Cześć, postanowiłam opisać Wam tutaj swoją historię, żeby uzyskać chociaż minimalne wsparcie i pomoc, ponieważ sama już sobie nie radzę z tym jak zostałam potraktowana. Byłam z chłopakiem 4 lata, teoretycznie. Praktycznie, kilka razy w tym czasie się rozstaliśmy. Nasze "rozstania" trwały od 2 dni do max 2 tygodni... Wiem, że nie jestem bez winy, wiem, że wina leży po obu stronach, ale nie potrafie pogodzić się z tym kogo ze mnie zrobił człowiek, którego tak pokochałam. Poznaliśmy się jeszcze w liceum, ja byłam tą grzeczną, on tym bardziej szalonym. Starał się o mnie jak szalony, ciągle jakieś niespodzianki, wyjścia, randki, kwiatki, po kilku miesiącach wyznał że mnie kocha, ja nie wiedziałam czy odwzajemniam jego uczucia ale dałam mu szansę. Kolejne pół roku dosłownie nosił mnie na rękach, zakochałam się.. Niestety.
Zaczęłam pokazywać że mi zależy, chciałam spędzać z nim każdą wolną chwilę, on też tego chciał. W pewnym momencie poczułam, że on sie dystansuje, że potrzebuje troche czasu na swoje sprawy, swoich znajomych, dałam mu to. Sama poszłam na studia, poznałam nowych ludzi, nie spotykaliśmy się tak często ale było między nami dobrze.. Do czasu. On z dnia na dzień stał się coraz bardziej zazdrosny, coraz bardziej nerwowy. Ja na jego zazdrość reagowałam moją zazdrością. Zaczęliśmy się kłócić, to ja zawsze wyciągałam rękę do zgody. Kłótnie były coraz częstsze, on coraz częściej przeklinał, krzyczał. Kłótnie zazwyczaj trwały 2-3 dni, później dzień ciszy, moja prosba o niekłócenie się, kolejne 2-3 dni sielanki i znowu kłótnie, o głupoty. Muszę podkreślić, że każda kłótnia między nami, toczyła się wyłącznie przez smsy. Gdy mielismy jakieś sprzeczki w cztery oczy, zdarzało mu się przeklinać, ale nigdy mnie nie wyzwal, także wszystkie wymienionej niżej sytuacje działy się przez maile, smsy, gg. Podczas kłótni ja zarzucałam mu że nie ma dla mnie czasu, że nie napisze mi nic miłego, że nie kupuje już kwiatów, on, że jeżdżąc na studia mam tylu kolegów wokół, że na pewno go zdradzam i któryś z nich namieszał mi w głowie. Taki stan trwał około 1,5 roku. Kłótnie był ciągle o to samo, o to samo, o to samo.
Najbardziej przeszkadzało mi to, że zaczął być chamski dla mnie, nie liczył się ze słowami, zaczął wyzywać podczas nich od idiotek, debilek a już 2 dni później mówił, że kocha. Przepraszam słyszałam bardzo rzadko. 3 tygodnie temu podczas kolejnej kłotni w której ja zarzucałam mu brak czasu na rozmowę zaczął się zapędzać ze słownictwem, próbowałam go uspokoić, żeby przestał. W którejś wiadomości napisał że jestem "zj***ana". Zatkało mnie, napisałam, że przegiął. Po 3 dniach odezwał sie, nie przeprosił. Powiedział tylko że nie będzie mi przeszkadzał z kolegami, skoro się nie odzywam do niego.. Następnego dnia przyjechał przeprosić, wydawał się być taki szczery.. Uwierzyłam, byłam oschła, chłodna ale po 2 tygodniach zaczęłam dbać o niego, być czuła itp. I co dostałam w zamian? Wczoraj kiedy cały dzień się nie odzywał, kiedy spytałam czy się mna zainteresuje owszem napisał, że tak, po kilku godzinach, później chcialam pogadać, puściły mi nerwy, jemu też, powiedział "weź spier**j, to koniec" i mnóstwo innych wyzwisk. Czuję się jak śmieć, jak zero. Jakbym dostała w twarz mimo że fizycznie mnie uderzył.
Czuję się złamana psychicznie, nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie dlatego, że mnie zostawił bo pewnie zrobił mi tym wielką przysługę, ale dlatego, że on nie żałuje tych słów, że nie przeprosił. Nie wiem po co, ale napisałam do niego dzisiaj zeby mnie przeprosil, zeby mial troche klasy, ze rozstal sie przez smsa po 4 latach bycia razem, odpisal jednego smsa ze on juz wyrazil swoja opinie. Błagam, pomóżcie mi się ogarnąć. Nie chce z nim rozmawiać, chcę o nim zapomnieć, ale nie potrafię, nie umiem pogodzić się z tym, że ktoś kogo tak pokochałam potraktowal mnie jak śmiecia, że może mi ubliżać, wyzywać, a nie czuje potrzeby żeby mnie przeprosić, że ja cierpię a on sie pewnie z tego śmieje. Przez lata tego związku zrobił ze mnie znerwicowaną dziewczynę z kompleksami, ograniczył znajomych a byłam zawsze wesoła, pewna siebie, z wianuszkiem koleżanek i kolegów.
Czy ja mogłam aż tak się pomylić co do tego człowieka?