Hej, też mam bardzo podobnie do Ciebie.
U mnie mimo 28 lat wynika to z wychowania.
Ja od zawsze wychowywana byłam trochę w domu. Nie wychodziłam na podwórko, musialam mowic gdzie idę z kolezankami, nic nie bylo spontanicznego. Jestem bardzo zwiazana do tej pory z siostra 2 lata młodszą.
Mimo, ze sama mieszkałam, mimo, że pracowalam i mieszkalam , studiowalam też za granicą i tak nie tworzylam jakis relacji, ktore bym pozniej ciagnela.
Wiem, ze ludzie mają cos takiego ze ciągną relacje od szkoly podstawowej, przez liceum studia. Niektorzy wyjezdzaja na studia do innych miast- relacje sie ucinają i to jest niby ok.
Zawsze bylo tak, ze u mnie te relacje naturalnie zanikały. Zawsze kiedy jestem w jakiejs danej grupie jest tak, ze jestem mila, kolezenska, ludzie mnie lubią. Ale nie mam tego zaangazowania w 100%. Zawsze ten dystans co napisałas tez ty w 1 poscie. Musialam wychodzic ze spotkan ze znajomymi aby 'odpoczać'. Nie lubie kłębic się w miejscach z wieloma ludzmi. Niby lubie ale to jest dziwne.
Pragne miec wielu znajomych a kiedy juz gdzies jestem to mi nie zalezy. I chce czegos wiecej. wiem, ze ludzi sie nie wybiera, kazdego akceptuje takim jakim jest.
Nigdy nie rozumialam tego- od gimnazjum i podstawówki- ze omijały mnie imprezy, spotkania, kolezanki umawialy sie na spotkania beze mnie- jakby omijały mnie w zapraszaniu. Mimo, ze zawsze na przerwach czy na zajeciach bylam z nimi. Tak bylo przez ok 10 lat . Pozniej ci ludzie mieli do mnie pretensje ze ' ja nie chcialam' to mnie nie zaprosili.
Zaczelam sie na d tym zastanawiac w liceum i bardziej wykazywać inicjatywe- ale to tez nie pomagało, bo ludzie uwazali ze ja sie wtrącam w ich sprawy i jestem bardzo wscibska tworzac nowe relacje i grupy.
Obecnie mam 28 lat jestem po studiach, mam duzo znajomych, mniej kolegów. Relacji płytkich towarzysko kolezenskich mam pełno- jest mi bardzo łatwo je wytworzyc. Ale utrzymac mniej- zawsze wynika to z tego ze ktos byl bardziej zajety niz ja i ja naciskałam. Od kilku lat- chyba 5 lat. Nie naciskam , odchodzę wtedy kiedy ja daję a inna osoba nic nie daje. Odchodzę i zawsze po jakims czasie- te osoby wracają.
Tak jakbym miala napisane na twarzy- ze ja zajme sie wszystkim, jakbym ja musiala cos organizować... A tak ni ejest, tez chce mieć swoje sprawy itp.
Zawsze inni mogli miec swoje sprawy a ja zawsze bylam 'w gotowosci' . Od kiedy ja mam swoje sprawy i o tym mowie od ok 5 lat ludzie inaczej mnie postrzegaja. Jest to dziwne.
Ale nie mniej jednak ja sie nie narzucam, mam wiele znajomych, ludzie generalnie mnie lubią ale jesli widze niechec do jakiejs relacji lub to, ze ja tylko 'daję' to ja sie odsuwam i czekam az ta osoba do mnie przyjdzie.
Zauważyłam to juz w liceum wsrod kolezanek że one zawsze wiedzialy co sie dzieje wtowarzystwach, Zawsze byly zaabsorbowane innymi i sobą, zawsze ploty itp. CHlopaki mniej. Ja zawsze mialam bardzo dobry kontakt z chlopakami, bardziej mi to odpowiadalo- uwazalam ze po co mam obgadywac innych jesli moge robic swoje. I dlatego nigdy nie nalezalam do jakiegos sojuszu, zawsze indywidualna. Niby okej. Ale i tak w jakis kryzysowo towarzyskich sytuacjach nikt nie stal po mojej stronie.
Nie wiem jak to wyjasnic, zawsze trzymalam sie swojego czasem naginalam sie towarzysko a i tak zostalam sama, bo mam jakies poglady, wzorce - nie lubie byc taka jak kazdy, nie lubie mowic tak samo o roznych rzeczach jak 10 moich kolezanek. Wole byc sobą ale ludzie i tak tworza grupy w ktorych sie zmieniaja na takie same osoby...