Powiedziała, że nie kocha i odeszła - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 9 ]

1 Ostatnio edytowany przez majikan (2018-03-27 09:50:30)

Temat: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Witam,

Drogie forumowiczki i forumowicze. Czytając szereg tematów na forum, z różnych kategorii „ona nie kocha”, „odeszła ode mnie”, „czy wróci” itp. doszedłem do wniosku, że chciałbym przedstawić swoją historię i poprosić o obiektywne rzucenie okiem osób stojących „z boku”. Znajomi (wspólni) nie dość, że mają dość tematu to nie są w nim obiektywni. Może ktoś dostrzeże tutaj coś co da mi nadzieję gdyż obecnie jestem tak rozbity, że nie pozwala mi to normalnie funkcjonować.
Postaram się opisać krótko, zwięźle i na temat, żeby nikogo nie zanudzić.

1.    Historia wygląda tak, że ona odeszła w Walentynki. Powiedziała, że nie kocha wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i uciekła do koleżanki na dwa tygodnie. W tym czasie nie chciała się ze mną spotkać i porozmawiać. Zaplanowała sobie natomiast wyprowadzkę, ogarnęła inne mieszkanie i ekipę od przeprowadzki. Gdy po 4-5 dniach wybłagałem spotkanie i rozmowę po prostu oznajmiła mi co postanowiła. Wkurzyłem się bo nie o taką rozmowę mi chodziło. Nie jest rozmową sytuacja, w której ktoś ci oznajmia co postanowił za Twoimi plecami. Tak myślę.
2.    Dzień wyprowadzki. Z końcem lutego zabrała rzeczy i zniknęła. Nie robiłem scen, nie pomagałem w noszeniu, nie pytałem o adres (do dziś nie wiem gdzie mieszka), obserwowałem z boku
3.    Okres po wyprowadzce. To chyba najgorszy okres największych błędów. W zasadzie od samych walentynek pisałem sms-y, dzwoniłem, przepraszałem, pisałem listy, przyznawałem się do błędów, prosiłem, a to o zastanowienie się trzy razy, przemyślenie, spotkanie, rozmowę, mówiłem jak bardzo kocham, jak jest dla mnie ważna, ogólnie wyglądało to tak jakbym przepraszał, że żyję. Byłem totalnie rozbity (dalej jestem, ale już nie tak bardzo). Byłem jak piesek latający w okół nogi swojej pani. Robiłem tak jeszcze długo po wyprowadzce (np. kwiaty na dzień kobiet), ale w mniejszych ilościach stopniowo ograniczając dawkę wrażeń. W zasadzie przestałem się odzywać w ogóle półtora tygodnia temu w momencie gdy zachorowałem, a ona wiedząc to w ogóle nie zareagowała.

POWÓD rozstania: stwierdziła, że nie kocha i nie może mnie oszukiwać dłużej więc odchodzi.

Oczywiście w mojej głowie jest szereg wątpliwości nakazujących myśleć inaczej mimo faktów jakie nastąpiły.

NASZA HISTORIA: byliśmy ze sobą ponad dwa lata. Zamieszkaliśmy ze sobą od razu, od samego początku. Znaliśmy się wcześniej mając wspólnych znajomych więc nie był to jakiś problem. Przez pierwszy rok naszego związku i mieszkania razem nie potrafiłem się zaangażować. Czułem, że to nie jest to czego chce, że stać mnie na coś lepszego, miałem też dużo na głowie (dwie prace i hobby), ale nie dawałem jej tego odczuć. Trwałem u jej boku jak facet i czekałem cierpliwie co czas pokaże. I czas pokazał, zakochałem się po uszy, a ten stan trwa do dzisiaj. W tym czasie na początku kiedy ja byłem „zimny, obojętny i zapracowany” ona skakała wokół mnie i była mną zauroczona. Niestety w momencie (po około roku właśnie) gdy opuściłem gardę, powiedziałem, że kocham, odłożyłem wszystko inne na bok, a ją postawiłem na samym środku, ona zaczęła się wycofywać. Zamieniliśmy się trochę rolami. Zacząłem walczyć o związek i o nią. Chodziliśmy na randki, nadrabialiśmy zaległości, wycieczki, wypady, znajomi i szereg różnych innych rzeczy w zdwojonych ilościach. Niestety wyszło tak, że ja inwestowałem i się angażowałem, a ona robiła to bo … sam nie wiem czemu, łudziła się, że coś poczuje znowu.

JA: facet z wysokim ego, zawsze mam rację, wiem czego chce od życia i walczę do samego końca. Taki byłem na początku. Kiedy garda opadła (teraz to widzę) zrobiłem z siebie ciepłą kluskę. Chyba. Chciałem dać swojej kobiecie gwiazdkę z nieba i uczynić ją najszczęśliwszą na świecie.

ONA: gdy się poznaliśmy ona była laską z niską samooceną po mocnych przejściach w dzieciństwie, życiu i ogólnie w środku czarnej d...y życia. Ja miałem już praktycznie wszystko, pracę, mieszkanie, samochód, plany na przyszłość. Na początku ją to przytłaczało i potrafiła płakać z tego powodu, że ja mam wszystko, a ona czuje się jakby była na doczepkę. Bała się, że bajka się skończy. Chciałem ją wyprowadzić z błędu więc zacząłem ją utwierdzać w przekonaniu to, że co moje to i jej. Zawsze mówiłem „nasze”, zawsze. I mam wrażenie, że od tego momentu zaczęło się psuć wszystko. Zaniedbałem siebie i poświęciłem się związkowi pragnąc dać jej gwiazdkę z nieba, żeby poczuła się dobrze i komfortowo w miejscu, w którym się w życiu znalazła. Robiłem bardzo dużo, żeby czuła się szczęśliwa. To chyba zaczęło ją przytłaczać bo w jej głowie zaczęły się pojawiać myśli o odejściu. Chyba. MUSZĘ NADMIENIĆ, że w trakcie naszego związku uciekała ode mnie kilka razy, chyba 4 albo 5 w sumie (powód zawsze ten sam: nie kocha), ale następnego dnia zawsze wracała i przepraszała. Za każdym razem mówiła też, że podjęła decyzję, że zostaje i, że będziemy próbować. Przedostatnia ucieczka, po powrocie stwierdziła, że muszę ją jednak bardzo kochać, że to znoszę, że ma taki charakter, że sama ze sobą nie chciałaby być za nic w świecie. A potem wychodziło to co zawsze czyli ucieczka. Z biegiem czasu zaczęła się też robić coraz bardziej zuchwała w słowach mówiąc, że nie widzi mnie jako męża i ojca, że czuje, że czeka ją w życiu coś lepszego niż to co ma teraz, że traktuje mnie bardziej jak przyjaciela. Ogólnie dawała też mnóstwo sprzecznych sygnałów, z jednej strony zawsze chciała wyjechać z naszego miasta (ma silne parcie na samorealizację, perspektywy i możliwości), ale z drugiej pytała czy pojadę z nią. Z jednej strony chciała wyjechać, a z drugiej planowała brać do domu kota i psa. Z jednej strony uciekała, ale z drugiej wracała i przepraszała. Patrząc też z perspektywy czasu widzę jak urosło jej ego, które chyba sam pompowałem będąc miły, usłużny i bardzo kochający. Moje ego w tym czasie zmniejszyło się do rozmiarów główki od szpilki, a w czasie gdy odeszła, prosząc, płaszcząc się przed nią chyba w ogóle zniknęło. Mam wrażenie, że tym poniżaniem się jeszcze tylko podpompowałem jej ego i niechęć do mnie i mojej osoby gdyż przestała się do mnie w ogóle odzywać. Mam wrażenie, że z dobrej zakompleksionej wtedy dziewczyny zrobiłem cyniczną laskę, która zapomniała o wszystkim dobrym co nas spotkało w życiu.

I teraz, dziewczyna, która dostaje od życia (wydaje mi się), że pokerowe rozdanie; kochający i troskliwy facet, mieszkanie (ogólnie materialnie wszystko), możliwości rozwoju, o którym marzy, totalne wsparcie w każdym aspekcie życia, spokój, stabilizację i bezpieczeństwo, a także szereg innych rzeczy decyduje się wszystko skreślić i odejść bo „nic nie czuje”? Dostała bardzo dobrą glinę, z której mogła ulepić wszystko, śmiem twierdzić „bezczelnie”, że łącznie z uczuciami.

Swoją „bezczelność” umotywuję tym, że w naszym związku nie chodziło tylko o to co napisałem powyżej, ale przede wszystkim o miliony sms-ów dziennie (każdego dnia odkąd byliśmy razem) co było dla nas powodem do dumy, że mamy taki kontakt ze sobą, o rozmowy po pracy każdego dnia (mimo pisania cały dzień), o brak nudy w związku (nigdy się ze sobą nie nudziliśmy), o to że mimo sms-ów, rozmów spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, trochę jak papużki nierozłączki, o to, że każdej nocy zasypialiśmy do siebie mocno przytuleni (każdej pojedyńczej nocy), o to że pomimo wieku (28:33) zachowywaliśmy się jak gówniarze upojeni miłością, że było nam ze sobą dobrze poza tym jednym faktem, który powtarzała sobie jak mantrę: „nie kocham”.

Mówiła, też o wątpliwościach, ale niech ktoś mnie wyprowadzi z błędu, czy wątpliwości nie wynikają z egoizmu?

Nie wiem na ile obiektywnie i czytelnie udało mi się przedstawić w skrócie to wszystko, ale czy myślicie, że ona odeszła na poważnie i nigdy nie wróci bo jest tak jak mówi, że nie kocha czy może nie potrafi określić tego co czuje?
Czy może dopiero ten drastyczny krok pozwoli jej uświadomić sobie, że może jednak coś dla niej znaczyłem w życiu i błąd (moim zdaniem) jaki popełniła będzie jej już ostatnią ucieczką w życiu?

Ja do wyprowadzki starałem się podejść obojętnie wmawiając sobie właśnie, że odejdzie, doceni co straciła i wróci, a ja odzyskam kontrolę w związku. Póki co sytuacja wygląda tak, że to ja doceniam co straciłem i cierpię, a ona się nie odzywa, ignoruje mnie i zachowuje się jakbym nigdy nie istniał.

Zobacz podobne tematy :
Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła
majikan napisał/a:

Witam,

Drogie forumowiczki i forumowicze. Czytając szereg tematów na forum, z różnych kategorii „ona nie kocha”, „odeszła ode mnie”, „czy wróci” itp. doszedłem do wniosku, że chciałbym przedstawić swoją historię i poprosić o obiektywne rzucenie okiem osób stojących „z boku”. Znajomi (wspólni) nie dość, że mają dość tematu to nie są w nim obiektywni. Może ktoś dostrzeże tutaj coś co da mi nadzieję gdyż obecnie jestem tak rozbity, że nie pozwala mi to normalnie funkcjonować.
Postaram się opisać krótko, zwięźle i na temat, żeby nikogo nie zanudzić.

1.    Historia wygląda tak, że ona odeszła w Walentynki. Powiedziała, że nie kocha wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i uciekła do koleżanki na dwa tygodnie. W tym czasie nie chciała się ze mną spotkać i porozmawiać. Zaplanowała sobie natomiast wyprowadzkę, ogarnęła inne mieszkanie i ekipę od przeprowadzki. Gdy po 4-5 dniach wybłagałem spotkanie i rozmowę po prostu oznajmiła mi co postanowiła. Wkurzyłem się bo nie o taką rozmowę mi chodziło. Nie jest rozmową sytuacja, w której ktoś ci oznajmia co postanowił za Twoimi plecami. Tak myślę.
2.    Dzień wyprowadzki. Z końcem lutego zabrała rzeczy i zniknęła. Nie robiłem scen, nie pomagałem w noszeniu, nie pytałem o adres (do dziś nie wiem gdzie mieszka), obserwowałem z boku
3.    Okres po wyprowadzce. To chyba najgorszy okres największych błędów. W zasadzie od samych walentynek pisałem sms-y, dzwoniłem, przepraszałem, pisałem listy, przyznawałem się do błędów, prosiłem, a to o zastanowienie się trzy razy, przemyślenie, spotkanie, rozmowę, mówiłem jak bardzo kocham, jak jest dla mnie ważna, ogólnie wyglądało to tak jakbym przepraszał, że żyję. Byłem totalnie rozbity (dalej jestem, ale już nie tak bardzo). Byłem jak piesek latający w okół nogi swojej pani. Robiłem tak jeszcze długo po wyprowadzce (np. kwiaty na dzień kobiet), ale w mniejszych ilościach stopniowo ograniczając dawkę wrażeń. W zasadzie przestałem się odzywać w ogóle półtora tygodnia temu w momencie gdy zachorowałem, a ona wiedząc to w ogóle nie zareagowała.

POWÓD rozstania: stwierdziła, że nie kocha i nie może mnie oszukiwać dłużej więc odchodzi.

Oczywiście w mojej głowie jest szereg wątpliwości nakazujących myśleć inaczej mimo faktów jakie nastąpiły.

NASZA HISTORIA: byliśmy ze sobą ponad dwa lata. Zamieszkaliśmy ze sobą od razu, od samego początku. Znaliśmy się wcześniej mając wspólnych znajomych więc nie był to jakiś problem. Przez pierwszy rok naszego związku i mieszkania razem nie potrafiłem się zaangażować. Czułem, że to nie jest to czego chce, że stać mnie na coś lepszego, miałem też dużo na głowie (dwie prace i hobby), ale nie dawałem jej tego odczuć. Trwałem u jej boku jak facet i czekałem cierpliwie co czas pokaże. I czas pokazał, zakochałem się po uszy, a ten stan trwa do dzisiaj. W tym czasie na początku kiedy ja byłem „zimny, obojętny i zapracowany” ona skakała wokół mnie i była mną zauroczona. Niestety w momencie (po około roku właśnie) gdy opuściłem gardę, powiedziałem, że kocham, odłożyłem wszystko inne na bok, a ją postawiłem na samym środku, ona zaczęła się wycofywać. Zamieniliśmy się trochę rolami. Zacząłem walczyć o związek i o nią. Chodziliśmy na randki, nadrabialiśmy zaległości, wycieczki, wypady, znajomi i szereg różnych innych rzeczy w zdwojonych ilościach. Niestety wyszło tak, że ja inwestowałem i się angażowałem, a ona robiła to bo … sam nie wiem czemu, łudziła się, że coś poczuje znowu.

JA: facet z wysokim ego, zawsze mam rację, wiem czego chce od życia i walczę do samego końca. Taki byłem na początku. Kiedy garda opadła (teraz to widzę) zrobiłem z siebie ciepłą kluskę. Chyba. Chciałem dać swojej kobiecie gwiazdkę z nieba i uczynić ją najszczęśliwszą na świecie.

ONA: gdy się poznaliśmy ona była laską z niską samooceną po mocnych przejściach w dzieciństwie, życiu i ogólnie w środku czarnej d...y życia. Ja miałem już praktycznie wszystko, pracę, mieszkanie, samochód, plany na przyszłość. Na początku ją to przytłaczało i potrafiła płakać z tego powodu, że ja mam wszystko, a ona czuje się jakby była na doczepkę. Bała się, że bajka się skończy. Chciałem ją wyprowadzić z błędu więc zacząłem ją utwierdzać w przekonaniu to, że co moje to i jej. Zawsze mówiłem „nasze”, zawsze. I mam wrażenie, że od tego momentu zaczęło się psuć wszystko. Zaniedbałem siebie i poświęciłem się związkowi pragnąc dać jej gwiazdkę z nieba, żeby poczuła się dobrze i komfortowo w miejscu, w którym się w życiu znalazła. Robiłem bardzo dużo, żeby czuła się szczęśliwa. To chyba zaczęło ją przytłaczać bo w jej głowie zaczęły się pojawiać myśli o odejściu. Chyba. MUSZĘ NADMIENIĆ, że w trakcie naszego związku uciekała ode mnie kilka razy, chyba 4 albo 5 w sumie (powód zawsze ten sam: nie kocha), ale następnego dnia zawsze wracała i przepraszała. Za każdym razem mówiła też, że podjęła decyzję, że zostaje i, że będziemy próbować. Przedostatnia ucieczka, po powrocie stwierdziła, że muszę ją jednak bardzo kochać, że to znoszę, że ma taki charakter, że sama ze sobą nie chciałaby być za nic w świecie. A potem wychodziło to co zawsze czyli ucieczka. Z biegiem czasu zaczęła się też robić coraz bardziej zuchwała w słowach mówiąc, że nie widzi mnie jako męża i ojca, że czuje, że czeka ją w życiu coś lepszego niż to co ma teraz, że traktuje mnie bardziej jak przyjaciela. Ogólnie dawała też mnóstwo sprzecznych sygnałów, z jednej strony zawsze chciała wyjechać z naszego miasta (ma silne parcie na samorealizację, perspektywy i możliwości), ale z drugiej pytała czy pojadę z nią. Z jednej strony chciała wyjechać, a z drugiej planowała brać do domu kota i psa. Z jednej strony uciekała, ale z drugiej wracała i przepraszała. Patrząc też z perspektywy czasu widzę jak urosło jej ego, które chyba sam pompowałem będąc miły, usłużny i bardzo kochający. Moje ego w tym czasie zmniejszyło się do rozmiarów główki od szpilki, a w czasie gdy odeszła, prosząc, płaszcząc się przed nią chyba w ogóle zniknęło. Mam wrażenie, że tym poniżaniem się jeszcze tylko podpompowałem jej ego i niechęć do mnie i mojej osoby gdyż przestała się do mnie w ogóle odzywać. Mam wrażenie, że z dobrej zakompleksionej wtedy dziewczyny zrobiłem cyniczną laskę, która zapomniała o wszystkim dobrym co nas spotkało w życiu.

I teraz, dziewczyna, która dostaje od życia (wydaje mi się), że pokerowe rozdanie; kochający i troskliwy facet, mieszkanie (ogólnie materialnie wszystko), możliwości rozwoju, o którym marzy, totalne wsparcie w każdym aspekcie życia, spokój, stabilizację i bezpieczeństwo, a także szereg innych rzeczy decyduje się wszystko skreślić i odejść bo „nic nie czuje”? Dostała bardzo dobrą glinę, z której mogła ulepić wszystko, śmiem twierdzić „bezczelnie”, że łącznie z uczuciami.

Swoją „bezczelność” umotywuję tym, że w naszym związku nie chodziło tylko o to co napisałem powyżej, ale przede wszystkim o miliony sms-ów dziennie (każdego dnia odkąd byliśmy razem) co było dla nas powodem do dumy, że mamy taki kontakt ze sobą, o rozmowy po pracy każdego dnia (mimo pisania cały dzień), o brak nudy w związku (nigdy się ze sobą nie nudziliśmy), o to że mimo sms-ów, rozmów spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, trochę jak papużki nierozłączki, o to, że każdej nocy zasypialiśmy do siebie mocno przytuleni (każdej pojedyńczej nocy), o to że pomimo wieku (28:33) zachowywaliśmy się jak gówniarze upojeni miłością, że było nam ze sobą dobrze poza tym jednym faktem, który powtarzała sobie jak mantrę: „nie kocham”.

Mówiła, też o wątpliwościach, ale niech ktoś mnie wyprowadzi z błędu, czy wątpliwości nie wynikają z egoizmu?

Nie wiem na ile obiektywnie i czytelnie udało mi się przedstawić w skrócie to wszystko, ale czy myślicie, że ona odeszła na poważnie i nigdy nie wróci bo jest tak jak mówi, że nie kocha czy może nie potrafi określić tego co czuje? (czasem mam wrażenie, że jak gówniara liczy na to, że motyle w brzuchu będą przez cały okres związku hmm).
Czy może dopiero ten drastyczny krok pozwoli jej uświadomić sobie, że może jednak coś dla niej znaczyłem w życiu i błąd (moim zdaniem) jaki popełniła będzie jej już ostatnią ucieczką w życiu, wróci na kolanach  przeprosi?

Ja do wyprowadzki starałem się podejść obojętnie wmawiając sobie właśnie, że odejdzie, doceni co straciła i wróci, a ja odzyskam kontrolę w związku. Póki co sytuacja wygląda tak, że to ja doceniam co straciłem i cierpię, a ona się nie odzywa, ignoruje mnie i zachowuje się jakbym nigdy nie istniał.


Wygląda to tak, jakbyś dał jej wszystko i oczekujesz dożywotnej wdzięczności. Ty, zaradny, niezależny, ustawiony, znajdujesz sobie szarą myszkę, którą musisz się zaopiekować, bo ona biedna, nieporadna. Tobie to podnosiło ego a jej dałeś jakąś tam stabilność. Tylko, że ona od początku mówila, że Cię nie kocha. Próbowała odchodzić, ale widocznie była zbyt słaba, by stanąć na własnych nogach. Ty jej pomagałeś. Z czasem, kiedy stwierdziłeś, że się zakochałeś, zacząłeś budować jej złotą klatkę, w której ona zaczęła się dusić. Dość, że Cię nie kochała, to jeszcze musiała wytrzymywać z Twoją obsesyjną miłością.
Pasujecie do siebie  jak kwiatek do kożucha.  Nie masz do niej szacunku, wyzywasz do gówniar, żądasz zainteresowania bo Pan zachorował i masz nadzieję, ze wróci na kolanach i przeprosi????
Człowieku, kim Ty jesteś? Za kogo się masz?
Była na tyle szczera, że powiedziała Ci nie kocham i odeszła. Daj jej spokój. Jak masz potrzebę ratowania świata, to ratuj, tylko nie żądaj wdzięczności bo to słabe.

3

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Przecież sam sobie odpowiedziałeś na swoje pytania czego oczekujesz od nas? Nie kochałeś- pokochałeś, ona kochała-i się odkochała, czego nie rozumiesz?
Przecież przez te dwa lata mogłeś się zorientować że nie jesteście dla siebie.

4

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła
Pokręcona Owieczka napisał/a:

Wygląda to tak, jakbyś dał jej wszystko i oczekujesz dożywotnej wdzięczności. Ty, zaradny, niezależny, ustawiony, znajdujesz sobie szarą myszkę, którą musisz się zaopiekować, bo ona biedna, nieporadna. Tobie to podnosiło ego a jej dałeś jakąś tam stabilność. Tylko, że ona od początku mówila, że Cię nie kocha. Próbowała odchodzić, ale widocznie była zbyt słaba, by stanąć na własnych nogach. Ty jej pomagałeś. Z czasem, kiedy stwierdziłeś, że się zakochałeś, zacząłeś budować jej złotą klatkę, w której ona zaczęła się dusić. Dość, że Cię nie kochała, to jeszcze musiała wytrzymywać z Twoją obsesyjną miłością.
Pasujecie do siebie  jak kwiatek do kożucha.  Nie masz do niej szacunku, wyzywasz do gówniar, żądasz zainteresowania bo Pan zachorował i masz nadzieję, ze wróci na kolanach i przeprosi????
Człowieku, kim Ty jesteś? Za kogo się masz?
Była na tyle szczera, że powiedziała Ci nie kocham i odeszła. Daj jej spokój. Jak masz potrzebę ratowania świata, to ratuj, tylko nie żądaj wdzięczności bo to słabe.

Dzięki za krytykę. Pewnie jest w tym dużo racji, ale nie chodziło mi o wdzięczność bo to tak jak piszesz jest słabe. I nie zgodzę się z tym, że ona mi podniosła ego gdyż na nie sam pracowałem przez całe życie.
Ogólnie źle to wszystko ująłem, nie chodziło mi o kolana ani gówniary (nigdy tak do niej nie powiedziałem)

5

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Pigmalionem sam się nazwałeś, Autorze.
Dobrze w sumie, że wprost stwierdziła, że Cię nie kocha.
Daj spokój mrzonkom. Gdy wróci ewentualnie, co z tym "nie kocham cię" będzie?
Odetnij się i stań się znów pewnym siebie. Bez przesady jednak. Co za dużo, to niezdrowo. Jak sam miałeś okazję się przekonać. Ubranie jednak własnego "ja" w mundurek podnóżka, to błąd był. To również już wiesz.

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła
majikan napisał/a:

Ogólnie źle to wszystko ująłem, nie chodziło mi o kolana ani gówniary (nigdy tak do niej nie powiedziałem)

Powiedzieć, nie powiedziałeś, ale właśnie tak o niej myślisz i piszesz na forum, a to nieładnie.
Wylewa się z Ciebie ta wściekłość, że ona miała czelność Cię zostawić, po tym co dla niej zrobiłeś. Czy Cię wykorzystała? Nie wiem, może szukała wsparcia, myślała że pokocha, ale jednak serce nie sługa. I za to należą jej się brawa. Była z Tobą szczera. Czas iść dalej Autorze.

7

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Zdanie, które pewnie wymknęło się Tobie, albo pisząc te słowa nie zdawałeś sobie sprawy z ich znaczenia:

majikan napisał/a:

(...) Ja do wyprowadzki starałem się podejść obojętnie wmawiając sobie właśnie, że odejdzie, doceni co straciła i wróci, a ja odzyskam kontrolę w związku. (...)




Czy masz szansę na reaktywację związku? Jeśli dziewczyna jest przytomną (a wszystko wskazuje, że przytomność odzyskała), to nie.

8

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Piszesz, że to nie pierwsza jej ucieczka. Może walczyła z sobą, wierzyła, że pokocha. Dała Ci jasny przekaz i powinieneś to uszanować.

9 Ostatnio edytowany przez balin (2018-03-27 15:48:13)

Odp: Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Ty kolego egoistą jesteś. Nawet nas okłamałeś. smile Miało być konkretnie, ale Twoje ego wygrało i pojechałeś z czytelnikiem, bo musisz wykazać jaki wspaniały jesteś.
Ona nie uciekła od Ciebie. Ona uciekla od Twojego egoizmu i jesli nad sobą nie popracujesz, to jeszcze nie jedna ucieknie. No chyba, że trafi się jakaś męczenniczka. Takie też bywają. smile
Żeby było jasne. Dziewczyna zachowała się w porządku. Powiedziała, że Cię nie kocha i tyle wystarczy.

Posty [ 9 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Powiedziała, że nie kocha i odeszła

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024