Witam,
w moim poprzednim wątku opisałem sytuację mojego rozstania z dziewczyną, byłem wtedy w samym środku czarnej dziury rozpaczy co chyba wyraźnie przebija się w tamtym poście.
Jesteśmy młodzi ( za miesiąc ja będę miał 22 lata ona 20) był to pierwszy poważny związek i mój i jej. Pierwszy seks itp. itd. Przez ponad rok było wspaniale.
Ja byłem jej licealną miłością, sam nie wiedziałem o jej istnieniu, poznaliśmy się w końcu przypadkiem szybko się to potoczyło i byliśmy razem. Akceptowała wszystkie moje wady, ja jej kompleksy. Przez cały związek baaaaardzo dużo rozmawialiśmy, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i co najważniejsze bardzo swobodnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. W momencie kiedy nasz związek wkroczył na wyższy etap (po prawie roku) - wyznaliśmy sobie że się kochamy, poszliśmy do łóżka, jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie, zaczęliśmy się powoli zastanawiać nad wspólną przyszłością - zaczęło się psuć. Zdała sobie sprawę (bardzo zresztą słusznie) że chyba nie jestem materiałem na poważnego partnera.
Miałem ciężki okres w życiu, kiedy sam nie byłem szczęśliwy ze sobą więc jak mogłem uszczęśliwiać drugą osobę. Zawaliłem studia, zawalałem pracę i zawalałem związek. Zaczęły się rozmowy, dawanie szans. Za każdym razem coś zmieniało się na lepsze, ale po jakimś czasie wracałem do starych nawyków. Nigdy jej nie zdradziłem, ani nawet nie dawałem jej powodów żeby mogła coś takiego podejrzewać, ale chociaż ani przez sekundę nie kochałem jej mniej niż na początku, nieraz dawałem jej powody do myślenia że coś może być ważniejsze od niej.
Mimo to nie poddawała się. Przez ponad pół roku walczyła on nas. Bardzo walczyła. Były momenty lepsze i gorsze. To pół roku było bardzo ciężkie, ale nie powiedziałbym że beznadziejne, po prostu tych gorszych momentów niestety było więcej niż zwykle.
W końcu na początku listopada ze mną zerwała. Nie było to łatwe, na początku przynałem jej rację jednak baardzo szybko uświadomiłem sobie że jednak tego nie chcę. Jej pierwsze słowa po rostaniu to "kocham Cię, ale nie mam już siły walczyć za nas oboje" i "chciałabym spróbować jeszcze raz, ale już bez gwarancji że się zejdziemy, bo uważam że warto". Mi świat zawalił się na głowę. Jednak zamiast wpaść w alkoholizm (co zdarzało mi się zanim ją poznałem, biedny nie jestem ale przeżyłem w życiu rzeczy których nie życzę nikomu), postanowiłem że nie mogę tego tak zostawić, nie mogę żyć ze świadomością że obdarłem ją z tak pięknego uczucia.
I teraz sedno sprawy.
Dostawałem od niej wcześniej szanse, których nie wykorzystywałem w pełni, i na które nawet wg. mnie po prostu wtedy nie zasługiwałem. Wiem, że niestety spieprzyłem to rozstanie, na początku utrzymywaliśmy miły konakt, później ja za bardzo zacząłem naciskać, rozmawiałem z jej znajomymi (chociaż nie były to rozmowy o charakterze "weź jej powiedz że spierdoliła" tylko "co o tym myślisz?, czy nie wiesz co ona o tym myśli?, a później kiedy poprosiła o przerwę w kontakcie okazjonalnie pytałem się kogoś "jak jej leci, czy zdrowa itp." Wiem że ona też bardzo to przeżywała, dowiedziałem się od naszego rozstania pojawiły się u niej problemy z sercem na tle nerwicowym. Widzieliśmy się parę razy przez ten czas, i chociaż kontakt przez telefon czy internet był raczej suchy, a raz się nawet pokłóciliśmy do tego stopnia że kazała mi znikać ze swojego życia, to na spotkaniach zawsze było bardzo miło. Jakieś łzy, śmiechy, trzymanie się za ręce, głaskanie i to wszystko wydawało się po prostu naturalnym dla nas stanem. Mieliśmy się spotkać przed świętami, jednak spotkanie nie doszło do skutku nieważne z jakich powodów. Spotkałem się jednak z jej koleżanką, tylko żeby pogadać, o czym jej powiedziałem jak zadzwoniła. Skłamałem jednak że przez przypadek, a byliśmy umówieni. Wpadała w szał. Powiedziała że nie wierzy że to przypadek i tyle. Następnego dnia, wysłała mi krótkiego smsa że powinniśmy zerwać kontakt i raczej się prędko nie zobaczymy nie zobaczymy. Zadzwoniłem, porozmawialiśmy trochę spokojniej i dowiedziałem się że przez półtorej miesiąca miała mojego FB. Ponoć nie czytała wiadomości ale wiedziała z kim i kiedy rozmawiam, więc de facto wiedziała że przez jakiś czas okłamywałem ją że z jej znajomymi nie rozmawiałem, sprawa niby zamknięta, ona decyzję podjęła. Dwa dni później wysłała mi życzenia na wigilię, ja zadzwoniłem, bardzo miło nam się rozmawiało i tyle. Wczoraj, przyłapałem młodszego brata na tym że z nią rozmawiał, prosił żeby mnie nie skreślała i dała mi szansę. Opieprzyłem go, ją przeprosiłem i wszystko było by OK, gdyby nie to że zaproponowała mi spotkanie, nie teraz ale za jakieś 2-3 tygodnie. Powiedziała też że cieszy się że w końcu jakoś to sobie wszystko poukładałem i że ona póki co ten kontakt raczej będzie ograniczać, ale jakbym chciał z nią pogadać to nie ma najmniejszego problemu. Wydaje mi się to dziwne zwłaszcza że jeszcze tydzień temu chciała zakończyć naszą znajomość nawet nie na żywo tylko listem pożegnalnym...
I sedno sprawy jednak teraz.
Dalej bardzo ją kocham, tym razem naprawdę zrozumiałem swoje błędy i diametralnie zmieniłem swoje życie. Wyremontowałem pokój, zmieniłem ubrania, zmieniłem pracę, rozkręciłem rodzinną firmę, zapisałem się na praktyki do kancelarii (w końcu), zacząłem spowrotem uprawiać sport, trzymam dietę (na przytycie xD), na studiach w końcu zaczęło mi dobrze iść, chodzę do psychologa i na wszelakie rozwojowe kursy. Czuję się ze sobą coraz lepiej, jednak dalej bardzo za nią tęsknię i chciałbym to co się teraz w moim życiu dzieje dzielić z nią, bo wiem że moglibyśmy być razem szczęśliwi. Wiem że bardzo wiele spieprzyłem, ale czy zasługuję na drugą szansę? Zwłaszcza, że tym razem nie proszę błagalnym tonem nie mając w zamian nic do zaoferowania, tylko zrobiłem gigantyczne zmiany w swoim życiu (co kosztowało mnie wiele potu, łez, pieniędzy i wysiłku), więc moje słowa popieram działaniem.
Proszę tylko o nie odpowiadanie w stylu "zapomnij i żyj dalej" czy "dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi" i "smarkacze z was" bo to gówno prawda. Potrafię już żyć bez niej, ale czy uważacie że zasługuję na tą odrobinę zaufania z jej strony, bo o to mi właśnie chodzi.
Pozdrawiam wszystkich i życzę udanego sylwestra,
Zdzich