Albo tak jest, albo ciąży nade mną jakieś straszne fatum.
Zacząć należy od tego, że jakoś nigdy nie miałam powodzenia u facetów. Nie jestem jakaś brzydka czy koślawa, po prostu jakoś się nie składało. Pierwszego chłopaka miałam w wieku 24 lat. Późno co? Może dlatego sobie go tak wyidealizowałam. Zrobiłabym dla niego wszystko, a w każdym razie bardzo dużo.
Po 8 miesiącach związku odkryłam ze "kocha" swoją przyjaciółkę i zdradza mnie z jakąś znajomą. Po tym zdarzeniu coś we mnie pękło, bardzo długo dochodziłam do siebie i obiecałam sobie, że nigdy wiecej facetów. Ale czlowiek - zwierzę stadne. Zaczęło kogoś brakować. Dużo pracuję i rzadko wychodze na miasto, więc jak tu kogoś poznać? Postanowiłam, więc założyć konto na pewnym popularnym portalu randkowym (o zgrozo! To była jedna z gorszych życiowych decyzji). Po wielu "kawach" zakończonych fiaskiem, poznałam Grześka. "Wow, to jest to" - pomyślałam. Ale relacja z tym człowiekiem była tak skomplikowana, że geniusz Einsteina byłby łatwiejszy do rozpisania na czynniki pierwsze. Skończyło się na "przyjaźni" i na złamanym sercu leczonym winem w ilościach nieprzyzwoitych.
Ponownie kwarantanna i znów jakaś pustka w życiu. Ponoć nie wchodzi się 2 raz do tej samej rzeki, no ale... Portal- podejscie nr 2, początek września tego roku. Dwie godziny po założeniu konta odzywa się on - Paweł. Po tygodniu rozmów w wirtualu - spotkanie w realu. Dowcipny, inteligentny, od razu zaczelismy nadawac na tych samych falach. Następnego dnia znów się umówiliśmy. Potem po 2 dniach. Płynnie przeszlismy do czegoś co można byłoby nazwać związkiem, chociaż oficjalnych zapytań nie było. Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały ze jesteśmy para. Było cudownie tylko niepokoiły mnie teksty typu: "a kto wie co z tego bedzie", "ile to wytrzyma", "może ja kopnę w tyłek Ciebie, a może Ty mnie". Wiadomo, że po miesiącu znajomości nikt nie planuje ślubu, ale takie "mało przyszłościowe" podejście zaczęło mnie zastanawiać. Mimo że byliśmy razem, dalej mielismy aktywne konta na tym portalu, ja nikomu nie odpisałam od poznania Pawła, konto było bo było, równie dobrze mogłam je usunąć, on tez nie usunął swojego. Coś mnie tknęło, niestety po sytuacjach z moim pierwszym facetem i potem z Grzeskiem, nie umiem nikomu do końca zaufać, zawsze mam podejrzenia, że nie jestem dla kogoś wystarczająco dobra. Uciekłam się do podstępu, wiem strasznie to podłe, ale jakieś przeczucie nie dawało mi spokoju. Zalozyłam fikcyjne konto, wymysliłam sobie Milenę i napisałam Pawłowi wiadomość, ze wyglada na sympatycznego gościa, że chętnie go poznam i takie tam. Chciałam sprawdzić, czy traktuje nasza relację poważnie. Bo ja zaczęłam się, na moje nieszczeście, zakochiwać... Odpisał, flirtując, że dziękuję za miłe słowa i chętnie pozna Milenę... Coś we mnie pękło po raz 13833738... Wyszło na to, że byłam tylko stanem przejściowym, kimś kto jest dobry na "teraz", ale jeżeli pojawi się lepsza to pójde w odstawkę. Po przepychance przez smsy, przerwanej wyjściem Pawła na mecz piłki, TAK! poszedł sobie pokopać zamiast starać się wyjaśnić tą sytuację, stwierdziłam, że to nie ma sensu. Nie odzywa się do mnie od wczorajszej kłótni, więc dla mnie wszystko jasne...
Czy są na tym swiecie normalni, potrafiący kochacy faceci? Czy tylko ja trafiam na dupków?! Szczerze, to nie chce mi się nawet na nich patrzeć, juz wolę do końca życia być sama.