Witam. Od pewnego czasu czytam wszystkie wpisy i dzięki Wam postanowiłam odważyć się i napisać.
Mam 34 lata. Od 12 lat jestem w związku a od 7 lat jestem mężatką. Ostatnie 2 lata to była jakiś koszmar. Mąż już we wrześniu tamtego roku wyprowadziła się ode mnie podobno chciał odpocząć i miał dość ciągłych kłótni i pretensji z mojej strony. Ale analizując to wszystko teraz zastanawiam się czy ja naprawdę jestem taką zołzą . obydwoje dużo pracujemy on w tamtym roku zmienił prace pojawili się nowi znajomi koledzy i koleżanki. zaczęły się wyjścia na piwo spotkania na obiadach telefony i esemesy. Ja jestem osoba spokojną i poukładaną,i uczuciową jedynym moim marzeniem było i jest to stworzenie własnej rodziny bardzo tego pragnę.
Jednak gdy tylko o tym wspomnę to zaraz agresja że on musi wszystko przemyśleć i i ze nie wie czy chce. Tak też było za pierwszym razem gdy się wyprowadził powiedział że chce się zastanowić przemyśleć. Oczywiście był płacz, ból, złość, błaganie ale nic to nie zmieniło i się przeniósł do rodziców. Trwało to przez ponad 2 miesiące gdy dzwoniłam to była tylko agresja ze w nieodpowiednim czasie dzwonie i wiele przykrych słów płakała, prosiła, zaklinałam. Nie wiem może pod wpływem swoich rodziców znowu się zeszliśmy starałam się Bóg mi światkiem przestałam pytać kto dzwonił i robiłam wszystko żeby był szczęśliwy. Jednak przez ten czas tylko się mijaliśmy, nie interesowało go co się u mnie dzieje z czego mam egzaminy(bo dodatkowo się uczę), nigdzie razem nie wychodziliśmy. Mąż nie jest wylewny myślę ze porostu tak został wychowany u niego w domu każdy żyje po swojemu i we własnym świecie, nikt nic o sobie nie wie a rozmowy sprowadzają się do zwykłych frazesów. Ja chciałam zawsze czegoś więcej więzi, uczuć.O każde słowo kocham , o każdy pocałunek, o każde przytulenie i rozmowę muszę się prosić. Każdy taki gest z jego strony okupiony jest wielogodzinnym proszeniem z mojej. I tak 2 tygodnie temu znowu powiedział mi że najlepiej będzie jak się rozstaniemy że mnie nie kocha i ze nie chce ze mną być. że ma dość ciągłych awantur, ze chce zapomnieć, nabrać dystansu i ze ma dość. Mój świat się zawalił nie potrafię przestać o tym myśleć nie potrafię sobie poradzić, co jest ze mną nie tak że on nie chce ze mną być, czy jestem tak toksyczna, czy gdybym była lepsza ładniejsza, bardziej przebojowa i mądrzejsza to on by chciał. Kocham go bardzo miałam tyle planów i marzeń związanych z nami chciałam żebyśmy stworzyli razem rodzinę. Jak po tylu latach można to tak sobie wszystko przekreślić. Od 2 tygodni chodzę jak we śnie, nic nie mogę przełknąć, idę do pracy zakładam maskę ale jak tylko przyjdę do domu to tama puszcza jest płacz, wydzwanianie do niego chociaż on nawet nie chce odebrać ode mnie. Jestem przerażona, boję się co ze mną teraz będzie, nie mam znajomych bo cały czas pracowałam i to byli tylko znajomi mojego męża. Jestem przerażona nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić to za dużo, boję się rozwodu, zawsze już będę sama , moje największe marzenie o dziecku nigdy się już nie ziści, czemu, boję się ze zeświruje już teraz chodzę jak zombi. Wiem ze niemożna nikogo zmusić żeby cię kochał, wiem żeby być razem to muszą chcieć tego dwie strony ale to tak strasznie boli, to tak niesprawiedliwe nie wiem czy mogę jeszcze coś zrobić żeby to uratować. Przepraszam że mój wpis jest pewnie chaotyczny ale sama ma taki młyn w głowie. Proszę pomóżcie nie mam z kim porozmawiać. Proszę pomóżcie ...
Wiem że moja historia jest pewnie taka jak wielu innych. Może za długa i nikomu nie chce się jej prześledzić... Ale bardzo proszę może ktoś się znajdzie i zechce mi pomóc
3 2014-06-01 13:18:14 Ostatnio edytowany przez assassin (2014-06-01 13:27:00)
Zakładam,że opis sytuacji jest rzetelny. A więc do rzeczy.
1. Nie pasujecie do siebie, niby przeciwieństwa się przyciągają, ale jak widać na dłuższą metę często to nie zdaje egzaminu.
2. Wygląda na to, że jesteś dawcą uczuć a on tylko biorcą, a przynajmniej tak to odbierasz, patrz pkt.1.
3. Chcesz dzieci itd. on chyba nie, a więc biorąc pod uwagę to pragnienie, to chyba ostatni gwizdek, żeby coś skończyć i za jakiś czas zacząć coś nowego, może z lepszym skutkiem.
4. Twoje poczucie winy jest irracjonalne, gdyż oboje odpowiadacie za relacje między Wami a nie tylko Ty, żadne zmiany skutku nie odniosą, jeśli druga strona ma to gdzieś.
5. Brak własnego życia i grona znajomych to rzeczywiście minus, pytanie czy zawsze tak było?
6. Co do lęku, nie Ty pierwsza i nie ostatnia i nie zakładaj z góry, że sobie nie poradzisz, bo rzeczywiście tak się stanie...
7. Mieliście swoją szansę odbudowy po rozstaniu, ale nie wyszło... trudno.
8. Na przyszłość taka mała sugestia, nie pozwól, żeby ktoś się stał dla Ciebie sensem istnienia, bo takie niestety odnoszę wrażenie, przecież Ty też do jasnej ch... masz wartość, która jest niezależna od tego z kim dzielisz życie...
Podejdz do tego wszystkiego logicznie i na zimno, a przynajmniej spróbuj...
Jedyne co mi sie rzucilo w oczy to to, ze Ty jestes od niego strasznie emocjanalnie uzalezniona..ja rozumiem milosc, cos sie wali ale powiedz szczerze- czy Ty znasz swoją wartosci i potrafisz zyc dla siebie czy on jest calym Twoim swiatem, celem, powietrzem i wszystkim?wiesz nawet jak jest dobrze to nie mozna sie tak zatracac bo widzisz co sie dzieje, wez sie w garsc,jak macie byc razem to bedziecie ale nie na tej zasadzie, ze Ty placzesz,blagasz,kajasz sie, skaczesz nad nim bo Twoim problemem nie jest brak atrakcyjnosci czy tam czegos tylko to , ze Ty zyc nie mozesz bez niego.
Wiem że moja historia jest pewnie taka jak wielu innych. Może za długa i nikomu nie chce się jej prześledzić... Ale bardzo proszę może ktoś się znajdzie i zechce mi pomóc
Wysłałam Ci maila- wiem przez co przechodzisz, więc jak chcesz się "wygadać" to pisz.
dziękuję Wam serdecznie za rady. Z pewnością wezmę je do siebie. ale to prawda że boje się być sam i może rzeczywiście zatraciłam się w tej całej miłości do niego i zgubiłam gdzieś siebie samą. Ale niestety to tak boli.
dziękuję Wam serdecznie za rady. Z pewnością wezmę je do siebie. ale to prawda że boje się być sam i może rzeczywiście zatraciłam się w tej całej miłości do niego i zgubiłam gdzieś siebie samą. Ale niestety to tak boli.
Boli bo Ci zależy, boli bo boisz się przyszłości, boli bo w gruncie rzeczy po tylu latach jesteś w punkcie wyjścia... ale poboli, poboli i przestanie.
Jak już trochę Ci to wszystko wywietrzeje z głowy i spojrzysz na wszystko realnie, to zauważysz, że nie tego od życia oczekiwałaś/oczekujesz...
Przed ślubem rzeczywiście byłam inna miałam swoich znajomych i byłam silniejsza. to się niestety zmieniłam teraz rzeczywiście uzależniłam się od niego i od jego uczucia. Boję się zaczynać wszystko od nowa. nie potrafię tak na chłodno do tego przejść tyle emocji i myśli kłębi mi się w głowie i ten strach, jest najgorszy.
Teraz nie potrafisz, ale to się zmieni. Kiedyś może jeszcze mu nawet podziękujesz, bo sama nigdy byś się raczej nie zdobyła na taki krok i za x lat byłyby pretensje o zmarnowane życie, a tak możesz zacząć od nowa z kimś do Ciebie podobnym.
Dwanaście lat razem to dużo. Pobraliście się po pięciu, czyli dobrze go znałaś. Nie rzuciło ci się w oczy, że ma inne potrzeby, inne podejście, że nie jest wylewny, nie potrafi, a może nie chce okazywac uczuc?
Może on ma jakieś zaburzenia, deficyty?
W oczy rzuca się też kompletne nie dbanie o małżeństwo ze strony męża. Jak można nigdzie razem nie wychodzic?! Mało tego, kompletnie go nie interesujesz ty, ani twoje sprawy. On ciebie nie traktuje jak żonę, kogoś bliskiego, raczej jak kobietę z którą uprawia seks, nic więcej.
Z drugiej strony, pomyśl sama: chciałabyś byc ciągle kontrolowana, odpytywana, spowiadana, osaczana? Takie działania zabiją każdy związek. Możliwe, że uczucia męża wypaliły się, a może nigdy cię nie kochał.
Powiedzcie jak teraz zacząć żyć . jak to wszystko poukładać w głowie jak przestać wciąż myśleć o tym co był miedzy nami. to jakiś koszmar, jest ciężko. Czy kiedyś będzie dobrze?
Duszko-jak będzie to nie wie nikt.
Oczekujesz jakiś zapwenień jak mała dziewczynka!
Wydaje mi się,że osaczyłaś Swego męża.Jak kobieta-bluszcz.
"Mleko się rozlało".
Poczytaj posty innych,porzuconych kobiet-to zobaczysz jak długo cierpią.Tylko czas robi swoje-truizm-ale prawdziwy!
Pytasz jak żyć?
Pytanie retoryczne!
To Twoje życie i zrobisz z nim co chcesz.
Powodzenia!
uuuuuuuuuuuuu do kitu, współczuję ale assassin napisał wszystko, aż sama 2 razy czytałam ...dla siebie
ból trzeba przetrzymać, przecież z czasem minie i wyplątuj się z tych toksycznych relacji, to chyba jedyna słuszna droga dla ciebie...
Czytając Wasze opinie człowiek uświadamia sobie że może za bardzo chciał. Może rzeczywiście za bardzo go osaczyłam, a może po prostu każde z nas miało inny obraz małżeństwa. Wiem że nie chcę się użalać nad sobą, chcę być silna. Wiem że na to wszystko potrzeba czasu, mam nadzieje że może kiedyś przyjdzie dzień gdy obudzę się lekka, bez tego przygniatającego ciężaru. Jednak jak na razie tego niewidzie i nieczujne ...
Duszka, przyjdzie taki dzień, zobaczysz:)
Dziękuję za wsparcie i ciepłe słowa otuchy. To dla takich jak ja zranionych duszyczek wiele znaczy.
Czytając Wasze opinie człowiek uświadamia sobie że może za bardzo chciał. Może rzeczywiście za bardzo go osaczyłam, a może po prostu każde z nas miało inny obraz małżeństwa. Wiem że nie chcę się użalać nad sobą, chcę być silna. Wiem że na to wszystko potrzeba czasu, mam nadzieje że może kiedyś przyjdzie dzień gdy obudzę się lekka, bez tego przygniatającego ciężaru. Jednak jak na razie tego niewidzie i nieczujne ...
Zbytnio się różnicie, tylko tyle i aż tyle...
Jeśli jm podjął decyzję i będzie w tym konsekwentny, to raczej nie powinniście zwlekać z formalnościami. Może jak już będzie po wszystkim (czarno na białym), to będzie to dla Ciebie takie khatarsis, którego potrzebujesz do ponownego nabrania apetytu na życie.