Cześć,
Mija rok i 6 miesięcy odkąd poznałam mojego już byłego faceta. On jest facetem po przejściach ma 32 lata, po 8 latach rozstał sie z dziewczyną, z którą był zaręczony.
Spotykał się z dziewczynami, alr to nie było to. Nagle poznaliśmy się na imprezie, chociaż początkowo podbijał do mojej koleżanki, to w efekcie koncowy zaczelismy sie calowac i tak napisal smsa kolejnego dnia, poszliśmy do kina
. Pozniej ja sie odezwałam, on myslal, ze mi nie pasuje. I tak od spotkania do spotkania przerodziło się to w miłość. Chciał spedzać ze mna każdą wolną chwile. W pewnym momencie zaczynałam się irytowac, bo moj eks tez taki byl przez co uzaleznilam sie od niego, a nie chciałam tego wszystkiego zepsuc. Bo wiem jaka potrafię być zazdrosna o wszystko. Poprosiłam o przerwę, bardzo to przezyl, byl na lekach uspokajających. Po dwoch dniach oznajmiłam, ze go kocham, ale boje sie, ze znowuu wyjdzie moja zazdrosc i mnie skrzywdzi. Powiedzial, ze zrobi dla mnie wszystko. Po 4 miesiącach wyprowadziliśmy się wspólnie. I wtedy zaczynałam przy wyjsciach odstawiac szopki, kilka razy podnioslam na niego rękę, byłam zazdrosna, zaborcza. Możecie mi wierzyć czy nie ja tego nie chciałam, bardzo, nad tym się nie panuje. Kiedy tylko dochodzilam do siebie to prosiłam go, zeby mi nie ulegal, zeby wychodzil jak widzi, ze cos ne tak. Nadal mówił, ze mnie kocha. Pewnego dnia przed imprezą urodzinową jego kolegi powiedziałam, ze nie idę, byla awantura straszna. On wyszedl, nie odpisywal, powiedzial, ze musi wyjsc. Pojechalam tam po niego, znajomi ne wpuscili mnie. Zarządał przerwy, wyprowadził się płakałam , blagalam, on zyl swoim zyciem ja swoim. Prwnego dnia przyjechal, bo telefon zgubilam plakalam, znowu był oschły.
Powiedział zostane na dwa dni. Jednak ja postanwowiłam sie wyprowadzic. Nie dawalam sama ę finanansowo.
Popłakał się, poprosił o jeszcze jedną noc przytulał mnie. Pojechałam na drugi dzień do niego i powiedział, ze to koniec i nie da nam kolejnej szansy. Przez tydzień chodził na siłownie. Wiedzial, ze jestem smutna. Spotkalismy my sie z jego inicjatywy poplakal sie, ale powiedzial, ze to koniec i zaczynamy wszystko od początku jak kolega z kolezanka. Ok spotykalismy sie ,kochalosmy chociaz on sam nie bardzo był czuły. Powiedział, ze bedzie bral mnie na randki. Bo tez nigdzie mnie nie brał.
Jednak pozniej ja sie lamalam, gadalam o zwiazku, mialam wrazenie, ze robi to z litosci.
Mówił, że chce ze mną być, ale boi sie. Jak mnie widywŁ przypadkiem to pytal czy idę z nim mieszkanie oglądać, czy spotkamy sie we wtorek itp.
W sumie powiedział, ze mniej mnie kocha, ale cos do mnie czuje i lubi się ze mną spotykać.
Ja powiedziałam, że w zasadzie skoro tak stawia sprawę to musismy zerwać kontakt, na co on miał łzy w oczach i powiedział o tak się odezwiesz, jak coś to czwartek mam wolne.
Powiedział napisz jak wrócisz do domu. Na co ja mu nic nie napisałam.
Rano dostałam smsa: wczoraj nie napisałaś, ze jesteś w domku, rozumiem, ze naprawde chcesz zerwac kontakt, ale i tak kiedys sie spotkamy.
I juz tydzien milczy, co mam o tym sądzić ;(
Ps. Wiem, ze jestem chora. Chodze na terapię.