Na wstępie witam wszystkich. Od razu powiem, że jestem facetem koło 30
W sumie to nie do końca wiem po co to opisuję. Może po to by wyrzucić to z siebie, bo w sumie nie da się do końca nic mądrego na to poradzić. No ale spróbujmy...
W czerwcu ubiegłego roku zakończył się mój trwający dość długo związek. Nie ma co wnikać w to co było, bo dla całej historii nie ma to większego znaczenia. W każdym razie nie zniosłem tego wcale aż tak źle jakby się można było spodziewać. Owszem była pustka, smutek, żal ale też nie rozpacz czy traktowanie tego jako koniec świata. Myślałem że wszystko jakoś się ułoży.
Kryzys nastąpił w sierpniu, bo wszystko się skumulowało. Była przestała się odzywać, na fejsie widziałem że doskonale się bawi, krótko mówiąc nadzieja na powrót umarła. Do tego nie szło mi poznawanie kogokolwiek, nie wiem czy miałem pecha i trafiałem na beznadziejne przypadki, czy może była w tym wszystkim przesadna desperacja. No ale nie szło. Każdy dzień był taki sam i dołowałem się strasznie.
I wtedy tak w sumie znikąd pojawiła się w moim życiu kobieta - nazwijmy ją E. E. jest 7 lat ode mnie starsza, ale nie da się tego w żaden sposób odczuć. Odpisała na moje ogłoszenie w necie, momentalnie złapaliśmy wspólny język i dwa dni później poszliśmy na kawę. A potem na spacer. A potem do kina itp. Nie było w tym wszystkim raczej "strzały amora" ale było obustronne zainteresowanie, zauroczenie, świat nabrał innych barw. Nagle okazało się, że mogę komuś się spodobać, kogoś zainteresować, mieć jakieś życie po rozstaniu z eks. To było dla mnie naprawdę przełomowe.
Wrzesień był miesiącem magicznym. Z E. widywaliśmy się w zasadzie codziennie - pizza, knajpa, spacer, spotkanie z jej znajomymi, film w tv. Pojawił się też seks. Wszystko szło idealnie. W te dni gdy się nie widzieliśmy pół wieczoru gadaliśmy przez tel. Pomyślałem że los się do mnie uśmiechnął i może faktycznie wszystko się ułoży.
Niestety potem przyszedł październik. Najpierw ja byłem chory, potem ona. A potem przyszła typowa polska jesień, gdzie o 17 jest ciemno i nie chce za bardzo się wychodzić z domu. Przestaliśmy więc wychodzić zajmując się głównie oglądaniem tv, seriali itp. Nie powiem, że to było nudne, bo w sumie miało to też swój urok. Ale właśnie wtedy zacząłem się łapać na tym, ze czar pryska. To już nie było "wow" że po pracy spotkam się z E. To był raczej już taki stały element życia. Tego dnia widzę się z E., tego z kolei mam wolne i mogę porobić coś innego. Taki pragmatyzm. Nieznośny...
Listopad to dalsza równia pochyła... Coraz częściej miałem takie myśli "co ja tu robię". Skręcało mnie w środku gdy mówiła do mnie "kochanie". Wiem, że pownienem wtedy to zakończyć, tak byłoby fair. Ale bałem się. Tego że znów zostanę sam, wieczory będę spędzał z kompem i życie straci sens. No i pamiętałem jak trudno znaleźć kogokolwiek sensownego... Pierwsze tąpnięcie nastąpiło pod koniec listopada. Wtedy to pokłóciliśmy się przez telefon. W sumie to ona na mnie naskoczyła, co zakończyło się "rzuceniem słuchawką". I nastała cisza...
W czasie tej ciszy targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony miałem nadzieję, że już nigdy się nie odezwie, a ja będę miał problem z głowy. Z drugiej strony bałem się co dalej. Tak czy inaczej wytrzymała cztery dni, a piątego zadzwoniła skruszona. No i niby wszystko wróciło do normy, znów zaczęliśmy się widywać i było tak jak było. Tzn z pozoru, bo faktycznie we mnie wszystko przez te kilka dni umarło. Ona była autentycznie stęskniona, ucieszyła się na mój widok. A ja nie umiem od tamtej pory jej tak normalnie pocałować, czy pójść z nią do łóżka...
Mniej więcej w połowie grudnia doszło do rozmowy. Ona powiedziała wprost - chce żeby było tak jak na początku, bo było świetnie. Ja również powiedziałem jej wprost - chciałbym, ale nie potrafię, czuję dystans i nie potrafię nic z tym zrobić. I w sumie tyle. Po tej rozmowie nadal piszemy, dzwonimy i się spotykamy. Różnica jest taka, że już nie mówi do mnie kochanie i mniej się stara gdy przychodzę.
Efekt tego wszystkiego jest taki. Jestem w czymś dziwnym. I ja i ona wiemy ze to takie nie wiadomo co. Na pewno nie jest to związek w takim normalnym rozumieniu. To trwa już praktycznie 7 miesięcy i powiem szczerze że sam jestem na siebie zły. To nie jest taki krótki staż, a tkwię w tym bez sensu blokując i ją i siebie. Jednocześnie ona, pomimo dystansu i trochę olewania z mojej strony, również nie podejmuje żadnych kroków by doprowadzić to do jakiegoś przełomu. Ona wręcz się tego boi.... Ostatnio rozmowa zeszła jakoś przypadkiem na poważniejszy ton i się mnie pyta "nie zależy ci?". Odpowiedziałem zgodnie z prawdą - "nie wiem co o tym myśleć". Na co ona obróciła to wszystko w żart i nie kontynuowała rozważań w tym kierunku.
Tak naprawdę z jednej strony wiem że ciągnięcie tego nie ma żadnego sensu, bo niby czemu miałoby cokolwiek się zmienić na lepsze? Z drugiej strony trudno mi to sobie wyobrazić by to się skończyło i E. by zniknęła z mojego życia tak na zawsze. I myślę że ona ma dokładnie takie same odczucia.
Ech....
Jesteś koło 30 a zachowujesz się jak nastolatek.... powtórzę chyba po raz setny "ŹLE CI W ZWIĄZKU?! TO GO ZAKOŃCZ".
Smutne to jakieś. Każde z was czuje, że wasz związek jest ledwo letni i chociaż oboje pragnięcie ognia, to żadne z was nie potrafi tego zakończyć.
Ty piszesz o swoimy lęku, że nikt sensowniejszy ci się nie trafi, obawiasz się osamotnienia i to cię powstrzymuje przed zakończeniem tej relacji a tak naprawdę krzywdzisz tę dziewczynę, której odbierasz w pewnym sensie szansę na poczucie, jak to jest gdy facet jest gotów zrobić dla kobiety prawie wszystko, bo ją kocha.
Trzymasz ją trochę na smyczy swoich lęków, ale pomyśl o niej ciepło, że zasługuje na kogoś, dla kogo będzie tą, o którą chodzi a nie kimś z braku laku. Lepiej odpuścić.
Wiesz, ona też pewnie ma swoje lęki, które mimo ewidentnego braku uczucia z twojej strony nakierowanego na nią, trzymają ją przy tobie, ale to ty poprosiłeś o radę.
Ona jest dla Ciebie tylko "plastrem", kimś na przeczekanie. Bądź mężczyzną, zakończ to, odejdź. Daj jej szansę na poznanie kogoś kto będzie chciał być właśnie z nią, dla niej samej. A nie ze strachu przed samotnością.... Smutne to... W tym wieku powinieneś już być dojrzałym człowiekiem, który wie że nie można być z kimś z braku laku... Sam siebie unieszczęśliwiasz i przy okazji krzywdzisz drugą osobę... Słabe to
5 2018-03-22 08:39:45 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-03-22 09:05:17)
Widzę w Tobie samym dużo sprzeczności. Piszesz o początkowym zauroczeniu i znalezieniu osoby wartościowej. Potem o nagłym znudzeniu i wątpliwościach.
Bardzo znaczące jest zdanie:
"Nagle okazało się, że mogę komuś się spodobać, kogoś zainteresować, mieć jakieś życie po rozstaniu z eks. "
Popatrz na motywy stojàce za tym, że tak żywo zareagowałes na tę dziewczynę. Pozornie podmiotem sprawy jest ona. " komuś się podobac" , " kogos zainteresowac". A tak naprawdę...podmiotem jesteś TY. Chodzi o Ciebie. O wszystko, co relacja ma dac TOBIE byś Ty poczuł się dowartosciowany i pocieszony po rozpadzie poprzedniego związku.
Ukryty komunikat stojący za Twoim zdaniem to: " chce się przekonać czy JA jestem atrakcyjny, czy JA się podobam, czy JA jeszcze mogę z kimś być gdy ex świetnie się bawi".
Wygląda na to, że uzyles tej nowej dziewczyny do tego by poczuć jakiś tryumf nad ex. To Cię na chwilę ozywilo. Dodało Ci splendoru. Ale jak na kazdym paliwie, którym karmi się ego, nie udało Ci sie na tym zajechać za daleko.
W swoim poście piszesz głównie o sobie. Nie ma pochylenia się nad drugim człowiekiem. Nie ma empatii. Twoje uczucia są wyłączone. Pozostały tylko intelektualne rozważania. Kalkulujesz na chłodno. Grasz drugim człowiekiem. Czyimis emocjami, nadziejami, życiem - tylko po to aby zabezpieczyć siebie i uratować cztery litery przed dojmującym uczuciem osamotnienia które może Ci grozić.
Rozumiem to. Ale czy na pewno trzeba używać do takich rozgrywek jakiejś kobiety? Weź na klatę swoją samotność, lęki z tym związane, zamiast wspierać się nią jak kulawy kulą u nogi. Skoro nie ma w tym uczuc to nie masz prawa tak przedmiotowo traktować nikogo. Ona nie ma wypisane na czole " jestem do zapełniania pustki, jestem alternatywą samotnych wieczorów z kompem ". To jest żywy organizm. Reaguje. Czuje. Może nawet Cię kocha. A Ty sobie robisz z niej baze. Bo się znudziłes. Bo randki na mieście to było coś. A jak jest drugi człowiek tak zwyczajnie, że swoją obecnoscia, ciepłym słowem, bez ekscytacji, to już nie. Jak dziecko. Piec minut ekscytacji czymś nowym. I rzucanie w kąt. I szukanie nowej zabawki i nowych emocji.
Nic nie piszesz o poprzedniej relacji a to mogło być właśnie znaczące.
Generalnie przeczytałam to i zrobiło mi się zimno. Strasznie mi szkoda tej dziewczyny. Ktoś mówi " kochanie" i napotyka na taki kawał zimnej ściany jak Ty.
Nie umiesz budować bliskiwj relacji. Nie rozumiesz czym jest taka relacja. Potrzebujesz emocji. Bo jak jest spokojnie, pewnie i dobrze to Tobie się nudzi.
Zakład że w poprzednim związku było zmiennie i burzliwe. I to Cię trzymało.
Miłość to nie są okresowe wybuchy bomby albo fajerwerków. To jest pragnienie czyjegoś dobra.
Na razie widzę tu tylko zranione EGO ktore czyims kosztem próbuje sie podreperowac. Lęki przed bliskością. I brak kontaktu ze swoimi emocjami.
Mam dreszcz na plecach. Facet koło 30...A zachowanie dziecka. Brak odpowiedzialności za drugiego człowieka. Brak dojrzalosci. Niewiedza kompletna o tym co znaczy kochać. Tylko permanentne pompowanie siebie cudzym kosztem. Nie tylko nie stoisz sam na własnych nogach Ale jeszcze podpierasz się inna, słabsza osoba, żeby samotne lądowanie na czterech literach nie było tak dotkliwe.
Kiedy zrobisz porządek sam ze sobą? Kiedy planujesz sie dowiedziec co to znaczy bliskość? Odpowiedzialność za siebie, swoje działania, drugiego człowieka? Kiedy wyjdziesz z emocjonalnego przedszkola? Czym ta kobieta Ci zawiniła że musi być tak perfidnie używana przez Ciebie żeby było Ci bardziej komfortowo niż samotne wieczory przed kompem?
Ps. Mam partnera od 8 m-cy więc trwa to tyle co u Ciebie. Nie było ogromnego wow na początku. Ale mieliśmy super randki. Łazenie po dachach. Eksploracja jakiś odjechanych miejsc. Starych fabryk. Skansenów. Non stop były emocje. A teraz mamy zwykle życie. On przyjeżdża zmęczony po pracy i czasem oboje nie mamy siły na nic. Jest takie tempo życia i pracy.
Kiedy patrzę na niego, tak zmęczonego, budzi to moja czułość. Kiedy musi wstać o 5 to wręcz ja czuje jego całe zmęczenie i trud. Pragnę wstać razem z nim. Spakować mu śniadanie. Pozegnac go czule. Kocham go w takim zwyczajnym życiu. Bo jest. I dlatego że jest. Bo umiem to docenić. Bo bycie razem w zwyczajnosci jest fajne. Bo daje poczucie bezpieczeństwa. Bo można codziennie dla kogoś cos robić. Dbać o tę osobę. Wspierać. Bo na stole rano stoją dwie kawy. Bo mam komu to śniadanie zrobić. Bo mam kogo pozegnac przed pracą. Bo czasami w związku jest ekscytacja A czasem takie małe codzienne gesty. I to też jest piękne. Ale do tego trzeba umieć kochać i być.
Umiesz? Wiesz co to znaczy? Czym jest spokój, pewność, poświęcenie? Stałość? Robienie czegoś DLA kogoś?
Napiszę krótko: weź sie, chłopie, w garść i zakończ tą znajomość, bo jak tak dalej pójdzie, to się znienawidzicie i nie będziecie mogli na siebie patrzeć, a po znajomość zostanie mocny niesmak.
7 2018-03-22 16:58:45 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-03-22 17:16:57)
Myślę, że problem w tym, że oboje bardzo pragnęliście związku, miłości może, a sam napisałeś- że nie było w tym wszystkim strzały Amora- było zainteresowanie, użyłeś słowa zauroczenie- ale bez przekonania. Z tej mąki można upiec przyjaźń, na związek za mało- zabrakło namiętnosci.- sam napisałeś- seks też się pojawił-- jak ludzie są zauroczeni czy zakochani- to seks się nie zdarza- oboje do tego dążą i jest to ważne.
I mimo, że Ona mówi czule "kochanie" to jestem przekonana, że też o tym wie. porozmawiajcie szczerze. nie ma sensu na siłę być ze sobą. To psuje relację, która mogłabybyć piękną przyjaźnią.Ocalcie znajomość wzajemną szczerością. Trwaniem w tym jak jest, zniszczycie wszystko do końca..
Bo gdyby jeszcze takie wycofanie trwało krótką chwilę, to mozna zrozumieć.. ale to 7 miesięcy zjazdu.. jak sam określasz..
Esthere, lubię Ciebie czytać
Esthere, lubię Ciebie czytać
To miło.
10 2018-03-23 09:26:00 Ostatnio edytowany przez Pirx (2018-03-23 09:28:02)
"Jednocześnie ona, pomimo dystansu i trochę olewania z mojej strony, również nie podejmuje żadnych kroków by doprowadzić to do jakiegoś przełomu."
Po prostu wow...
Ona ma dość oleju w głowie aby nie łapać się na Twoje chwyty.Właśnie te dziecięce.
Obstawiam że tak wyglądała Twoja poprzednia relacja.Burzliwie, olewanie,gierki. Ty schrzaniłeś, ona z Tobą porozmawiała, ale książe dalej gra swoje.
Tylko mam prośbę (ironia) -> Jeśli będziesz się z nią rozstawał, to nie zrzucaj na nią winy ani nie zasłaniaj się JEJ dobrem.Nie wybielisz sobie w ten sposób sumienia.
Bo zrobisz to z czystego egoizmu.Bo motylki zdechły.Bo tobie nie chciało się nic z tym zrobić .Ok? Przynajmniej na tyle miej godności aby nie oszukiwać w tej sprawie innych i siebie.
Jesteś mężczyzną czy dzieckiem? Na razie widać małego rozhisteryzowanego chłopczyka z balonikiem w miejscu EGO ,z którego ktoś spuścił powietrze.
11 2018-03-23 09:44:28 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-03-23 09:48:18)
"Jednocześnie ona, pomimo dystansu i trochę olewania z mojej strony, również nie podejmuje żadnych kroków by doprowadzić to do jakiegoś przełomu."
Po prostu wow...
Ona ma dość oleju w głowie aby nie łapać się na Twoje chwyty.Właśnie te dziecięce.
Obstawiam że tak wyglądała Twoja poprzednia relacja.Burzliwie, olewanie,gierki. Ty schrzaniłeś, ona z Tobą porozmawiała, ale książe dalej gra swoje.Tylko mam prośbę (ironia) -> Jeśli będziesz się z nią rozstawał, to nie zrzucaj na nią winy ani nie zasłaniaj się JEJ dobrem.Nie wybielisz sobie w ten sposób sumienia.
Bo zrobisz to z czystego egoizmu.Bo motylki zdechły.Bo tobie nie chciało się nic z tym zrobić .Ok? Przynajmniej na tyle miej godności aby nie oszukiwać w tej sprawie innych i siebie.
Jesteś mężczyzną czy dzieckiem? Na razie widać małego rozhisteryzowanego chłopczyka z balonikiem w miejscu EGO ,z którego ktoś spuścił powietrze.
Popieram w 100 %.
Ela zdaje się empatyzowac z Autorem.
Elu- gdyby chodziło o brak strzały Amora to ten związek już dawno by się zakończył. Baaa, on by się nigdy nie zaczął. Po 3 - Max 4 randkach normalni ludzie, którzy nie poczują, że zaiskrzylo, dziękuję sobie i szukają dalej.
Dawno mnie żaden temat na forum tak nie oburzyl jak ten.
Facet 7 (!!!) miesięcy to ciągnie. Nie dni. Nie tygodni. 7 miesięcy!
Rozumiecie?
Dziewczyna do niego " kochanie..." A ten się odsuwa, wychowawczo zrobi zimną minę, aż dziewczyna się " uczy" czego nie należy mówić, robić, żeby Jasnie Pan nie skarcił. Po 7 miesiącach zawracania jej dupy. Kobiecie, która jest 7 lat starsza czyli bliżej jej już do 40 i moglaby się jakoś ułożyć. Z kimś normalnym. Kto bierze odpowiedzialność za to co robi.
Facet zrobił z dziewczyny proteze do podpierania swojej emocjonalnie kulawej nogi i się nią posługuje, próbując bezczelnie zrzucić cały ciężar na nią.
Na co czekasz? Aż dziewczyna pęknie?
Tak. Moze pęknąć.
Będziesz miał wtedy czysciutkie rączki.
Że sama odeszła.
Sprawa się wyjaśni, kamień z serca.
Brak słów normalnie.
Jak ja nie trawię takich manipulacji. :-(
12 2018-03-23 10:02:23 Ostatnio edytowany przez Pirx (2018-03-23 10:34:08)
Będzie ciągnął to i 1,5 roku.
A jak ona pęknie : zwali na nią wszystko.
W myśl logiki: owszem ,schrzaniłem ale nic nie zrobiłaś aby to naprawić.
I będzie to powtarzał,przed sobą i innymi .Aż sam siebie przekona.
A tutaj będzie robił z siebie ofiarę, żeby usłyszeć parę ciepłych słów, poklepania po plecach i pochylenia się nad biednym misiem z wilgotnym noskiem któremu znów coś nie wyszło.
Mimo że sam na to zapracował.
Opcje masz dwie karambas:
- Albo się ogarniesz
- Albo znajdź dziewczynę która podchodzi tam samo jak Ty do ludzi.Będziecie szczęśliwi.Luźńa znajomość .Wyjścia,seks ,emocje. Wtedy będzie fair - na długą metę jednak jeszcze bardziej się pogrążysz.
Skoro już myślisz egoistycznie - zastanów się co jest dla ciebie dobre na w dłuższej perspektywie. Ćpać emocje, czy dorosnąć (długi i bolesny proces ale wykonalny) i zacząć myśleć o własnym interesie 'inwestując' w znajomość/związek. Na dzień dzisiejszy jedyne czym można 'nagrodzić' twoje podejście oraz płacze to sekwencja kop w krocze,chwyt za kark, kolano w twarz i prawy sierpowy.
13 2018-03-23 11:33:00 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-03-23 11:40:16)
Pirx, Esthere--- nie da się reanimować zdechniętych motylków, to raz- jesli się same nie reanimują- a tylko po odizolowaniu się mogą- nic nie pomoże
Po drugie,ja mam wątpliwości, czy to były motylki, z opisu nie wynika. Opisałam, jak to widzę.
I naprawdę sądzicie, że kobieta- starsza przecież od niego, ponoć inteligentna, wrażliwa nie wie, co się dzieje- i On krzywdzi niebożątko? Nie kupuję tego.
OBOJE wiedzą jak jest. Dlatego piszę o szczerej rozmowie w dobrej atmosferze, bo może warto ocalić tę znajomość i kontynuować ja na innym poziomie.
Absolutnie nie przyszło mi do głowy, że On ma zrywać i tłumaczyć to jej dobrem- to byłoby żałosne.. najbardziej żałosny tekst jaki można komuś zafundować- takie podbudowanie swojego ego czyimś kosztem..
Dorośli ludzie szanują to, że każdy podejmuje najlepsze dla siebie decyzje. I jak jest nam po drodze, to ok, nie to cóż..
Empatyzuję zawsze z autorami postów, starajac się zrozumieć intencje i motywy, a nie tylko bluzgać na sytuację..
Ale moim zdaniem partnerka nie jest nieświadoma- rozumiem, że Wy umieszczacie ja w roli ofiary-- tu między nami różnica- bo że związek tak nie może trwać- zgadzamy się..
Esthere- uwierz, nie zawsze jest strzała Amora
Pirx- gdzie autor robi z siebie ofiarę- opisał beznadziejną sytuację w której się znalazł szczerze i napisał, że jest na siebie zły..
Nie rozumiem, skąd to potępienie, nie oszukuje jej, nie zapewnia o miłości czy obiecuje złotych gór..
To że nie jest nieświadoma, to jest jasne.
Ja piszę o podejściu autora i założeniach z jakimi wszedł w tą znajomość.
Bo to z jakimi ona weszła to jedno.Chodzi o BAZOWE intencje i cel karambasa.
Nie zależnie od tego na kogo on trafi : opierają się one na tym co napisała Esthere.
15 2018-03-23 11:43:31 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-03-23 11:58:33)
To że nie jest nieświadoma, to jest jasne.
Ja piszę o podejściu autora i założeniach z jakimi wszedł w tą znajomość.
Bo to z jakimi ona weszła to jedno.Chodzi o BAZOWE intencje i cel karambasa.
Nie zależnie od tego na kogo on trafi : opierają się one na tym co napisała Esthere.
ale jakie mogą być bazowe intencje w związku dwojga? Spotkali się, coś zaistniało- nie odnoszę wrażenia, że ktoś tu kogoś oszukał.
Niestety samo chcenie nie wystarcza często.. A "coś" musi zaistnieć by w ogóle się zaczęło..I "czemu zgasło, też nie wie nikt"...
Rozum sobie coś zakłada, a serce swoje..Budowanie związków z rozsądku, żeby nie ćpać emocji, jak to okresliłeś, to jest dopiero pułapka.
Bo za 5 ,10 czy nawet 20 lat może okazać się zmarnowaliście czas swój i innej osoby.
Owszem, przychodzi tzw szara codzienność- ale to po latach, nie paru tygodniach..I wtedy zawsze coś zostaje, bo było coś ważnego i mocnego pomiędzy ludźmi..
Pirx napisał/a:To że nie jest nieświadoma, to jest jasne.
Ja piszę o podejściu autora i założeniach z jakimi wszedł w tą znajomość.
Bo to z jakimi ona weszła to jedno.Chodzi o BAZOWE intencje i cel karambasa.
Nie zależnie od tego na kogo on trafi : opierają się one na tym co napisała Esthere.ale jakie mogą być bazowe intencje w związku dwojga? Spotkali się, coś zaistniało- nie odnoszę wrażenia, że ktoś tu kogoś oszukał.
Niestety samo chcenie nie wystarcza często.. A "coś" musi zaistnieć by w ogóle się zaczęło..I "czemu zgasło, też nie wie nikt"...
Rozum sobie coś zakłada, a serce swoje..
Jesteś niepoprawną romantyczką ;-) Wiesz o tym?
Ela210 napisał/a:Pirx napisał/a:To że nie jest nieświadoma, to jest jasne.
Ja piszę o podejściu autora i założeniach z jakimi wszedł w tą znajomość.
Bo to z jakimi ona weszła to jedno.Chodzi o BAZOWE intencje i cel karambasa.
Nie zależnie od tego na kogo on trafi : opierają się one na tym co napisała Esthere.ale jakie mogą być bazowe intencje w związku dwojga? Spotkali się, coś zaistniało- nie odnoszę wrażenia, że ktoś tu kogoś oszukał.
Niestety samo chcenie nie wystarcza często.. A "coś" musi zaistnieć by w ogóle się zaczęło..I "czemu zgasło, też nie wie nikt"...
Rozum sobie coś zakłada, a serce swoje..Jesteś niepoprawną romantyczką ;-) Wiesz o tym?
Nie buduj nigdy związku na rozsądku Pirx.. To nie działa.. musi być coś nierozsądnie mocnego, co można na nowo rozpalić ))
Jestem zwolennikiem złotego środka.
I zdecydowanym przeciwnikiem wykorzystywaniu drugiej osoby .
Można jasno powiedzieć "leczę się, potrzebuję towarzystwa, seksu i sympatycznej znajomości'.
Jak dwie takie osoby się dobiorą i będzie im pasowało - jest fair.
Witam.
Piszę na tym forum z tego względu, że chyba łatwiej jest przelać anonimowo na papier swoje emocje, bolączki i żale niż nawet iść i wynużać się przed psychologami. Zresztą jakiś czas temu leczyłam się już na depresję, przeszłam mnóstwo spotkań z psychologami, psychiatrami, ale wydaje mi się, że to wszystko pomaga tylko na chwilę, w tym momencie jak siedzi się w fotelu w gabinecie, a zamykając za sobą drzwi i tak pozostaje się samym ze sobą, swoimi myślami i całym światem sprzeciwiającym się nam.
Obecnie jestem w związku małżeńskim z kimś kto wydawał mi się miłością mojego życia, facetem na dobre i na złe, że razem będziemy góry przenosić. Pobraliśmy się 9 m-cy temu po ponad 3 latach związku. Jest to moje drugie małżeństwo. Mam 33 lata i wydaje mi się, że życie w totalnej ruinie. Pierwsze małżeństwo było wybrykiem dwojga gówniarzy (ja 20 lat, on 23) i w pewnym sensie na przekór rodzicom, którzy nie pozwalali mi się wyprowadzić do domu i spróbować życia na własny rachunek bez ślubu. On był moją licealną miłostką, nastoletnim zauroczeniem raczej niż miłością, niezaradny życiowo, podporządkowany woli swoich rodziców, non stop żyjący pod ich dyktando, spowiadający się ze wszystkiego. Z czasem widziałam, że to nie jest związek na całe życie, oddalaliśmy się od siebie, żyliśmy bardziej jako kumple czy współlokatorzy niż małżeństwo. Po 6 latach małżeństwa urodził się nam syn, miałam nadzieję że nas jakoś scali, że coś się zmieni, ale było tylko gorzej. Ja, energiczna i głodna życia zaczęłam się dusić w domu, on chciał kąpać się tylko w cieple domowego ogniska. Gdy syn miał 2,5 roku powiedziałam sobie dość, płakałam każdej nocy, że nie chcę takiego życia, że duszę się, że choćbym miała wylądować pod mostem, chcę być sama z synem, bez niego. To ja podjęłam decyzję o rozwodzie, on lamentował, prosił, bał się życia w pojedynkę. Nie ustąpiłam. Po kolejnym 1,5 roku udręki dostałam rozwód. W tzw. międzyczasie poznałam Roberta. Stało się to wszystko w czasie gdy czułam, że nie mam nic, małżeństwo się sypie, do domu nie chcę wracać... Robert był zupełnie inny, przebojowy, inteligentny, można było z nim rozmawiać o wszystkim, w każdym temacie miał swoje zdanie, umiał się wypowiedzieć zarówno o polityce jak i kabarecie. Przystojny, czarujący, przebojowy, czerpiący z życia całymi garściami. Tylko jedno mi się nie podobało. Impulsywny, wybuchowy. Nawet gdy rozmawiał ze swoją matką była to jedna wielka kłótnia, wrzaski i wyzwiska - za każdym razem. Obawiałam się tego, że i w stosunku do mnie może kiedyś tak się zachować, ale zakochana wypierałam to z głowy i tłumaczyłam sobie, że mnie kocha i nigdy nie podniesie nawet głosu na mnie. Po prostu przepadłam. Świata nie było poza nim. Tylko on. W domu, w pracy, wszędzie, tylko on w głowie i szukanie choćby godziny by się spotkać, by być blisko. Było nam bardzo ciężko zbudować związek. Rozstawaliśmy się co 1-2 tygodnie i wracaliśmy za kilka dni z powrotem. Już nawet nie pamiętam powodów rozstań, kłótni, bo przy dwóch tak burzliwych charakterach punktem zapalnym bywało wszystko, tak samo jak wszystko nas z powrotem do siebie przyciągało. Najgorsze przyszło po ok. 2 latach. Po milionie podobnych rozstań i powrotów przyszła totalna wojna i wydawało mi się, że rozstanie tym razem bez szans powrotu. Padło tyle wyrazów nienawiści z jego strony, że postanowiłam, iż nie chcę tak dalej żyć. Chodziłam i płakałam dniami i nocami, bo wszędzie widziałam tylko jego, w każdej parze, w każdym mijanym człowieku na chodniku, w powietrzu, w domu, w pracy, wszędzie. Nie mogłam się pozbierać. Pomagała mi koleżanka, wyciągała z domu, do ludzi, na wyjścia. Zaczęłam czuć, że gdy nie jestem sama powoli udaje się oddychać bez niego. Przez pracę poznałam kogoś, z kim zaczęłam się spotykać, jednak wyszedł z tego tylko układ "pocieszycielski". Co zdołowało mnie jeszcze bardziej. Że dla facetów jestem tylko przedmiotem, zabawką, lalką do łóżka i tyle. Trwało to przez ok. 3 m-ce ale dając mi w tym czasie tylko kilka spotkań, bo jak się okazało byłam jedną z wielu... Po 5 m-cach od rozstania z Robertem nastąpił przełom. On wrócił, tłumaczył, że próbował, chciał zaczynać wszystko od nowa, ale jego świat to tylko ja i na przekór wszystkiemu chce być tylko ze mną. Kolejny powrót. Tylko tym razem najbardziej nieszczęśliwy. On zaczął mnie inwigilować, sprawdzać telefon, maile, podsłuchiwać rozmowy, przejmować smsy, miałam poinstalowane aplikacje szpiegowskie w telefonie prywatnym, służbowym. Dowiedział się że w czasie gdy nie byliśmy razem spotykałam się z kimś i zwariował. Powiedział, że niby rozumie, że wybaczy, ale w domu zaczął się horror. Poszedł nawet do psychiatry bo nie mógł sobie poradzić ze swoimi myślami. Non stop wyzywał mnie od k..., od najgorszych, najtańszych dz... i puszczalskich. Każdego faceta w pracy łączył ze mną w łóżku, każde moje wyjście z domu było zdradą. Zaczął leki mieszać z dużymi ilościami alkoholu, urządzał awantury, najpierw pełen siły i werwy wydzierał się na mnie, wyzywał, by kończyć z płaczem, niemocą, leżąc na podłodze i tłumacząc co ja i miłość do mnie z niego zrobiły. Mimo wszystko po jakimś chwilowym przebudzeniu zgodziłam się na ślub. Miliony czerwonych lampek świeciły się w głowie, ale z drugiej strony miałam poczucie winy, że to wszystko co się z nim dzieje jest przeze mnie, to ja zawiniłam. I to jak go kochałam i nie wyobrażałam sobie by mnie kolejny raz opuścił.... Myślałam jednak że jeśli będę dla niego surowa, on szybciej stanie na nogi. Jak tylko zaczynał wyć, mówiłam mu jak go takiego nienawidzę, że pokochałam kogoś innego, nie taki wrak jaki z siebie zrobił, że wszystko to przez jego inwigilacje i chorą wyobraźnię, nie rozumiałam tego że też popadł w depresję i nie umiał z tego wyjść. Nie było nawet tygodnia spokoju, ciągłe awantury, policja. Straciłam w czasie tego całego horroru dwie ciąże. Jednak on twierdzi, że to nie stres tylko moja wina, bo się puszczałam i zniosłam syf. Choć niestety prawda była taka że w czasie gdy mnie zostawił na 5 m-cy poważnie chorowałam ginekologicznie, nawet mój stan pomylono z chorobą nowotworową, ale on w to wszystko nie wierzy, dalej robiąc ze mnie brudną .... W tej chwili jesteśmy 9 m-cy po ślubie i w 6 m-cu ciąży. Czekam na dziecko którego jak twierdzi tak bardzo pragnął, szalał ze szczęścia jak dowiedział się o kolejnej ciąży, a zostawił mnie już w 7 tygodniu. Przez 2 m-ce na odległość wydzwaniając po nocach, nachodząc mnie w domu, dobijając się do drzwi w środku nocy by wystraszyć i mnie i starszego syna, dalej wykrzykując od najgorszych, wyzywając, ubliżając. Pod koniec grudnia wrócił, że "da mi szansę" się wykazać i łaskawie dla dziecka będzie przy mnie. Był. 1 dzień. Ale na sylwestra była ważniejsza impreza, więc znów awantura i wyzwiska by tylko się wyrwać, a to dlatego że porównałam sobie tę ciążę do tej pierwszej, z której mam synka. A on sobie nie życzył porównań nie swojego dziecka do jego. Wrócił po tygodniu. Ale ciągle to samo. Od lutego wyprowadził się na drugi koniec Polski do nowej pracy. Najpierw chciał bym wyjechała z nim, później stwierdził, że woli sam, że będzie wracał na weekendy, grał komedię przez telefon. W ciągu 2 ostatnich miesięcy byłam 3 x u niego, z czego raz z synem, a pobyt skończył się wyrzuceniem nas na 15 st. mróz ok. 23 w nocy, zabierając jeszcze auto (moje), że takie znajdy niech sobie krążą po dworzu, bez wygód. Zażądał bym go za to, że to ja do takiej sytuacji doprowadziłam, błagała na kolanach w wejściu do bloku o przebaczenie, ja klęczałam, wyłam, błagałam, a on się darł i wyzywał. Później potraktował jak najemną panienkę, zrobił co chciał, wyszarpał "co jego", pogryzł, potraktował jak kogoś najbardziej znienawidzonego i rano powiedział że już mogę się wynosić, że nie chce mnie nigdy widzieć, bo się mną brzydzi. Błagałam, tłumaczyłam, chwytałam się wszystkiego - niby okazał pozorną zgodę. Tydzień spokoju na odległość. Po kolejnym tyg zadzwonił upojony że chce rozwodu, że nie może na moją mor... juz patrzeć, że rzyga mną, że nie interesuje go już nic. Jak sobie poradzę z dzieckiem to już tylko mój problem, jego już nic nie obchodzimy. Ja już nie mam siły, dzwoni do mnie pijany wieczorem, wyzywa od najgorszych, jakie tylko największe i najbardziej obraźliwe plugastwa zdoła wymyśleć, jak nie odbieram, straszy w smsach że mam tego słuchać, bo wszystko jest moją winą, a on w tej sposób leczy swoją duszę i komuś musi to powiedzieć, a że to o mnie to wstyd ludziom, więc mam słuchać ja. Zresztą na zewnątrz on jest zupełnie innym człowiekiem, każdy powie że porządny poukładany, anioł nie człowiek. Kiedyś mi powiedział, że on to wszystko robi w białych rękawiczkach, za drzwiami bez świadków, żeby nikt mi nie uwierzył jak komuś cokolwiek powiem, a to on ze mnie zrobi wtedy wariatkę.... Żyć już mi się nie chce, nawet nie mam siły. Ciążę znoszę bardzo źle, zażywam mnóstwo leków ze względu na jej zagrożenie, codziennie zastrzyki, ale czy kogokolwiek to obchodzi? Nie. Skutecznie odsunął mnie od rodziny, zabraniał kontaktów, wyjazdów do domu, do znajomych dzwonił i wygadywał bzdury robiąc ze mnie wariatkę lub strasząc że porujnuje ich życia... Teraz juz nie mam nic, nikogo, komu nawet mogłabym się zwyczajnie wygadać.... Jestem 33-letnią kobietą ze zdeptaną psychiką, zerowym poczuciem własnej wartości, z dwójką dzieci i brakiem sił, by poprowadzić je dalej przez życie..... Tylko już leżę i płaczę. Do tych pustych ścian....
jakzyc-- załóż swój wątek.. jak Ciebie czytam przychodzi mi do głowy jedno- niebieska linia..
może wizyty u psychologów mają ten dyskomfort, że trzeba się mierzyć z prawdą o sobie, nieraz bolesną..
Tu na forum spotkasz osoby które wyszły z toksycznych związków.. załóż swój temat..
@Jak żyć - na początek : odnów kontakt z rodziną, i to jak najszybciej.
I naprawdę sądzicie, że kobieta- starsza przecież od niego, ponoć inteligentna, wrażliwa nie wie, co się dzieje- i On krzywdzi niebożątko? Nie kupuję tego.
OBOJE wiedzą jak jest.
nie zawsze jest strzała Amora
Ela, zgadzam się z Tobą.
Ona jest dorosła, to nie jest niewinne dziewczątko. Wie, co jest grane, a przynajmniej powinna się orientować. Możliwe też, że sama czerpie z ego związku dokładnie to samo, co i autor: plasterek, towarzystwo, poczucie, że może się podobać, że ktoś ją chce, że ma już tyle a tyle lat i boi się, że nikogo nie znajdzie.
To jest wzajemna relacja. To nie jest tak, ze autor tylko bierze, a ona daje się nabierać i wykorzystywać. Równie dobrze ona może myśleć tak samo jak autor, taki sam mieć cel w podtrzymywaniu letniego związku bez motylków.
Letni zwiazek to zawsze lepiej niż kiepski związek, czy brak związku i samotność (ona tak może myśleć).
Oczywiście że oboje w tym tkwią. On jest dysfunkcyjny i przyciągnął podobną osobę. Jednak poczytajmy uważnie. To kobieta okazuje mu uczucia. To ona ciepło się do niego zwraca. On ją gasi.
Jej wina moze być to ze widzi jego postawe a nadal w tym trwa. Przyczyn tego stanu nie rozbijam na atomy, to nie jest wątek tej dziewczyny tylko Autora.
Każdy może zrobić porządek tylko sam że sobą. Więc niech się Autor do tego zabierze A reszta się wyjaśni.
Ela210 napisał/a:I naprawdę sądzicie, że kobieta- starsza przecież od niego, ponoć inteligentna, wrażliwa nie wie, co się dzieje- i On krzywdzi niebożątko? Nie kupuję tego.
OBOJE wiedzą jak jest.
nie zawsze jest strzała AmoraEla, zgadzam się z Tobą.
Ona jest dorosła, to nie jest niewinne dziewczątko. Wie, co jest grane, a przynajmniej powinna się orientować. Możliwe też, że sama czerpie z ego związku dokładnie to samo, co i autor: plasterek, towarzystwo, poczucie, że może się podobać, że ktoś ją chce, że ma już tyle a tyle lat i boi się, że nikogo nie znajdzie.
To jest wzajemna relacja. To nie jest tak, ze autor tylko bierze, a ona daje się nabierać i wykorzystywać. Równie dobrze ona może myśleć tak samo jak autor, taki sam mieć cel w podtrzymywaniu letniego związku bez motylków.
Letni zwiazek to zawsze lepiej niż kiepski związek, czy brak związku i samotność (ona tak może myśleć).
24 2018-03-24 09:20:53 Ostatnio edytowany przez balin (2018-03-24 09:29:43)
Wszystkie kobiety są jednakowe i wszystkie Twoje związki z nimi będą się kończyć tak samo. To tylko peryferia. Problem jest w Tobie. Ci co Ci doradzają zostaw ją, szukaj innej nie mają racji. Nic to nie da. Zmieniają się tylko peryferia, ale Ty się nie zmieniasz.
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź masz tu.
W czerwcu ubiegłego roku zakończył się mój trwający dość długo związek. Nie ma co wnikać w to co było, bo dla całej historii nie ma to większego znaczenia. W każdym razie nie zniosłem tego wcale aż tak źle jakby się można było spodziewać. Owszem była pustka, smutek, żal ale też nie rozpacz czy traktowanie tego jako koniec świata.
Wlazłeś do żółwiej skorupy uczuć, żeby nie bolało tak bardzo. Nie możesz odczuwać bólu, ale też nie możesz kochać.
Wszystkie kobiety są jednakowe i wszystkie Twoje związki z nimi będą się kończyć tak samo. To tylko peryferia. Problem jest w Tobie. Ci co Ci doradzają zostaw ją, szukaj innej nie mają racji. Nic to nie da. Zmieniają się tylko peryferia, ale Ty się nie zmieniasz.
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź masz tu.karambas napisał/a:W czerwcu ubiegłego roku zakończył się mój trwający dość długo związek. Nie ma co wnikać w to co było, bo dla całej historii nie ma to większego znaczenia. W każdym razie nie zniosłem tego wcale aż tak źle jakby się można było spodziewać. Owszem była pustka, smutek, żal ale też nie rozpacz czy traktowanie tego jako koniec świata.
Wlazłeś do żółwiej skorupy uczuć, żeby nie bolało tak bardzo. Nie możesz odczuwać bólu, ale też nie możesz kochać.
Zgadzam się absolutnie.
Brak kontaktu ze swoimi emocjami.
Zamrożenie.
Dlatego piszę cały czas- niech Autor posprząta swoje podwórko.
26 2018-03-27 00:09:20 Ostatnio edytowany przez Pirx (2018-03-27 06:26:19)
.