Witam wszystkich,
może powiem na początek jak się tu znalazłem: a więc szukając w necie informacji jak sobie poradzić z rozstaniem dostałem się właśnie tutaj i czytając pewną historię postanowiłem podzielić się z wami moją smutną opowieścią, a piszę to powiem że sam nie wiem dlaczego, może dla uzyskania jakiejś porady, może dla poczucia się lepiej, niestety nie wiem ale za każde komentarze bardzo dziękuję.
Więc może zacznę od początku:
Mam 38 lat i było to moje drugie małżeństwo zresztą jak i mojej żony. O pierwszym małżeństwie nie będę się rozpisywał bo to tylko był papier ze względu na dziecko.
A więc z moją drugą żoną znaliśmy się bardzo długo, jeszcze za czasów jej pierwszego małżeństwa, jesteśmy ze sobą 13 lat a małżeństwem prawie 10. Na początku było wszystko wspaniale ona miała z pierwszego małżeństwa dwójkę dzieci z czego jedno było w drodze więc wyszło tak, że ja je wychowywałem. Kochaliśmy się, cieszyliśmy każdą minutą razem a w tamtych czasach spędzaliśmy je bardzo dużo chociażby ze względu na wspólną pracę, niby w osobnych pokojach ale jednak razem w jednej firmie. Często spotykaliśmy się ze znajomymi, nie kłóciliśmy się, ewentualnie o jakieś pierdoły ale i tak po paru minutach było wszystko wyjaśnione. Dodam iż wtedy mieszkaliśmy z jej rodzicami w bloku. Było ok do czasu nasilenia się konfliktów o zaopatrzenie w domu, gdzie po prostu z dnia na dzień zostaliśmy wyrzuceni. Ponieważ miałem jakiś dostęp do domu pod Warszawą po moich dziadkach to postanowiliśmy się tam przenieść. Nadal było super pomiędzy nami, niestety z teściem zaczęło być gorzej ale miałem wrażenie że wtedy jeszcze bardziej byliśmy ze sobą zrżyci, może przez to, że wspierałem moją zonę jak tylko mogłem najlepiej. Niestety teść odszedł a po roku czasu żona powiadomiła mnie że jest w ciąży, pierwsza nasza myśl była "życie za życie" kierując tutaj myśli ku teściowi. Cała ciąża przebiegała idealnie jak i nasze małżeństwo, jedynie tylko wtedy małżonka nie pracowała, ale po powrocie do domu znowu cieszyliśmy się sobą. Synek się urodził i w domu było super, ponieważ dobrze zarabiałem to postanowiliśmy ze starej rudery zrobić prawdziwy dom. Oczywiście same zarobki nie wystarczały więc wzięliśmy kredyty. Remont trwał w najlepsze, kredyty były spłacane, my byliśmy szczęśliwi aż do czasu. Okazało się, że niedaleko nas sprowadza się koleżanka z chłopakiem z dzieciństwa mojej żony, no i wtedy się zaczęło. Po powrocie z pracy nikogo nie było w domu, dzwoniłem na komórkę i dowiadywałem się właśnie jest u niej. Na początku odbierałem to normalnie ale z czasem zamiast dzwonić postanowiłem się tam wybrać i ku mojemu zdziwieniu moja żona była tam ale jej koleżanki nie było, jak z czasem się okazało było tak często, że czas spędzała z chłopakiem koleżanki i wtedy we mnie coś pękło, zaczełem podejrzewać żonę o romans z nim, w między czasie straciłem pracę i spłata kredytów nie była możliwa a zanim znalazłem kolejną niestety już mieliśmy komornika na głowie, to chyba jeszcze bardziej nasilało mnie do podejrzeń, że moja żona kogoś ma na boku, oczywiście nie miałem na to żadnych dowodów i nie śledziłem żony ale często w rozmowach na te same tematy słyszałem różne wersje odpowiedzi. Pracę nadal miałem ale kiedyś przez przypadek dowiedziałem się, że spotkała się ze swoim byłym facetem jeszcze z lat sprzed pierwszego małżeństwa i wtedy już nie wytrzymałem i zaczełem robić awantury o spotkania, jednym słowem byłem zaborczy, sprawdzałem jej telefon, dzwoniłem do domu co chwila żeby sprawdzić czy w nim jest czy też gdzieś poszła. Z tymi myślami praca szła mi pod górkę ale ją utrzymywałem, a w życiu niestety nie potrafiłem utrzymać żony obok, często wyjeżdżała na tydzień, dwa do siostry, nie odbierała telefonów a ja po prostu szalałem w domu z nerwów. Oczywiście wracała ale to były bardziej gehenny niż życie rodzinne i tak 5 lat od kłótni do kłótni przeżyliśmy do obecnych czasów, oczywiście w między czasie były awantury, interwencje policji, założenie niebieskiej karty przez moją żonę. Doszło nawet do tego, że podzieliliśmy dom (góra, dół), gdzie mieszkaliśmy jak Paweł i Gaweł. Ja w międzyczasie zmieniłem pracę co pozwoliło mi na późne powroty z niej głównie w celu jak najkrótszego przebywania ewentualnego z żoną. Wytrzymaliśmy tak 2 tygodnie, gdzie po rozmowie czego oczekujemy od siebie wróciliśmy do normalnego związku, ale niestety nie trwał on długo a to niestety z mojej winy, ponieważ znowu zaczełem podejrzewać żonę o romanse, bolało mnie ze poszła na ślub koleżanki bez mojej osoby, często przebywała u niej gdzie doszło nawet do awantury z jej znajomymi i kontakt ze mną został zerwany a ja określony najgorszym z najgorszych. Bolało to wszystko ale nie potrafiłem inaczej wytłumaczyć sobie zniknięć mojej żony jak tylko jako romanse. No i stało się, któregoś dnia posiadając możliwość odwiedzenia domu okazało się iż jest on pusty, żona postanowiła się kompletnie wyprowadzić, nie chciała ze mna rozmawiać i powiedziała że to całkowity koniec. Zabolało mnie jak diabli, zaczełem pić, w pracy wszystko było pod górkę, nie odbierała telefonów. Dopiero po pewnym czasie udało mi się z nią skontaktować i dowiedziałem się, że jestem tylko ojcem jej dziecka, kolejny cios ale w końcu należało mi się. W między czasie przyjeżdżała czasami do domu zabierać resztę swoich rzeczy, udawało mi się z nią czasami porozmawiać ale to był bardziej monolog niż rozmowa. Przeszukując internet szukałem rozwiązania jak sobie z tym poradzić, ale znajdowałem odpowiedzi a żeby było jeszcze ciekawiej brnełem w nałóg coraz głębiej, moje myśli sprowadzały się tylko do tego, że już kogos ma i sobie układa życie z innym, aż do pewnego dnia gdzie sąsiadka powiedziała mi wprost że jestem idiotą wpadając w taki nałóg, że spotykała się z moją żoną wielokrotnie i ona nie układa sobie życia z innym. Nie będę ukrywał, że to mnie troszkę otrzeźwiło ale zaczełem źle myśleć, myślałem że jeżeli przestanę pić, widywać się tylko z dzieckiem to, że może cos w niej wzbudzę, chociażby odrobine miłości, więc nawet jak ona przyjeżdżała sama jak się później dowiedziałem na kawę to się ukrywałem nie chcąc jej widzieć, tłumaczyłem sobie to tym iż nie będę jej widział to może przestanę ja kochać, zapomnę o niej i jakos ułożę sobie życie w samotności (absolutnie nie chciałem już lokować uczuć), ale to była totalna bzdura i chyba tylko straciłem bezcenny czas a dlaczego? ponieważ kochałem ja tak samo a może nawet silniej, mocniej, myślałem o niej cały czas, słysząc odgłos jej samochodu po głowie platały mi się myśli "gdzie ona jedzie?" "dlaczego nie jedziemy gdzieś razem". Chodziłem po domu dzień w dzień nie wiedząc co ze sobą zrobić, nawet brałem się za porządki, przemeblowania aby zabić czas ale nic z tego. Płakałem jak dziecko a do dnia dzisiejszego nie mam ochoty nic robić, często patrzę się bez celu w sufit albo w nasze ślubne zdjęcie. Zadzwoniłem w końcu kiedyś do niej i zapytałem czy wpadnie na kawę, ku mojemu zdziwieniu odpowiedz była pozytywna. Wtedy to w końcu ze sobą normalnie rozmawialiśmy, wtedy też dowiedziałem się że przyjeżdżała do mnie czasami po to aby wspólnie wypić ten pobudzający napój, a mnie serce drgnęło myśli zaczęły wirować "czyżby zgoda", ale niestety nie do końca. Usłyszałem wtedy, że muszę bardzo się zmienić, szanować ją, ufać, nie robić awantur bezpodstawnie, być miłym dla wszystkich, śmiać się, wziąść za siebie, dodała że ona nikogo nie szuka a 13 lat razem do czegoś zobowiązuje. I wtedy ożyłem ale chyba zbyt bardzo wszystko sobie wziełem do serca i wyobrażałem nie wiadomo co, owszem zaczelismy się widywać oczywiście nie na długo, rozmawiać spokojnie, odbierała ode mnie telefony ale ja chyba za bardzo chciałem, dzwoniąc do niej o najmniejszą pierdołe co chyba spowodowało u niej myśli iż jest to kontrola z mojej strony i znowu zaczęło się nie odbieranie telefonów od mojej osoby. Ostatnio przywiozła syna w odwiedziny, zapytawsza czy wejdzie na kawe odparła że się spieszy bo jedzie na zakupy z córką ale że mogę z nią pojechać wieczorem po starszego syna na trening. Oczywiście ucieszyłem się i potwierdziłem chęć. Zjawiła się wieczorem i pojechaliśmy ale niestety w między czasie dowiedziałem się że po 12 latach nieobecności w jej życiu on nagle się pojawił niby ze względu na kontakt z córką, tylko mnie zastanowiło dlaczego naszło go to wtedy gdy żona ode mnie się wyprowadziła? w między czasie sam sobie dodałem emocji i zapytałem czy bardziej jej się podoba od mojej osoby i ku mojemu zdziwieniu usłyszałem że jest bardziej zadbany, przystojniejszy, mało tego ja nie mam wstępu do domu gdzie mieszka obecnie moja żona a on tylko zadzwoni i jest. W dniu dzisiejszym żona wpadła do mnie zabrać kosiarkę, zapytała czy zrobię jej kawę i wtedy wspólnie usiedliśmy i się dowiedziałem że ona chciała by wszystko ze mna poukładać ale muszę spełnić warunki wymienione przez nią (podane wyżej), udowodnić jej że się zmieniłem i rozkochać w sobie dodała jednocześnie że z poprzednim mężem nie łączy ją nic ale oczywiście dodała że nigdy nic nie wiadomo, że to tylko życie i w tym momencie jestem zagubiony kompletnie. Nie wiem co mam robić, co mam myśleć, zmieniać się i walczyć o żonę? jeśli tak to jak sobie poradzić z tęsknotą, ze świadomością że może jemu pierwszemu uda się spełnić jej warunki i to jego pokocha, czy może dać sobie kompletny spokój z tym związkiem i starać się o wszystkim zapomnieć?
Nie ukrywam że Bóg mi świadkiem jak bardzo chciał bym żebyśmy się zeszli z powrotem i tworzyli udaną rodzinę.
Czy mam jej wierzyć, zaufać?
Może trochę przy długie ale starałem się opisać to jak najdokładniej, nie powstrzymujcie się przed komentarzami bo wiem jak to wszystko spiepszyłem a teraz jestem w czarnej dziurze.