Kochani,
nie wiem sama jak zaczac ten temat rzeka pt zdrada. Czuje sie jak ostatnia kretynka, chyba juz nic nie rozumie z otaczajacego mnie swiata. Wydawaloby sie ze im dalej " w lata" tym bedzie prosciej i przejrzysciej , a tu du.....a.
Ale do rzeczy- 1,5 roku temu moj maz oswiadczyl iz potrzebuje " troche pozyc, troche wolnosci". Poniewaz wlasnie wrocil z 7 m-nego kontraktu, zawod wykonuje wolny, w domu specjalnie obciazany katorzniczymi obowiazkami nie byl, haslo wolnosc cokolwiek mnie powalilo.
Zatem pozostala kwestia "troche pozyc" , powiazalam to z nagla potrzeba samotnych spacerow po 22-giej, no i nie trzeba specjalnego geniuszu zeby sprawa byla jasna. Przycisniety do muru wydukal iz w zyciu pojawila sie ta trzecia. Mozna rzec, ze banal jak jasna cholera, ale ciag dalszy zaczal ocierac sie juz bardzej o tragifarse, niz tragedie.
Otoz moj slubny zazadal calkiem serio, zebym poki co wstrzymala sie z jakimis drastycznymi posunieciami, zebym specjalnie sie tym wszystkim nie przejmowala, poniewaz ten wlasnie paczkujacy romans nie ma specjalnej przyszlosci , on generalnie to bardzo lubi nasz dom, ogrod, no i mnie tez troche lubi, docenia moje starania estetyczne, ceni sobie grono znajomych itp. Na deser dostalam jeszcze zapewnienie, ze na teraz, to on z romansu rezygnowac nie ma zamiaru!!!
Pierwszy moment po takim oiswiadczeniu, totalny dol, rozpacz, proba rozmowy, wyjasnienia - efekt taki, ze slubny wyjechal na 3 dni, poczem wrocil z postanowieniem iz tak wlasnie ma byc jak sobie ulozyl, a ja mam byc cierpliwa i wyrozumiala, a poza tym wszyscy tak robia.
Skonczylo sie to totalna awantura, wywaleniem go z domu,( a nie bylo to proste bo ubranek ma sporo), grozba ,ze jak zechce wrocic to tylko w asyscie policji, bo ja go dobrowolnie do chalupy nie wpuszcze. Sama bylam zaskoczona swoim wybuchem furii godnym tsunami - potem lekarz, prochy na upokojenie, proba pozbierania sie, apatia.
Emigracja meza trwala raptem dwa dni, zakwilil w telefon iz chce porozmawiac, moze jeszcze cos uda sie naprawic, on w razie czego gotow na rozmowe z psychologiem. No dobrze niech przyjedzie, rozmowa byla konkretna, zdawaloby sie, ze cos konstruktywnego z niej wyniklo, jednak to tylko zdawalo sie, szczegolnie zas tylko mnie....... Ciag dalszy jak poczatek, nocne wypady w knieje na telekonferencje, plany wyjazdowe, lazenie z telefonem w gaciach. Z mojej strony juz tyko rezygnacja, zazadalam rozdzielnosci od loza, stolu, nie ma wspolnych wyjsc, nie zapraszamy znajomych. Oswiadczylam rowniez, ze nie musi juz niczego pzedemna chowac, blokowac kompa itp poniewaz nie dotkne juz zadej jego rzeczy - przestrzegam tego z reszta do dzis. No i tak sobie zyjemy - on bardziej jak lokator z troche wiekszymi uprawnieniami, ja obok na totalnej emigracji wewnetrznej - bywa ze nie odzywam sie przez pare dni. W miedzyczasie on czasami mi deklaruje, ze "tamto jet nieaktualne", poczem znowu robi sie aktualne - taka sobie karuzela. Nie buduje juz sobie na tych aktualnosciach, badz nieaktualnosciach juz niczego, tym bardziej, ze jego naiwne proby oszukiwania mnie sa wrecz zenujace.
Zla jestem na siebie, ze zawierzylam mu po raz drugi- kilkanascie lat temu bylismy juz prawie po rozwodzie rowniez z powodu jego zdrady. Ostatecznie do rozwodu nie doszlo, my poharatani, zdawaloby sie ze dojrzalsi jakos posklejalismy te nasze zycie, a tu prosze powtorka z rozrywki. Jestem wsciekla, ze dalam sie wmanewrowac w wiele spraw zwiazanych z jego problemami , opieka nad jego chora matka,prowadzeniem spraw finansowych. Tak szczerze mowiac zdjelam mu z glowy wszystkie problemy "zycia doczesnego" - wychowanie dziecka, sprzdaz mieszkan, kupno domu i wszystko co z domem zwiazane. Tylko sobie podziekowac.
Podsumowujac miotam sie w srodku co wlasciwie mam z tym wszystkim zrobic, jakie decyzje podjac. Zyc w takiej lodowce sie dlugo nie da, ile mozna wychodzic z domu czy tez wyjezdzac. Liczyc na zdechniecie romansu bez sensu, bo nie jestem w stanie wyobrazic sobie powrotu do normalnych relacji z mezem. Przeraza mnie rowniez wizja rozwodu i zwiazanych z tym perturbacji ze sprzedaza domu, kupna miezkan, spraw bankowych itp., tym bardziej, ze zwyczajowo bedzie to wszystko na mojej glowie, bo slubny na widok urzedu dostaje palpitacji. Oczywiscie jest jeszcze kwestia przywiazania do tego domu, ogrodu, zwierzat.....
Nie wiem....... i jasna cholera mnie bierze, ze to wszystko przez jakies glupie romanse-pierdolanse, ktore najprawdopodobniej okaza sie o kant tylka roztrzaskac.
betina2 z tego co piszesz jesteś silną kobietą. Zbieraj papiery na mężusia i spróbuj w odpowiedni dla siebie sposób już teraz podzielić majątek (znaczy Ty dom i to co się da, a mężuś niech ma tę wielką miłość, kochanka również). Kiedy będziesz miała już wszystko w papierach na siebie, to albo rozwód, albo mężuś będzie Ci wierny ja przysłowiowy pies.
PS
Masz świetne pióro. Gratuluję.
Betina, wyobrażam sobie że ciężko by było po tym wszystkim cokolwiek "odbudowywać". Jeśli nie czujesz się na siłach, próbować po raz enty...to może faktycznie rozstanie będzie lepsze dla Ciebie. Odetchniesz z ulgą...odpocznie Twoja psychika... życie w takiej "lodówce" jak to nazwałaś...to straszne obciążenie psychiczne według mnie. Może to i lepiej, że sprawy w urzędach spadły by na Ciebie. Mogłabyś załatwić je "po swojemu". Najpierw wizyta u adwokata, rozmowa jak można załatwić to na Twoją korzyść...potem rozwód z orzeczeniem o winie...męża oczywiście... Moglibyście w końcu zacząć żyć normalnie. Ty swoim spokojnym życiem, a on tez mógłby sobie zacząć "trochę pożyć i odczuć wymarzona wolność" ...
Jesteś silną kobietą, widać to po Twoim poście i sposobie pisania. Wszystko dokładnie nazwane, przemyślane... dasz radę...trzymam kciuki!!!
Vicita - dzieki za komplement literacki.
Wiem kochana, ze poradze sobie z formalnosciami rozwodowo-majatkowymi. Jest mi natomiast cholernie ciezko ze swoim wlasnym rozgoryczeniem, spojrzenie w przyszlosc tez nic kojacego nie zapowiada. Wizja powrotu meza wymeczonego romansem mnie nie bawi - juz widze dwoje pogodnyh staruszkow nap..... sie laskami. Wiem, ze w tym przypadku nie ma cudownego rozwiazania - pisalam chyba bardiziej po to, zeby pokazac jak glupie jest zabawianie sie w pseudomilosci, podbudowywanie swojego ego poprzez kolejne romanse. Jak czlowiek bedacy juz dziadkiem moze sie tak obdzierac z godnosci, tracic szacunek przyjaciol , tylko po to zeby jeszcze troche pobzykac, "pozyc" jak to nazywa to moj maz.
Betina, to prawda co piszesz... Człowiek niby żyje sobie spokojnie, wszystko jest niby ok...aż tu nagle przestawia się w głowie jakaś "klapka" i ... wszystko zaczyna się walić. Raptem facet potrzebuje "wolności"... nie ważne wspólnie spędzone lata, to co się zbudowało, to co można stracić... Młoda (czy tez nie) kobieta, to dla niego wizja "lepszego życia", świeżości, adrenaliny... tylko że te "5 minut" głupoty kosztuje czasami o wiele więcej niż się wydaje. No ale cóż...widocznie to jemu teraz wydaje się więcej warte niż spokojne życie u boku kochającej żony.
Cóż...nie wiadomo co mi przyniesie przyszłość... nikt niczego nie da rady przewidzieć...