Witam,
Jestem tu pierwszy raz. Zdecydowałam się na założenie wątku, aby... sama nie wiem... usłyszeć opinię innych osób, zdystansowanych.. nie tkwiących po uszy w problemie. Chyba właśnie po to. Przedstawie tu dwa problemy, połączone ze sobą, ale tak naprawdę zależy mi na usłyszeniu opinii tylko na jeden z nich.
Pokrótce, aby przybliżyć tło: jestem DDA, całkowicie świadoma traum i bagażu który noszę ze sobą dokądkolwiek się udaję. Nigdy nie byłam na terapii, ale przeczytałam chyba wszystko na ten temat i dokładnie znam i rozpoznaję mechanizmy moich działań. Obecnie jedyną rzeczą która powstrzymuje mnie od zapisania się na terapię, jest to iż nie mieszkam w Polsce, a nie znam mówię jeszcze super płynnie w języku kraju w którym mieszkam aby zapisać się na spotkanie z psychologiem.
Generalnie zawsze byłam osobą niezależną i liczącą na siebie. Wśród moich znajomych uważana jestem za silną ekstrawertyczkę która realizuje swoje cele i zawsze mówi to, co myśli (nie mylić z niewyparzonym językiem). Prawda jest taka, ze mam silna wolę, o mocnym charakterze wolałabym się sama z siebie nie wypowiadać - nie wiem jak tak naprawdę jest ze mną, zawsze musiałam liczyć tylko na siebie więc bardzo możliwe że charakter mi się zahartował. Obecnie mieszkam za granicą - zdecydowałam się na przeprowadzkę wbrew woli rodziny, skończyłam najlepszą szkołę w kraju w którym obecnie mieszkam, znalazłam pracę, zacisnęłam pasa i po roku udało mi się kupić mieszkanie na kredyt. Mam wiele pasji, które hamuje raczej brak czasu i środków do realizacji, ale wciąż robię co mogę. Nie jestem imprezowiczką ale lubię kameralne spotkania i nowych ludzi.
Najwyrazniej mam wciaz niska samoocene i naleze do kobiet ktore kochaja za bardzo. Od 2007 roku moje zycie uczuciowe to pasmo porazek. Przetoczyli sie po mnie (bardzo plastyczne porownanie): nieudacznik, uzalezniony emocjonalnie i wiodacy pasozytniczy tryb zycia (na mnie oczywiscie), niedostepny emocjonalnie cynik, uzalezniony od ziola emocjonalnie niedojrzaly mlody czlowiek, za mlody narcyz zdradzajacy mnie z dwoma kobietami (przynajmniej o dwoch wiem), obsesyjny obronca kosciola katolickiego ktory po "pierwszym razie" zrobil ze mnie szmate i oskarzyl o zdrade... (tak, to nie zart).To tak gwoli przyblizenia tła probelmu.
Ale tyle o mnie. Głowny problem o ktorym pisze, jest bardziej na czasie. Dzieje się tu i teraz:
Jestem w zwiazku z mezczyzna który choruje depresję. Jestesmy razem od 10 miesiecy, ale o depresji poinformowal mnie jakies 4 miesiace temu, po pol roku spotykania sie/ bycia razem.
Od poczatku cos bylo nie tak - nie wydawal sie az tak entuzjastycznie nastawiony do relacji. Na poczatku kawa, kino.. pozniej relacja byla raczej popychana przeze mnie, az do momentu gdy dalam za wygrana i dalam do zrozumienia ze bardzo mi sie podoba, ale taka przepychanka nie ma sensu. Wtedy zaczal dzialac. I jakos samo sie "zadziało". Zauroczylam sie, bo w gruncie rzeczy to bardzo fajny, empatyczny facet. Niestety, nigdy nie bylo mi dane zrozluznic sie w tej relacji, bo zawsze bylo cos nie tak - on pomimo swoich lat (po 30stce) nadal studiuje swoj wymarzony kierunek i zawsze mial malo czasu, co niestety odbijalo sie na relacji. Spotykalismy sie rzadko. On dzielil swoj wolny czas miedzy rodzine, przyjaciol i mnie, z tym ze ja bylam na koncu listy priorytetow.
Pomimo okolo roku znajomosci nie poznalam zadnych jego przyjaciol ani czlonkow rodziny. Kilkakrotnie upominalam sie o to, bez pozytywnego rezultatu.Co wiecej, pomimo tego ze sypiamy ze soba od ponad pol roku, na palcach jednej reki moge policzyc ilokrotnie spedzilam noc u niego, albo on u mnie - zawsze uciekal, albo delikatnie dawal do zrozumienia ze musi wstac rano (mieszkamy bardzo blisko siebie, wiec droga do domu zabiera mi okolo 7 min). Kilkakrotnie niewytrzymywalam nerwowo i wybuchalam - wyrzucilam co mnie dreczy - ale.. w zasadzie poprawy jako takiej nie bylo. Niby się starał, widziałam że nie olewa sprawy, ale nadal, wszystko co robił było ułamkiem tego czego oczekiwałam/oczekuję od związku.
Kiedy powiedzial mi o swojej depresji, troche sie przestraszyłam, ale staralam sie zbagatelizowac sprawe, bo zawsze na spotkaniach byl usmiechniety i rozmowny. Zapewniał że mu zależy na mnie (nigdy nie powiedział że mnie kocha). Ale wraz z biegiem czasu, przeczytanych artykułów na temat depresji i życia z człowiekiem w depresji jak również obserwacji tego co się z nim, z nami talk naprawde dzieje zaczęłam mieć poważne wątpliwości.
Względnie bylejak było aż do końca czerwca. Od lipca zaczął bardzo stresującą i męczącą pracę aby zarobić na kolejny semestr studiów i... kontakt zamarł.. co więcej.. w dni które nie pracował, nie kontaktował się ze mną. Nie odbierał telefonów - oddzwaniał póżniej, zawsze "po czasie". Był zmęczony, rozdrażniony, spał/spi po 12 godzin, nie wykazuje żadnej chęci spotkań. Odstawił leki (chodzi na terapie i przyjmuje tabletki), poczym wszystko się zalamało. Jedyną szansą na jakikolwiek kontakt byla moja niezapowiadana wizyta, podczas ktorej czulam sie jak intruz z jednej strony, a z drugiej - czulam sie wyjatkowa ze sie otwiera przede mna. Sam mi powiedzial ze jestem jedna z 4 osob z którymi w ogóle rozmawia o tym co się w jego psyche dzieje. A z drugiej - ten weekend ma wolny, ale spotyka sie w sobote z jednymi znajomymi, w ndz z drugimi.. ja co najwyzej moge dostac "swoj czas" w ndz miedzy godzina 16- a 19, o ile nie bedzie mial kaca po sobocie.
Nie rozumiem tego. Skoro jestem jedna z 4 osob, skoro jestesmy razem, czemu mnie odpycha? Czemu wybiera obiadki rodzinne (wdg niego rodzina nie wspiera go bo nie rozumie problemu), znajomych przed ktorymi musi udawac a nie mnie, osobe ktora naprawde martwi sie o niego?
Wczoraj nie wytrzymalam i pękłam. Po kolejnej, wymuszonej rozmowie telefonicznej, stwierdzil ze moze sie spotkamy w ndz, a jesli nie, to przeciez mozemy kiedy idziej... (Naprawde? Dobrze wie ze ja jade do Polski za tydzien i nie beziemy sie widzieli przez okolo 3 tyg) napisalam dosc dlugiego sms-a (byl w pracy, nie moglam dzownic) i powiedzialam ze musi to sobie przemyslec, czy jest zdolny do zwiazku, i czy ja jestem wlasnie ta, z ktora chce byc i planowac przyszlosc.
Czy ktos z was przezyl cos takiego? czy to wszystko przez depresję? Ja nie mam juz nadzieji na poprawe, chce zakonczyc ten zwiazek, ale wyrzuty sumienia mnie zjadaja. Nie wiem czy jego zachowanie jest spwodowane przez depresje, czy odpowiedz jest prosta jak drut - on po prostu mnie odpycha bo nie wie jak zakonczyc ten zwiazek.