Witajcie,
Mam na imię Martyna i mam 25 lat. Mam narzeczonego, dziecko i dom, dobrą pracę i pozytywnych ludzi wokół siebie. Za rok ślub..
Mam też romans za uszami, który trwa rok czasu już, a mi się wyczerpały pomysły jak go zakończyć.
Ale od początku. Mojego kochanka, nazwijmy go B. poznałam jakies 7 lat temu. I od tamtego czasu jest obecny i w mojej głowie i w sercu. Kontakt był słaby i ograniczony. B. ciągle wracał i odchodził. Ja sobie to bardzo szybko obrzydzilam nastawieniem do mnie ( mieszał mi w życiu gdy jemu się nie układało, potem znikał, a ja znowu musiałam pozbyć się nadziei i znowu sobie szczerze powiedzieć, że jestem dla niego plasterkiem, zabawką, nikim ważnym )
Nie byłby także dobrym materiałem na potencjalnego męża i ojca moich dzieci, które w przyszłości mieć chciałam. Więc oswoiłam się, "wytłumaczyłam " sobie , że tak musi być i przyzwyczaiłam się do życia z taką myślą.
Przez tą fascynacją B. podchodziłam także przedmiotowo do facetów, nigdy nie byłam w stanie niczego zbudować , na rękę mi były znajomości, które się szybko kończyły.
Do czasu, aż poznałam K- mojego narzeczonego. Od poczatku dobrze się rozumielismy, częściej spotykalismy , lubilismy swoje towarzystwo , w końcu się w sobie zakochalismy.
Ja się czułam szczęśliwa, uwolniona od B.
Wszystko się rozwijało w najlepszym kierunku, zaszłam w ciążę, urodziłam, byłam szczęśliwa. Do czasu aż B. Się odezwał. Z początku olewałam, trochę z rozsądku , trochę z wyrzutów sumienia, ale z czasem i w moim narzeczonym zaczęłam dostrzegać wiele wad ( nigdy go nie było w domu, nie dążył do spędzania czasu z nami, świątek, piątek czy niedziela to był tylko na ogródku/ w garażu, ciągle tylko on i jego kumple, jego hobby, jego rodzina, sex na zawołanie i tylko jego przyjemność ) więc zaczęłam i olewać K, skupilam się na dziecku, robiłam swoje obowiązki jak trzeba bylo, ale i znajomości z B uleglam.
Zastrzeżenie widziałam nie w nim - zawsze zdystansowanym, wręcz zimnym w stosunku do mnie, a w sobie. To ja zawsze za nim szalałam. Przez te lata się zdystansowanym, mam rodzinę, nie chciałam nic psuć więc wydawał mi się kochankiem idealnym. Spotykaliśmy się raz na miesiąc, miał mnie długi czas w nosie, potem się to zmieniło. Ja cieszyłam się każdą chwilą z nim. Niestety on chciał bym zakończyła związek z K a ja no cóż chciałam zjeść ciastko i mieć ciastko. Nie chciałam tracić ani B ani K...
B stara sie ciągle i tyle razy gdy się wycofywalam chciał pogadać z K albo mnie nawiedzac w domu i ze mną pogadać, więc zawsze wszystko łagodzilam i coraz bardziej kłamałam byle tylko sie to wszystko nie wydało. Ostatnim razem widziałam się z nim w kwietniu i nie mam zamiaru się z nim więcej zobaczyć. Nigdy nie było moją intencją rozstać się z K o tym samym zabrać dziecku ojca. Ale chyba tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji romansu.. Nigdy nie sądziłam że to tak daleko zajdzie. B nie jest kimś z kim bym chciała budować przyszłość co mu mówiłam i on kompletnie tego nie rozumie i na siłę próbuje mi udowodnić jak się w moich osądach mylę...
Trochę się boję waszych odpowiedzi..
Wiem, że mój narzeczony zasługuje na szczerość, ale ja też wiem że zrobiłam błąd i z niego dużo wyniosłam. Ale takiej ceny chciałabym naprawdę uniknąć...