Nie wiem jak zacząć, żeby nie zabrzmiało to jak przechwałki, ale jakoś ten kawałek chleba muszę ugryźć...jestem dziewczyną, która na pewno może się podobać, nie mam żadnych skaz, mam ładną figurę, jestem wysoka. Do tego w głowie też nie mam fiu bździu. Jestem raczej ułożoną, spokojną i chyba inteligentną dziewczyną (tak przynajmniej o mnie mówią). Natomiast moja samoocena jest równa zeru:( Zupełnie nie wiem dlaczego. Od dziecka tak mam. Wszystkie moje zalety potrafiłam stłumić, a skupiałam się wyłącznie na wadach. Dodam, że nikt mnie nie naciskał na perfekcję, rodziców mam normalnych, średnio wymagających:) To ja sama sobie tak ustawiałam poprzeczkę, tylko dlaczego? Taki charakter? Dochodzi do tego, że teraz w moim dorosłym życiu nie potrafię się nie dołować. Rozmawiam z osobami, które nie prezentują sobą żadnego poziomu, a mimo to czuję się czasami głupsza niż one. Boję się zawsze, że palnę coś głupiego, boję się mieć własne zdanie. W wyglądzie też zawsze zakrywam swoje atuty aniżeli je podkreślać. Jestem jak taki łabędź o duszy brzydkiego kaczątka. Dochodzi do tego, że w towarzystwie, gdzie powinnam brylować, bo niczego mi nie brakuje, żeby zabłysnąć to siedzę jak ta ostatnia mysz i najlepiej schowałabym się pod stół. Wyglądam jak Esmeralda, a czuję się jak Quasimodo:( Do tego strasznie się przejmuję co ludzie powiedzą/pomyślą o mnie. Bardzo. Jak to zmienić i czy w ogóle mogę zmienić moje myślenie?
P.S. Przepraszam za te porównania do Esmeraldy i łabędzia, może są zbyt narcystyczne, ale chciałam pisać jak jest. I znowu to robię, znowu się tłumaczę i znowu mi zależy co pomyślą o mnie, nawet anonimowi ludzie! Nie mam siły.