Witam,
Nazywam się Damian. W życiu bym nie przypuszczał, że będę potrzebował takiej porady i tym bardziej szukał jej w internecie. Ale już nie potrafię inaczej się zachować. Może wy, drodzy czytelnicy będziecie w stanie mi coś poradzić.
Byłem z moją dziewczyną przez 3 lata. Uczucie pojawiło się znikąd, tym bardziej że ona przede mną nie miała nikogo i kompletnie nie interesowały ją jakiekolwiek związki. Walczyłem o nią bardzo długo, by wreszcie otrzymać odpowiedź - tak, chcę być z Tobą.
Było pięknie, przez jakieś 1,5 roku szaleliśmy za sobą. Potem pojawiły się drobne sprzeczki wynikające i z mojego jak i jej charakteru. Jednocześnie dziewczyna dawała mi znaki że życia sobie beze mnie nie wyobraża i pomimo moich wad chce być ze mną zawsze. Odgrzebałem nawet stary list który od niej kiedyś dostałem w formie zadośćuczynienia za brak prezentu, wszystko to było tam zawarte. Pokochałem ją strasznie, było raz lepiej, raz gorzej, ale mimo wszystko strasznie ją pokochałem. Mimo wszystko przez jej zapewnienia i to co było na samym początku między nami poczułem się... Zbyt pewny w związku. Jakby to miało trwać wiecznie i nigdy się nie rozpaść. Jakieś pół roku temu zaczęło się między nami psuć. Jej zaczął przeszkadzać mój charakter, to że jestem nieco zadziorny itd. Ale udało mi się wtedy sprawić, żeby uczucie choć trochę odżyło. Przez dwa miesiące było jak w bajce, choć mieszkaliśmy osobno (ze względu na studia) ona nocowała i przebywała u mnie praktycznie codziennie. W tym momencie muszę jeszcze poruszyć jedną ważną kwestię - myślę że zauważyła mnie i pokochała za to, że zajmuję się pewnym specyficznym sportem na skalę światową. Nigdy nie byłem w tym wybitnie dobry, ale mimo wszystko ona to zauważyła i poprzez nasze uczucie coraz bardziej się jej to podobało. Mnie na początku jedynie bawiło, że chce się tego uczyć ode mnie (jest to całe moje życie), potem już cholernie cieszyło.
Wkręciła się jak nigdy w moje towarzystwo, całe sportowe community, dosłownie wszyscy ją pokochali za to samo za co ja ją pokochałem - że jest ładna, inteligentna i po prostu... dobra. Po prostu zaczęła tym żyć jak swoim własnym życiem. Nie zajmowała się tym już dlatego że robiła to dla mnie, tylko dla siebie. I tutaj muszę wrócić do sytuacji sprzed dwóch miesięcy. W moim mieszkaniu pojawił się współlokator, nasz wspólny znajomy, swego rodzaju dusza owego sportowe społeczeństwa. Był i myślę że nadal jest moim najlepszym przyjacielem któremu mogę powiedzieć wszystko. Jest on jednak dużo starszy, przez co często się kłóciliśmy i były między nami spięcia. Moja dziewczyna choć początkowo kompletnie go nie znosiła, z czasem zaczęła go lubieć, rozmawiać z nim ciągle itd. A on, z racji swojego charakteru podtrzymywał tą przyjaźń między nimi z racji tego że jest bardzo miłym i dobrym człowiekiem. Prowadzimy razem działalność sportową w której każdy z nas trzech bierze istotny udział. W chwili gdy on się wprowadził bajka pękła - zaczęliśmy ze sobą spędzać 3 razy mniej czasu niż zwykle, choć była nadal u mnie często na mieszkaniu to jednak cały czas był tam też on. Szukał i nadal szuka stałej pracy, przez co praktycznie nie szło go wygonić z mieszkania. Przestaliśmy się kochać, przestaliśmy się nawet dotykać. Mi to nie pasowało, w końcu kocham ją nadal bardzo i chciałbym z nią być na takim etapie na jakim już wcześniej byłem. Dlatego szukałem jakiejkolwiek okazji żeby się do niej zbliżyć. Coraz częściej pojawiały się między nami spięcia, większość wynikała niestety z mojej dumy. Mniej więcej pół roku temu, zaraz po tym jak prawie sie rozstalismy przejrzałem na oczy i naprawdę chciałem się zmienić. Zmienić w sobie wszystko co jej przeszkadzało.
Postanowiłem że chcę się jej oświadczyć i przez te pół roku walczyłem o to, żeby być w stanie to zrobić. Chociaż wiedziałem, że ona nie chce się żenić ani nic w tym stylu, chciałem jej pokazać że podchodzę i chcę podejść do tego poważnie, dojrzale. I przez te pół roku walki byłem tak tym nabuzowany, że przestałem się martwić prostymi rzeczami tylko na siłę chciałem żeby było między nami dobrze. Popełniałem wiele błędów, kupowałem drogie prezenty zamiast usiąść i porozmawiać. Coraz mniej zacząłem z nią rozmawiać, ale po prostu szlag mnie trafiał gdy widziałem jak ja wracam na mieszkanie a ona i mój współlokator rozprawiają w najlepsze. Jeśli ja jej dawałem sygnały że nie czuję się z tym dobrze, albo mam o coś do niej pretensje, to ona uciekała do niego i rozprawiała z nim jakby się nic nie stało, jakby mnie nie było. A mój współlokator z racji swojego charakteru i tego, że nie chce się do nas mieszać również odpowiadał jej miło i uprzejmie. Cały czas chodziłem wściekły na to jak się oboje zachowują, a gdy powiedziałem o tym mojej dziewczynie to była wściekła że jestem w stanie coś takiego myśleć o niej i o moim współlokatorze.
Przez cały ten czas pieprzyło się na wielu frontach. Ja zacząłem odnosić się niedobrze do ludzi, nic mi nie pasowało, nikt nie mógł mnie przekonać do swojej racji, nie byłem w stanie znaleźć wspólnego języka z rodzicami itd. Teraz to widzę i wiem że na tym polu miała rację, a jej przeszkadzało to cholernie. Do tego doszła sprawa jej koleżanek. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic, dlatego każdy z nas znał do siebie hasło na portale społecznościowe. Kiedyś podkusiło mnie sprawdzenie czy czasem nie piszą coś o mnie. I wtedy zobaczyłem jej wiadomości z najbliższymi koleżankami, że powinna mnie zostawić bo ją to boli, że się męczy w tym związku i na nią nie zasługuje. I że ona sama to rozważała tylko nie wiedziała co tak naprawdę robić.
Niecałe dwa tygodnie temu, przed świętami rozstaliśmy się. Była na mnie zdenerwowana o moje zachowanie na sportowej imprezie którą razem organizowaliśmy parę dni wcześniej. Ja, co tu dużo mówić, wypiłem trochę za dużo i zacząłem jej wyrzucać co mi przeszkadza itd. I była na mnie o to zła, choć na następny dzień było między nami okej. Wieczorem gdy razem oglądaliśmy film chciałem ją zaprosić na Sylwestra, ale zanim nawet zacząłem temat, powiedziała sama że chce spędzić tego Sylwestra w domu, razem z mamą (jej mama była samotna i poznała kogoś poza granicami kraju, także widzą się raz na ruski rok). Oczywiście że w każdej innej sytuacji bym to zrozumiał, bo wiem że jest to dla niej bardzo ważne i dla mnie też, i cholernie cieszyłem się że wreszcie sie spotkają. Ale coś we mnie pękło, bo właśnie na tego Sylwestra chciałem się jej oświadczyć. Strzeliłem głupiego focha, tzn. próbowałem nie dać nic po sobie znać, ale kilka razy w ciągu paru minut wyszedłem na papierosa i strasznie byłem tym nabuzowany.
Zauważyła to i potem gdy, już kładliśmy się spać zaczęła ze mną rozmawiać. Najpierw żebyśmy dali sobie trochę czasu i przestali się spotykać, bo jej jest już z tym źle i nie wie jak sobie z tym poradzić. Nie mogłem w ogóle przyjąć tego do wiadomości, nie mieściło mi się to kompletnie w głowie. Próbowałem ją jakoś przekonać, żeby spróbować inaczej, po czym ona stwierdziła że powinniśmy się rozstać. I że tak będzie najlepiej. Dobiło mnie to całkowicie, tym bardziej że jeszcze przed chwilą chciała żebyśmy dali sobie trochę czasu i nie spotykali się. Nie wiedziałem co kompletnie zrobić, powiedziałem jej spokojnie że muszę wyjść. Wyszedłem na zewnątrz w samej bluzie i włóczyłem się po okolicy prawie przez całą noc. Z własnej głupoty i nieostrożności chciałem przejść przez pasy na czerwonym świetle i potrąciło mnie lekko auto. Uciekłem od razu jak tylko się pozbierałem i do 5tej nad ranem się włóczyłem. Potem chciałem wrócić na mieszkanie, ale gdy położyłem się obok niej (i zauważyłem że śpi spokojnie) nie wytrzymałem nerwów i znowu wyszedłem. Pojawiłem się dopiero o 8mej rano i zasnąłem w kuchni nie mogąc nawet położyć się koło niej spać. Gdy wstała próbowała mnie jakoś zaciągnąć do łóżka, ale nie chciałem. Z nerwów nie wytrzymałem i powiedziałem jej czemu byłem na nią zły gdy poinformowała mnie o Sylwestrze, że chciałem się jej oświadczyć. Pierwszy raz w życiu z powodu kobiety się rozpłakałem. Przytuliła mnie i powiedziała "przecież wiesz że i tak bym odmówiła". Zniszczyło mnie w tym momencie to, że gdy tylko mnie przytuliła, wróciła do pokoju i spytała wesoło mojego współlokatora czy chce kawę , a potem zaczeli normalnie wesoło rozmawiać.
A ja w środku umierałem. Potem gdy ona zbierała się do siebie próbowałem jakoś załagodzić sytuacje i uratować to, prosząc o szansę. Tylko bardziej się zdenerwowała i wyrzuciła z siebie wszystkie zarzuty pod moim adresem. Że jestem tokstyczny i jeśli się nie zmienię to w końcu nikogo obok mnie nie będzie. W końcu wyszła. Przez dwa dni nie wiedziałem kompletnie jak sobie poradzić, płakałem jak jakaś ciota, wyszarpywałem sobie włosy z głowy, życie się dla mnie skończyło. Potem odezwała się do mnie na portalu społecznościowym pytając jak się czuję. Zaczęliśmy pisać normalnie, ale w końcu coś we mnie pękło i znów zacząłem jej mówić że jest dla mnie najważniejsza na świecie, że zrobiłbym dla niej wszystko i chcę o nią walczyć, tylko chcę żeby mi dała na to szansę. Żeby tego nie skreślała raz na zawsze. Napisała żebym nie wymuszał na niej poczucia winy, uszanował i zrozumiał jej decyzję. Jako że nadal miałem możliwość sprawdzenia jej rozmów widziałem, że po moim monologu zaczęła się pytać większości naszych wspólnych przyjaciół a także jej koleżanek czy dobrze robi. W tym mojego współlokatora. I wszyscy, dosłownie wszyscy powiedzieli jej że dobrze zrobiła. Że jest teraz niezależna i że będzie zdrowsza beze mnie. W końcu sama mi to napisała. Że czuje się wolna beze mnie i zdrowsza. Wiem, że przestało jej też na mnie zależeć całkowicie. Martwiła się tylko tym, że jeśli spotkamy się na jakiejkolwiek imprezie sportowej to będę miał jej za złe że się tam pojawia. Że zabiera mi moich znajomych, którzy ją polubili i wiem że jak dowiedzą się że nie jesteśmy razem to będą po jej stronie.
I ma rację. Choć mi tego przy rozstaniu ani potem nie powiedziała, to wiem że do swojej najbliższej koleżanki powiedziała że mnie już nie kocha. I jednocześnie nie chce rezygnować z tego życia i chce zebysmy byli znajomymi (zeby nie było kwasu na imprezach i w ogóle). Ale ja nie wiem czy tak potrafię. Od dwóch tygodni żyję jak trup, ciągle myślę o niej, jak ją odzyskać, przewija mi się tysiąc scenariuszy w głowie jak to będzie gdy spotkam się z nią gdzieś na zawodach a ona będzie z kimś innym. Do tego widziałem że zaczęła teraz flirtować z jednym z moich znajomych. Z moim współlokatorem jej nie wyszło, bo choć dalej z nią rozmawia to on wie już jak ona do tego podchodzi i nie chce jej dawać żadnych sygnałów że chce coś więcej z nią. A ona jest przez to zdenerwowana. Cały czas mi mówiła że między nimi nic nie ma, żadnej chemii (z jego strony owszem) ale teraz widzę że to było kłamstwo.
Jednocześnie nadal ją kocham i wiem, że być może zachowuje się tak teraz (bo NIGDY, przenigdy się tak nie zachowywała wcześniej, nigdy bym jej nie posądził że może się tak zachować po rozstaniu) bo jest po prostu zła. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Słowa nawet tego nie oddadzą, bo przez te dwa tygodnie postanowiłem że chcę się zmienić dla niej, nawet dla samego siebie i wiem że ma sporo racji w tym co mi mówiła. Wiem, że ona nie chce mysleć nawet o powrocie ani o tym żebym o nią walczył. Ale ja chcę o nią walczyć i nie wyobrażam sobie żebym mógł jakoś inaczej to rozwiązać. Złożyła mi życzenia w święta dziękując za to co było między nami i "ma nadzieje ze kiedy bedzie dobrze miedzy nami". Odpowiedziałem jej zyczeniami i zaczelismy rozmawiać, jak normalni ludzie, jak gdyby nic sie nie stało. Spytała się mnie wtedy czy będę miał coś przeciwko jeśli nadal będzie jeździć na te imprezy sportowe, i zostanie w tej społeczności. Co jej miałem powiedzieć? Oczywiście że powiedziałem że nie mam nic przeciwko, bo cholera, nadal ją kocham i chce zeby była szczęśliwa. Do koleżanki napisała zaraz po naszej rozmowie, że jest okej, bo gadała ze mną normalnie i że chyba wreszcie się pogodziłem z tym rozstaniem.
I tutaj pytanie do was. Czy uważacie, że ona może mnie jeszcze pokochać? Chcę przystopować na pewien czas, sama wyszła z propozycją spotkania, więc chciałbym zaczac sie z nią spotykac jak dawniej, na samym poczatku. Spróbować ją "zdobyć" jak za pierwszym razem. Bo wierze że może być ze mną szczęśliwa, jeśli zobaczy że się zmieniłem. Tylko jeśli ona neguje to z każdej strony w tym momencie i w tej chwili chce żebyśmy byli tylko znajomymi, przyjaciółmi na zawsze i że nie chce już mi nigdy dawać szansy , to czy ona może zmienić swoje zdanie? Czy jest szansa na to że ona faktycznie może zrozumieć, że warto ze mną być? Skoro tak bardzo to teraz neguje? Akceptuję to że nie chce ze mną być, ale nadal chcę o nią walczyć bo uważam że jeśli jest jakakolwiek dziewczyna o którą chciałbym walczyć to jest to właśnie ona. Wiem, że pojawią się zaraz rady żebym dał sobie spokój, że znajdę sobie kogoś innego itd. Ale ja nie chcę nikogo innego. Ona jest wyjątkowa, zjawiskowa, i nikt w całym moim życiu, ani rodzice, ani znajomi, przyjaciele, nikt nie rozumiał mnie tak dobrze jak ona. Rozmawiałem z nią tak jak mówiłem zaraz po wysłaniu życzeń i coś gadaliśmy o spotkaniu. Na razie nie chcę nic ruszać w tym temacie, dać jej czas, odezwać się w Sylwestra z życzenia na Nowy Rok i potem spróbować jakoś o nią walczyć. Proszę, pomóżcie, bo gniję we własnym umyśle i nie jestem w stanie sobie pomóc. Czy myślicie, że istnieje jakakolwiek szansa na to że po jakimś czasie ona może zakochać sie we mna nowo? Nie da się odkochać z dnia na dzień, więc domyślam się że nie kochała mnie już od dłuzszego czasu, a nie od chwili rozstania. Chcę o nią walczyć, tylko nie wiem czy ktoś kto jest tak pewny swej decyzji, może chcieć ją kiedykolwiek zmienić...