Chciałam założyć nowy wątek, ale pomyślałam że lepiej będzie jak tutaj opiszę to co zdarzyło się w wakacje i trwało tak krótko...
W tym roku pojechałam na turnus rehabilitacyjny nad morze razem z koleżanką. Ona miała być niby moją opiekunką. Na miejscu poznaliśmy jeszcze kilka osób. Chodziliśmy razem na imprezy poza ośrodek, bo wiadomo jak wyglądają wieczorki taneczne w takich miejscach Miałam wtedy chłopaka, on był w Anglii. Tańczyłam z innymi jak zaprosili mnie do tańca, ale na tym się kończyło aż w ostatnim dniu... Poszliśmy wieczorem przed wyjazdem jeszcze raz na tą dyskotekę. Pojawił się on. Tańczył blisko, coraz bliżej aż zaczęliśmy bawić się razem. Powiedziałam, że jestem ostatni dzień (on dopiero przyjechał), nie przeszkadzało mu to. Chciał wyjść na zewnątrz porozmawiać, nie zgodziłam się bo po co. Potem przysiadł się do naszego stolika, prosił do tańca był trochę nachalny. Powiedziałam mu w końcu że mam chłopaka. Strasznie go to zasmuciło, powiedział że nie ma szczęścia do kobiet,ale w końcu nie robimy nic złego. Zastosowałam ostatnią "broń", żeby go spławić Opowiedziałam, że przyjechałam tutaj na rehabilitacje, miałam guza mózgu itd. Odpowiedział, że nie widać i jemu to nie przeszkadza. Pomyślałam, że może nie jest taki jak inni. Odprowadził nas, zaczął mnie obejmować. Nie zgodziłam się. Chciał przyjść rano i mnie pożegnać, nie zgodziłam się. Wróciłam do domu. Męczył mnie abym przyjechała znowu nad morze. Kilka dni później pojechałam. Z chłopakiem mi się nie układało, praktycznie nasz związek nie istniał z mojej strony. Spędziłam dwa dni nad morzem z nim... Upewniłam się, że jest fajnym facetem i być może warto byłoby się lepiej poznać. W tym czasie powiedział, że mnie kocha. Wydawało mi się to dziwne po kilku dniach znajomości. Opowiadał mi o swoich planach, że chciałaby w ciągu dwóch lat ożenić się itp. Ciągle wspominał o dzieciach, że lubi, że chciałby. Myślałam świetny chłopak, zaradny. Pracował, jest strażakiem. Po dwóch dniach wróciliśmy do siebie. Jakiś miesiąc później przyjechał do mnie i spędziliśmy 4 dni w górach. Oczywiście wcześniej powiedziałam chłopakowi jak jest, rozstaliśmy się. Całe dnie z tym nowym spędzaliśmy na szlaku, miłe wieczory. Wtedy ja jemu powiedziałam że też się zakochałam, ucieszył się. Do dzisiaj brzmią mi w uszach jego słowa "kocham cię" powiedział to w taki sposób, że ciarki przeszyły mnie całą. Nigdy nie zadziałały na mnie aż tak te słowa. Myślałam, że w końcu on jest tym idealnym. Opowiadał, że był zdradzony dwa razy, że zawsze się angażował bardzo itd. Nie wiem co mnie przyćmiło, że wierzyłam w to wszystko. Wspominał o naszych wspólnych dzieciach, przyszłości. Mówił abym się do niego przeprowadziła jak skończę studia (mieszkamy od siebie 300 km). Zostały mi tylko dwa miesiące do końca. Potem odwiózł mnie do domu, chciał poznać mojego tatę. Oczywiście zaprosiłam go do środka, rozmawiał z tatą. Było tak miło, zawsze o tym marzyłam. Mój poprzedni chłopak mimo dwóch lat razem, nie poznał moich rodziców, nie chciał.
Wrócił do siebie. Rozmowy przez telefon. Opowiadał, że bardzo jemu się spodobało w moich okolicach, że moja rodzina jest w porządku itd. Mówił, że planuje ponowny przyjazd do mnie, bo chciałby rowerem pojeździć po górskich drogach. Pisał, że tęskni, codziennie rano na przywitanie sms.
Aż jakieś trzy tyg temu wszystko się skończyło. To ja zaczęłam częściej nawiązywać kontakt, on już nie dzwonił. Przestałam w końcu, bo nie mam zwyczaju narzucać się gdy widzę że facet unika rozmów. Dwa tygodnie milczenia. Wczoraj już nie wytrzymałam, bo wolę jasne sytuacje. Najpierw zadzwoniłam, nie odebrał. Czekałam kilka godzin, nie oddzwonił. Napisałam, że chciałabym porozmawiać o tym co było/jest/będzie między nami. Odpisał, że przecież nic nie ma, że bardzo chciał abyśmy byli razem, ale nasze priorytety się różnią. Że sobie wszystko przemyślał i możemy zostać przyjaciółmi. Nie wytrzymałam. Napisałam kilka przykrych słów, że nie przyjaźnię się z kimś z kim spałam w jednym łóżku, że wiedziałam że tak się skończy i w zeszłym tygodniu spotkałam się dwa razy z moim byłym (wrócił z Anglii). Te słowa sprawiły, że obrócił wszystko przeciwko mnie, że to z mojej winy tak się skończyło bo ciągle go okłamywałam... A on był uczciwy wobec mnie.
Teraz czuję się okropnie. Stworzyłam sobie w głowie jego obraz, za bardzo go wyidealizowałam. Miałam nadzieję na związek, stały, oparty na dobrych zasadach. Tak bardzo o tym marzyłam po tym jak przeszłam dwie operacje, pomiędzy którymi zostawił mnie chłopak. Z tym poprzednim nie wyszło, a on tak pięknie mówił. Opowiadał o tym jaką chciałby mieć rodzinę, ile dzieci, jaki dom. W dodatku, mówił że chciałby mnie widzieć w tym swoim przyszłym domu. Ja nie włożyłam tych słów w jego usta. Sceptycznie podchodzę do takich planów, ale on sam do tego nawiązywał. Nie mogę w to uwierzyć, bo już poczułam do niego coś więcej... Czuję się oszukana. Znowu spotkało mnie coś tak przykrego ze strony mężczyzny. Do tego studia, zaliczenia, w styczniu obrona. Staram się zebrać myśli, żeby tego nie zawalić ale jest cholernie ciężko.
Napisałam, to po to aby się wygadać. Opowiadałam o tym koleżance (tej która była wtedy ze mną nad morzem), ale to nie wystarczy ból jest tak ogromny. Właściwie mam do siebie żal o tą moją naiwność. Nawet gdy miałam naście lat takie historie mi się nie zdarzały.