Witam wszystkie Was bardzo ciepło. Kiedyś miałam problemy i dzięki Wam czułam lekką ulgę. Opisywałam swój przypadek w innych wątkach. W skrócie, byłam z nim 6 lat.. rozstaliśmy się bo mnie oszukał.. na początku bardzo cierpiałam bo chciałam żeby się odezwał, a on milczał.. spotkanie po jakimś czasie a on mi mówi że lepiej że się tak stało etc... było mi bardzo ciężko, jednak radziłam sobie z tym całkiem nieźle, w końcu to on zrobił mi krzywdę i to jego wina. Po jakimś czasie zaczął się odzywać, żałował, kochał... ale było już za poźno, mimo że wiedziałam że coś czuję rozsądek był na tyle silny że wiedziałam że lepiej będzie jeśli zostaniemy osobno. Znalazłam go w pokoju, z nożem w zlewie, zapłakanego... od tametj pory bardzo wiele razy mi mówił że jestem kobietą jego życia, że zmądrzał i że źle mu beze mnie. Ja byłam nieugięta, być może przez to że czułam że jestem jemu potrzebna...spotykaliśmy się co jakiś czas, jako przyjaciele, było fajnie, miło ale nadal wiedziałam że nie możemy być razem...ostatnio poszliśmy razem na wesele, wtedy sie dowiedziałam że zaczyna się coś dziać między nim i pewną dziewczyną z problemami ( jej chłopak ja bije systematycznie, ona nie chce z nim być ale mieszka bo nie ma gdzie, szukała pomocy w domu samotnej matki, jej matka ją zostawiła itd) Ona zawsze była ważna w jego życiu, nawet jak byliśmy razem, ale o nią nigdy nie byłam zazdrosna bo to przecież przyjaciółka, dziewczyna z problemami, sama podświadomie pchałam go w ten związek.. mówiłam że musi jej pomóc, zeby zamieszkała z nim poki nie znajdzie czegoś, nawet jak nie byliśmy razem zarzucałam mu ze za mało jej pomaga, podświadomie sama pchałam ich ku sobie... jak to powiedziała moja przyjaciółka, stworzyłam im idealną sytuację do zakochania się... ona bita, bez niczego, bez pracy z małym synkiem, on skrzywdzony i zostawiony przez " miłość swojego życia".. kurde no i sie doigrałam...
Niestety po weselu zostałam u niego i rano się kochaliśmy i wtedy we mnie wszytsko pękło... czułam że to co sie dzieje to nie jest sex z byłym tylko (przynajniej z mojej strony) wielki akt miłości, było mi cudownie, nagle zaczęłam tęsknić za tym wszytskim co bylo... pragnęłam żeby mnie przytulił, pocałował.. nie chciałam wogóle od niego wychodzić, ale..... wiedziałam że jest ona. Tzn on jej nie zdradził, nie są jeszcze razem, ona bardzo chce bardzo mocno, on jak sam okreslił chyba też chce z nią być, ale nie wie jak to sie skończy. przeczytałam smsy z jego tel jak spał... oni piszą ze sobą bez przerwy, bardzo miłe rzeczy, bardzoooo... kiedyś takie ja dostawałam:(
Wiem że zachowuje się jak egoistka, nie chce go nikomu oddac, jak pies ogrodnika sama nie chce komuś nie da, tylko że ja poczułam że mi na nim naprawde zależy, wiem za późno. powinnam życzyć mu jak najlepiej, w końcu wiem że przeze mnie też się wiele wycierpiał... nalezy mu sie szczęście u boku innej... tylko że to jest dla mnie cholernie przykre. wczoraj się z nim widziałam, przyjechał po kasiorkę... i mu powiedziałam co czuję, że ten sex rozbudził we mnie wszytko na nowo i że mimo iż wiem ze nie powinniśmy być razem to chciałabym wrócić... i wtedy dostałam kosza. Powiedział że nadal coś do mnie czuje ale rozsadek wie ze i tak nam nie wyjdzie, że tak naprawde nie byliśmy super szcześliwi, ze sie kłócilismy itd... no i że jest ona, on nie może jej teraz zostawić, nie chce jej krzywdzić...
od soboty każdego dnai czuję się coraz gorzej... nie mam ochoty na nic, chce usnąć i sie nie obudzić dopóki nie zapomne, albo stracić całą pamięć, żeby to tak strasznie nie bolało...jeszcze 2 tygodnie temu troszkę się upił i mi powiedział na ucho że bardzo mocno mnie kocha, ale wtedy ja byłam zimna, powiedziałam ze nie wiem jak zareagować ze nie mozemy być razem i że na pewno będzie dobrze.. widziałam jak go to zabolało, ale nie umiałam inaczej ... życie kołem się toczy , wiem , odwróciło się to przeciwko mnie, może zasłużyłam nie wiem....tylko że wolałabym milion innych kar niż to co czuję... nie mogę jeść, spać, w nocy śnią mi się koszmary, ciągle mam szklanki w oczach... cały czas zbiera mi sie na wymioty...nie radzę sobie z niczym... czuję się poniżona, wiem że on pewnie teraz ma satysfakcje, tzn może bardziej to samo poczucie co ja miałam, wie ze go kocham, ze nie jest mi obojętny a to pomaga przetrwac i myśleć rozsądnie....
booooli okrutnie, nie radze sobie z tym ... nie da sie pomóc wiem.. i wiem że już nic nie mogę zrobić...koniec.
Sorcia za składnie, pisałam pod wpływem chwili... mam milion myśli w głowie i same wspomnienia...