Witam.
To mój pierwszy post na forum. Przybywam z miłosnym dylematem, jak wiele osób. Chciałabym, aby ktoś obcy spojrzał na tę sprawę chłodnym okiem i może zwrócił uwagę na coś, czego nie dostrzegam. Byłabym wdzięczna za poświęcenie czasu na mój wątek.
Może na wstępie zaznaczę, że jestem młodą osobą, studiuję i się uczę , mam wyznaczone cele, sprecyzowane plany na przyszłość i wiem, czego chcę od życia (także od związku), wiem, co daje mi szczęście. Jedynie obecna relacja z moim chłopakiem komplikuje i destabilizuje mi życie oraz robi wodę z mózgu. On jest pierwszym na poważnie i wszystkiego się uczę na naszej relacji. Do tego dodam, że jestem osobą, która nie narzeka na powodzenie u mężczyzn, ale ciężko mi trafić na kogoś naprawdę porządnego, poukładanego i myślącego w niedalekiej przyszłości o założeniu rodziny. Tyle o mnie.
Mojego chłopaka poznałam ponad rok temu. Jest ode mnie o 8 lat starszy, więc wydawało się, że jest już dojrzały i poukładany. Mieliśmy wiele wzlotów i upadków. Nauczyłam się, jak wygląda prawdziwy związek, nad czym muszę popracować u siebie itd. Jednakże z czasem wszystko zaczęło się psuć. Jest bardzo towarzyski, ma wielu znajomych, w przeciwieństwie do mnie. Ja wolę spokojnie spędzać czas, razem. W międzyczasie on wychodził z kumplami (wspomnę, że te wyjścia wyglądają dość szczeniacko, upicie się i powrót w upojeniu alkoholowym dopiero następnego ranka, telefony do mnie po pijaku - coś, czego nie znosiłam i wielokrotnie mówiłam). Dbał o swoje relacje mimo wszystko. Ja swoje zaniedbałam. W grudniu postanowiłam zerwać z nim, ponieważ powiedział przykre słowa. Po prostu przestałam się odzywać. Później przepraszał, pisał wiadomości, że kocha i tęskni. Święta i nowy rok spędziliśmy oddzielnie. Było mi bardzo smutno, ale dałam sobie czas, by wziąć się w garść. Odbudowałam relację ze znajomymi, zaczęłam też więcej czasu poświęcać sobie. Przy okazji poznałam kogoś innego, ale podeszłam do tego z chłodną głową, nic z tego nie wyszło. W końcu mój chłopak napisał coś, co dało mi nadzieję na powrót. Napisał, że chce stworzyć wspólny dom. To przeważyło nad minusami. Skoro tak, to po jakimś czasie dałam mu szansę i się spotkaliśmy. Powoli znów wszystko szło do przodu. Od nowa. Nie było to łatwe ze względu na ograniczoną ilość czasu. Poświęcałam się przede wszystkim nauce i przyłożyłam się na tyle, aby mieć wysoką średnią. Mimo tego bardzo mnie wspierał, pomagał na ile mógł. Znów czułam się najważniejsza, widziałam, jak bardzo się starał i doceniałam to. Kiedyś też taki był, dopóki nie zaczęły przeważać negatywy. Wyjaśniliśmy parę rzeczy z przeszłości, doszliśmy do wniosku, że oboje się pogubiliśmy. Przyznał się, że on też potrzebuje czasu i że musi poukładać kilka kwestii w swoim życiu (obrać nowe cele, zmienić pracę itd.). Nasze spotkania też wyglądały inaczej. Było jeszcze więcej czułości, bliskości i miłości. Co prawda nie mieszkamy znów razem, bo oboje potrzebujemy czasu i wyciszenia. Tak też miała potoczyć się nasza relacja (wcześniej wszystko działo się zbyt szybko i gwałtowanie).
Ale po mojej sesji ZNOWU zaczęło się komplikować...
Zdałam ostatni, najtrudniejszy egzamin. On w tym czasie planował swój urlop. I.. nie uwzględnił mnie w swoich planach. Trochę zrobiło mi się przykro, bo zaczęliśmy normalnie się spotykać, zachowywać jak para, padły słowa o miłości i przyszłości, chociaż wciąż pewne kwestie mamy niewyjaśnione (i to męczy). Wyjechał na kilka dni z kumplami. Oczywiście pisał do mnie przez ten czas, ale nie chciałam tego. Po dwóch dniach przestał pisać z mojej woli. Wyjechałam do rodziny, rozplanowałam swój wolny czas. Tęskniłam jeszcze bardziej, bo przed wyjazdem spaliśmy przytuleni do siebie i było bardzo intymnie. I znów zrobiło się przykro, że wszystko ustawił sobie jedynie pod wyjazd. Od razu, gdy wrócił, pojechał do szpitala na badania, które trwają kilka dni. Ze względu na wyjazd przełożył szpital tak, aby spędzić w nim resztę urlopu...
Ja wróciłam wcześniej od niego i po prostu skupiłam się na wypoczynku, odnowieniu kontaktów ze znajomymi. Raz pojechałam do niego do szpitala, żeby się zobaczyć. Był zazdrosny o mojego kolegę (tę kwestię mamy wyjaśnioną i nie ma podstaw, by mi nie ufać, poza tym nie mam nic do ukrycia) i robił różne głupie uwagi z tego powodu. Wczoraj w walentynki nie pojechałam do niego do szpitala, bo załatwiłam inne sprawy. Byłam u kosmetyczki, bo od przyszłego tygodnia będzie ciężko z terminem. Spotkałam się z koleżanką, która mi pomogła i której chciałam się odwdzięczyć. Poza tym zaręczyła się i chciałam osobiście jej pogratulować, a to był jedyny termin, kiedy jej i mnie pasowało. A później musiałam załatwić kilka spraw w mieście.
Chłopak wieczorem napisał do mnie z wyrzutem, że na mnie czekał i myślał, że przyjadę chociaż na 5 minut, żeby się przytulić i że moje wytłumaczenie z koleżanką i kosmetyczką było śmieszne... Odparłam ze złością, że mógł tak rozplanować urlop, że wtedy byśmy razem spędzili ten dzień. I że skoro on ma życie oprócz mnie, to niech się nie dziwi, że i ja mam życie oprócz niego.
Od tego czasu cisza, obraził się. Przyzwyczaiłam go w przeszłości, że byłam niemalże na wyłączność (po prostu chciałam z nim spędzać jak najwięcej czasu), a on robił, co chciał. Byłam za mało stanowcza. Teraz jest inaczej i są spięcia, próbuje wzbudzić we mnie poczucie winy.
Tak mi się wydaje.
To dobry facet, ale czasami jest taki niedojrzały pomimo tego, że jest inteligentny i starszy ode mnie. Te wyjścia i telefony w nocy najbardziej mnie denerwowały w przeszłości i nie będziemy razem, jeśli nie pójdziemy na kompromis. To też mówiłam.
Wie, czego chcę od życia. Wie, że chcę po studiach znaleźć stałą pracę w zawodzie i założyć rodzinę. Nie mam pewności, czy on to wszystko traktuje na poważnie. W mojej głowie pojawiają się różne sprzeczne myśli i mam dosłownie mętlik.
Zastanawiam się, czy nie postawić ultimatum, bo bardzo męczy mnie ta relacja i nie mogę zaznać wewnętrznego spokoju. Wydaje mi się, że jesteśmy niedopasowani do siebie. Nie potrafię wyjść z siebie i spojrzeć na to z boku, na trzeźwo. Nie w tym momencie...