jego życiem?
Już raz się rozstaliśmy, wtedy zachowałam się obojętnie, nie odzywaliśmy się do siebie, ja żyłam normalnie (wychodziłam ze znajomymi, wyjeżdżałam itd). Potem znów zaczęliśmy się spotykać, a on teraz uznał, że to i tak nie ma sensu. Zrobiłam z siebie kretynkę (albo po prostu dałam ujście wszystkim do tej pory skrywanym emocjom) i długo z nim o tym dyskutowałam (po prostu mało brakowało, żebym go prosiła o szansę, na szczęście w porę z powrotem się wycofałam). On natomiast tłumaczył dlaczego to nie wyjdzie itd. Czarno na białym, mi zależało, a jemu nie. Gdyby sytuacja potoczyła się odwrotnie teraz nie miałabym żadnego problemu (to ja miałam przemyśleć kwestię powrotu, on był wcześniej tego "pewny").
To strasznie odbiło się na mojej i tak już kulejącej samoocenie. Gdybym była ładniejsza/mądrzejsza/bardziej błyskotliwa to przecież chciałby ze mną być za wszelką cenę.
Jak sobie pomyślę, że niebawem kogoś pozna (kogoś zapewne lepszego ode mnie), albo, że zacznie się zabawiać nawet z przypadkowymi dziewczynami, to boli mnie serce. Zaczęły się u mnie też dolegliwości fizyczne, tak bardzo boję się tej sytuacji. Odechciewa mi się żyć (i wstyd mi to pisać i nawet o tym myśleć)... nie wiem jak poskładać się do kupy. Co gorsza chyba nawet tego nie chcę