Proszę, idź do terapeuty, a razem wygrzebiecie tę zgniłą zadrę i naprawdę poczujesz się wolna. Wolna od duchów przeszłości. Pamiętaj, że ten, kto ma niezamknięty rozdział, nie może pomyślnie otworzyć kolejnego.
Mama Ci mówi, że Twoje problemy są błahe, zdenerwowałam się na Twoją Mamę. Ona powinna przytulać Cię i gotować Ci ogórkową tyle, ile będzie potrzeba.
Poza tym dobrze, że tu trafiłaś tu jest fajnie
Przykro sie czyta takie posty. Ja po czesci rozumiem autorke. Zalezy jak kto podchodzi do zycia i jakie wartosci zostały wpojone za młodu. Ja kiedyś pisałem, że dla mnie taka prawdziwa miłość jest jedna na całe życie...stad po stracie takiej osoby niekiedy takie przypadki sa zrozumiałe, przynajmniej dla mnie.
16 2015-03-26 23:36:44 Ostatnio edytowany przez igla16 (2015-03-26 23:37:52)
Po tym, co przeczytałam, to nie otrzymałaś odpowiedniej pomocy. Sama piszesz, że:
Mama wielokrotnie dała mi do zrozumienia, że moje problemy są błahe; więc nie widzę powodów, dla których miałabym iść od razu do specjalisty. Mam nadzieję, że z czasem mój stan się polepszy. Mam już dość ciągłego rozpamiętywania i płakania. Ale to jest silniejsze ode mnie
Kilka góra kilkanaście miesięcy to jest standard, żeby stanąć na nogi. Ale nie tyle.
8 lat to cholernie długo. Jak najprędzej zgłoś się do terapeuty, ewentualnie jeszcze do psychiatry, bo teraz sama sobie nie pomożesz. Odejście tego faceta tak Ci zryło psychikę. Wiem, że czasami trudno znaleźć dobrego psychologa, ale próbuj. Powinnaś uporządkować swoje życie, psychikę i stanąć na nogi.
Jakbyś chciała pogadać sam na sam - napisz wiadomość prywatną, postaram się pomóc.
panibaronowa dobrze prawisz, jak zwykle z resztą.
kola55 jesteś w dobrym miejscu. "Grupa wsparcia" na tym forum to odkrycie dekady (przynajmniej w moim przypadku).
Coś w tym jest, tak mi się miło zrobiło jak zobaczyłam tyle odpowiedzi tyle osób się zainteresowało mną i moim problemem; to takie miłe Jak kiedyś uda mi się pokonać fobię społeczną to chyba poszukam jakiegoś psychologa czy psychoterapeuty.
Do psychologa/psychiatry musisz iść. 8 lat to kawał czasu a Ty nadal przezywasz porzucenie