ostatnio z moim chłopakiem stuknęło nam 5 lat. Po tym czasie, nie jesteśmy nawet zaręczeni - teraz myślę, że to nawet dobrze;/. Przez pierwsze 3 lata spotykaliśmy się u siebie w domach, potem wyjechał na 9 mc na szkolenie - wtedy też jeszcze bylo cudownie. Od 4 mc mieszkamy razem i dopiero teraz widzę, jak wiele nas nie łączy...
Nie dość, że mieszkamy z jego upierdliwą i okropną babcią, to jeszcze cierpię na brak komunikacji z nim. Prawie w ogóle nie rozmawiamy. Ja-czuję, że nie mam o czym z nim gdać, a on- zamyka się w swoim komputerowym świecie.
Przykład:
Cześć, wróciłam
Cześć, co tam ( nie odrywająć wzroku od jakże interesującej gry)
a nic ciekawego (od niechcenia nie chce mi się mu opowiadać co u mnie, bo w zasadzie i tak nie słucha)
aha
...
Tyle. I tak przez cały dzień. A kiedy już się uprę, żeby mu o czymś opowiedzieć to on na to, albo : Kochanie, dawno nie grałem, pogadamy potem, albo: oj, bo Ty ciągle o tym samym.
Więc już przestałam w ogóle cokolwiek mówić.
Kompletnie nic go nie interesuje. JEst pustym człowiekiem, zmęczonym zyciem - mimo że mamy po 23 lata, żadnych ciekawych rozmów z nim nie moge poruszyć, bo się wyłacza i nie dyskutuje, prowadzę monolog.
Nawet nie jest zazdrosny, nawet gdy powiedziałam mu, że kolega mnie zaprasza na koncert, to ze spokojem stwierdził: to idź, przecież Ci nie bronie...
Czuję, że chce czegoś więcej, a nie tylko patrzenie sobie w oczy i narzekanie jak to on nie ma pieniędzy i jaka ta babcia jest glupia. Mam dość.
Szkoda mi tych 5ciu lat, jestem zbyt tchórzliwa żeby odejść;/
Może przesadzam?Może nie jest tak źle? Może każdy tak ma?
Nie wiem już co myśleć, niby Lew-Starowicz w swojej książce radzi odejśc, bo to zly związek gdy partner zwraca uwagę tylko na komputer, a partnęrkę ma na potem.
Być może strach przed odejściem potęgują moje kompleksy - bo oczywiście jak większośc kobiet uważam się za za grubą, za brzydką i nie nadającą się dla nikogo prócz tego nieudacznika.
Potrzebuje psychologa prawda?