Witajcie,
Uprzedzam, że będzie trochę przydługawo, bo chciałabym opisać niektóre aspekty mojego życia, które wywarły na moją osobę jakiś wpływ. Widzę, że nie radzę sobie ze zmianą zachowania, chociaż widzę potrzebę zmian i ich chcę.
Nigdy nie miałam dobrego kontaktu ze swoją mamą. Kochałam ją, ale często się denerwowała i mnie biła. Z resztą tata również. Częściowo pewnie przez zachowania mamy tata był wobec niej agresywny, czasem uderzył. Przyjechała kilka razy policja. Skończyło się rozwodem. Wyprowadziłam się z mamą i do 4 klasy podstawówki poszłam w innym miejscu. Byłam straszną złośnicą, której nie podobało się, gdy czegoś nie mogła. Gdy rodzice mieszkali razem to tata był dopiero o 17 w domu, mama pracowała w Niemczech a ja pod okiem dziadków robiłam co chciałam. Moje zachowanie sprawiło, że nowy facet mojej mamy i ja nie polubiliśmy się. Moja mama zamiast rozwiązać sprawy ze mną, narzekała Mu a ten oceniał surowo co ona powinna zrobić. Nie raz mi się od niej oberwało a i zdarzyło się, że i od niego. Jednak słowa bolały bardziej. Najbardziej charakterystyczną kwestią mojej mamy było coś w stylu, że mnie to można chyba tylko pier*olnąć tak raz a porządnie, żeby od razu zabić. Często mnie krytykowała, ale nie konstruktywnie. Bardziej na zasadzie, że do niczego się nie nadaję. W szkole byłam jedną z tych zdolnych, ale leniwych. Żałuję, że nie mogłam mieć swojego hobby. Czegoś co mi się podobało. Myślę, że mogłoby być wtedy inaczej. Wiele było nieprzyjemnych sytuacji z drugim mężem mojej mamy. Z ulgą wyprowadziłam się do akademika na studia. Nie wiedziałam na co mam pójść. Poszłam na chemię, którą poznałam wcześniej w formie okrojonej. Nie byłam nauczona systematyczności i nauki, więc nie zdałam na drugi semestr. W tym czasie zamieszkałam z chłopakiem. Od tamtej pory zauważyłam, że jeśli chodzi o pomoc ze strony mamy (na przykład, gdy brakło na bilet miesięczny) o nie miałam co liczyć. W następnym roku poszłam na studia na informatykę. Z perspektywy czasu wiem, że gdybym się przyłożyła to mogłoby to być dobrym zawodem dla mnie. Jednak teraz mój zawód jest bezużyteczny, bo nie znam się na tym. Po tym chłopaku były jeszcze dwie osoby. Dopiero one zwróciły moją uwagę na to, że jestem jak moja mama. Jestem strasznie nerwowa. Zamiast powiedzieć komuś spokojnie po raz trzeci, że na przykład prosiłam o zanoszenie brudnych skarpet do kosza na bieliznę to zaczynam podnosić głos z tekstem "Nosz kur*a. Ile razy mogę prosić o taką głupotę." Czyli wypisz wymaluj mama. Z kimkolwiek bym nie była w końcu wychodziła na wierzch moja agresja i powoli było coraz gorzej aż się kończyło. Wchodząc w mój ostatni związek widziałam, że z każdym nowym jest coraz lepiej, że zmieniam się trochę z czasem, że tym razem będzie super. Ale chyba właśnie się skończyło. Byłam strasznie zazdrosna i miałam problem z zaufaniem. Nie pomagał mi fakt, że ten mój ma dużo koleżanek przy czym z czasem dowiedziałam się, że z kilkoma z nich się przespał albo są to jego byłe. Od zazdrości się zaczęło. Przez moją niską samoocenę i kompleksy zaczęłam ograniczać mu te kontakty. No bo jak to tak będziesz sobie pisał z byłą miłością swojego życia jak gdyby nigdy nic. Nie podobała mi się też Jego przyjaciółka i Jego zachowanie w stosunku do niej. Było zupełnie inne niż do koleżanek. Byłam o tą relację tak zła, że gdy chciał jechać do kolegów (tam gdzie kiedyś mieszkał i tam gdzie mieszka i ona) to nie chciałam go puścić. W pewnym momencie nie chciałam go spuszczać z oka, bo gdy tylko był beze mnie zaczęło się pisanie po koleżankach. Zauważyłam, że przed wyjazdem pisał do tej znienawidzonej przeze mnie przyjaciółki i przeczytałam, że się spotkają przy wódce. W rozmowie się nie przyznawał. W pewnym momencie powiedział, że jestem o nią zazdrosna i użył jej imienia rzuciłam się na niego z pięściami, bo powiedział coś co nie chciałam, żeby ktoś powiedział na głos. W końcu pojechaliśmy razem. Poznałam ją, ale w środku byłam cała nerwowa. Nie chciałam spuścić ich z oka na wyjście do toalety. Jeszcze prosiłam, żeby nie wspominał o jednej rzeczy przy niej a on powiedział coś niewiele innego. Zraziłam się do niej bardziej. Wiem, że skrzywdziłam tego człowieka wiele razy, ale po długiej rozmowie po powrocie i nieudolnych próbach na początku w końcu to co mówiłam dotarło do jego serca tak jak powinno. Myślałam, że będzie już tylko lepiej. Wyjechał na trochę ponad tydzień na ćwiczenia rotacyjne a ja nie umiałam sobie sama poradzić. Pomogła mi praca i inne zajęcia domowe. Było w końcu czysto. Wrócił przed świętami. Od świąt nie mamy pracy. Nie mamy pieniędzy. Jest bałagan w domu. Przychodzą jakieś listy z sądu z nakazem zapłaty za mandat stary. To gdzieś mi siedziało w głowie i choć starsze problemy zostały w pewnym stopniu przerobione i poszliśmy na kompromis to teraz zaczęły niszczyć nas moje nerwy. W tym miesiącu rozwaliłam część takiego małego okienka na dole drzwi do łazienki. Wypadło drewienko a reszta się przesunęła. Drzwiami wejściowymi tak trzasnęłam, że teraz nie zawsze da się je łatwo zamknąć na klucz. A szafka pod zlewen dostała takiego kopa, że zawiasy wyrwały się od drzwiczek. Zaczęło się nerwowe apogeum. Chciałam po jego powrocie znaleźć szybko pracę. Chciałam żeby w maju było już dobrze z pieniędzmi. Chciałam pozbyć się starych długów i zacząć żyć. Ale nic. W tym miesiącu nie byliśmy ani razu w pracy chociaż plany były wielkie. Zawsze było nam ze sobą dobrze. Myślę, że gdybyśmy nie mieli problemu z pracą i pieniędzmi to jedynie moja nerwowość i kompleksy byłyby naszym jedynym problemem.
Podsumuję to tak. Mam problem ze sobą. I ten problem odbił się na człowieku, którego kocham. Nie wiem czy między nami się jeszcze ułoży. Jeśli tak, muszę coś ze sobą zrobić, żeby było dobrze. Jeśli nie i tak muszę coś ze sobą zrobić, bo nigdy nie stworzę z nikim dobrej relacji. Chociaż przyznam, że na razie chcę to zrobić głownie dla tej osoby, to w momencie kiedy się nie uda przyda się to mi. Pomimo tego co opisałam, wiem że gdy ja poradzę sobie ze sobą to będę umiała poradzić sobie z problemami w codziennym życiu. Myślę, że to mogłoby się udać.
Dlatego potrzebuję pomocy, bo jak widać same moje 'starania' czy też postanowienia nie dały zbyt wiele. Tylko pytanie do kogo mam się z tym udać? Do lekarza rodzinnego, żeby skierował mnie w odpowiednie miejsce? A może psycholog lub psychiatra? Gdzie szukać pomocy?