Witajcie,
zdecydowałam się tu napisać, pewnie jak większość z nas, z nadzieją, że to pomoże przejść mi bardzo trudny okres w życiu.
Historia mojego życia jest bardzo skomplikowana, wypełniona wieloma ciężkimi przeżyciami, traumami i zakrętami. Może, gdybym opisała je całe, znalazłabym przyczynę obecnych niepowodzeń. Ale nie da się tego zrobić w paru słowach, trzeba by napisać gruuuubą książkę.
Jestem kobietą w tzw. średnim wieku, za chwilę kończę 40 lat. Mam wspaniałą córkę, jeszcze żyjących rodziców i w miarę dobra pracę.
Tylko życie osobiste rozsypało mi się bezpowrotnie...
Dwa lata temu poznałam wspaniałego człowieka, w momencie, gdy moje życie było już tylko smutną egzystencją. On podzielał moje pasje, mieliśmy tysiące wspaniałych tematów do rozmów o wszystkich niemal sprawach. Z dnia na dzień zaczynał dla mnie coraz więcej znaczyć, wypełniał coraz więcej przestrzeni. Mimo, że mieszkamy w dwóch różnych krajach, mieliśmy stały kontakt mailowy, na skypie. Po roku znajomości w końcu się poznaliśmy osobiście. I od tego właściwie zaczęła się historia mojej wielkiej miłości.
Przylatywałam do niego, poczatkowo na zasadzie wolnego związku, bez zobowiązań. Poznawałam jego zycie, przyjaciół, więź się zacieśniała. Az pewnego dnia, sama nie wiem kiedy, ten "luźny" układ zamienił się w uczucie, które rosło w siłę każdego dnia.
On mówił, że chciałby ze mną stworzyc stały związek, ale gdybym była na miejscu, bo związki na odległość go nie interesują.
Ostatni mój pobyt u niego był trudny, bo ja chciałam wywalczyć dla siebie szacunek, uwagę, a on zaczął się wściekać, że go ograniczam. Udawałam sama przed sobą, że to ma sens, że zrobię wszystko, aby do niego dołączyć. Nauczę się języka, znajdę pracę, tu pozałatwiam wszystkie sprawy, wyjadę do niego i zmienię swoje życie o 180st. To była szansa na nowe, wspaniałe zycie u boku kochanego człowieka.
Ale im bardziej udowadniałam mu, że jestem w stanie zrobić taki przełom w swoim życiu, tym bardziej on się odsuwał.
Aż w końcu odszedł na zawsze. Nie zakończył tylko naszego związku, ale i przyjaźń i cenną dla mnie znajomość.
Nagle zostałam sama, ze stosem pamiatek, wspomnień, tysiącami maili. Myslałam, że umrę.
Czułam się tak, jakby i on umarł. Nawet nie mogę się z nim w żaden sposób skontaktować, bo nie odpowiada na maile, nawet te bardzo dramatyczne.
Minęły niecałe dwa tygodnie. Jestem w totalnej rozsypce. Dziś już wiem, że to nie tylko ból po porzuceniu, a całkowite załamanie życiem.
Do tego dochodzi "magiczny" wiek 40 lat, który powoduje, że tracę nadzieję, że jeszcze w życiu będę szczęśliwa, że już za późno.
Wiem, że te wszystkie słowa mogą brzmieć jak banał. Mnóstwo przez te dwa tygodnie przeczytałam rzeczy. Książek, artykułów, porad.
I wszystko się zgadza. Wiem, że muszę odnaleźć w sobie siłę i wiarę. Ale nie mogę... Nie wiem, co się ze mną stało..? Dlaczego to mnie tak okrutnie załamało. Tyle już w życiu przeszłam i jakos zawsze wstawałam na nogi, a teraz nie potrafię...
Nachodzą mnie okropne myśli, mam ochotę się poddać, zapaść w siebie bezpowrotnie, zasnąć i najlepiej się nie obudzić.
Pomóżcie! Jak mam teraz odnaleźć sens życia? W czym? Jak dalej żyć?