Hej. Pomyslałam, że napisze tutaj, żeby wyrzucić to z siebie.
Moim problemem jest brak poczucia własnej wartości. Kiedy jestem w towarzystwie to zawsze staram się udawać, że jest inaczej, że nie jestem nikim, że coś sobą reprezentuje, ale mam już dość noszenia tej maski. Zawsze staram się znaleźć we wszystkim potwierdzenia, że nie jest totalnym zerem. Kiedy z kimś rozmawiam, to cały czas jestem w strachu, że coś głupiego wywale i szukam w każdej wypowiedzi potwierdzenia, że jest ok.
Było tak ze mną, od kiedy tylko pamiętam. Poszłam do najlepszego liceum w województwie, dojeżdzałam, bo przecież musiałam udowodnić, że jestem coś warta. Trzy lata męczarni. Czułam się głupia, ale przynajmniej do najlepszego ogólniaka chodziałam. Zawsze chciałam studiować pewien kier. (powiem tylko, że jest troche artystyczny i wymaga kreatywności i pewności siebie), ale stwierdziłam, że przecież ja nie mam szans i nie będe się tylko kompromitować. Potem, po maturze, kompletnie się pogubiłam, wybrałam studia, które mi nie odpowiadały, chociaż to był ciężki kierunek, ale czułam się życiowym nieudacznikiem. Postanowiłam walczyć o swój wymarzony kierunek, bo przecież chciałam być kimś. Cały rok studiowałam ten swój nietrafiony kier. i chodziłam na kursy . Oszczędzałam na kurs, na egzaminy wstępne, praktycznie głodując, bo postanowiłam, że nie wezmę dodatkowej kasy od rodziców. Nie wiem, jakim cudem, ale dostałam się. Wtedy wydawało mi się, że pana boga za nogi chwyciłam, że mogę chodzić z podniesioną głową, no bo przecież porządny kierunek. Strasznie dostałam po tyłku na początku , długa historia, miałam już rezygnować, bo prowadzący mi to sugerowali, ale walczyłam. Cały czas żyłam w strachu, że się wyda, że ja nie powinnam tutaj być, że się nie nadaję, że tak naprawdę jestem głupia, że nic nie potrafię wymyśleć i nic sobą nie reprezentuję. Nie wiem, jak to się stało, ale pierwszy rok zakończyłam z najlepszą średnią na roku i najwyższym stypendium. Ale cały czas wydawało mi się, że to tylko fart, udało mi się i to jest niesprawiedliwe, bo ja w rzeczywistości jestem do niczego.
Tak naprawdę to nikt z moich znajomych nie spodziewa sie pewnie, jakie ja mam o sobie zdanie. Jeśli gdzieś razem wychodzimy to jestem uważana za osobę rozrywkową i z poczuciem humoru. Wśród swoich czuje się w miarę bezpiecznie i swobodnie. Gorzej, kiedy przychdzi do rozmowy z kimś obcym, to zaraz stawiam siebie niżej, boję się odezwać, co by się nie skompromitować. I tak jest zawsze.
Strasznie ciężko mi się z tym żyje. Za przyczynę tak niskiej samooceny stawiam fakt, że jestem DDA, bynajmniej mam wszystkie objawy tego syndromu. Moje niskie poczucie własnej wartośc strasznie mnie blokuje. Mam wrażenie, jakby wszyscy moi znajomi dostali bułkę i ostry nóż - dawno już przkeroili. Ja natomiast dostałam bułkę i totalnie tępy nóż - za cholere przekroić nie mogę.
Kolejną rzeczą, która powoduje, że czuje się gorsza są relacje z facetami a właściwie ich brak. Mówi się, że ludzie żyją za skorupą, za ścianą. Ja w takim razie obudowałam się murem warownym i tak siedzę , bo jest za nim bezpiecznie. Boje się kogokolwiek tam wpuścić, otworzyć się przed kimś. Kiedy pojawiał się jakiś facet ( dwa czy trzy razy w moim dwudziestoczterolenim żywocie), to po pewnym momencie zaczynałam go traktowac jak intruza, robiłam się niemiła, bo ktoś chce wejść do mojej twierdzy. Z drugiej strony to myślałam sobie , jaki on musi byc beznadziejny, że mnie chce ( wiem wiem, dużo jest we mnie sprzeczności). Dodam tylko, że nie jestem komletnym paszczurem. Koleżanki mi mówią, że faceci się za mną oglądają, ale ja oczywiście tego nie widzę. No bo jak się może ktoś za mną oglądać. Nie wiem, jak to się dzieje, ale wszyscy (rodzina i znajomi) myslą, że ja napewno kogoś mam, tylko przedstawić nie chcę. A ja tak naprawdę zawsze byłam sama. I to też powoduje, że czuje się gorsza od innych.
No i napisałam, Wyrzuciałam to z siebie i zaraz lżej się zrobiło, Nigdy nikomu nie mówiłam, co we mnie siedzi, bo otworzenie sie przed kimś jest dla mnie nierealne a tutaj to jakoś tak łatwiej idzie. Cały czas walcze z sobą, żeby iśc na terapie DDA, bo wiem, że to jest nieuniknione i iść musze. Nie wiem, może to jest przyczyna mojej niskiej samooceny.
Jesli macie jakieś pomysły to poradźcie, przyjmnę każdą konstruktywną krytykę i opinię.