Mój były szef wymyślił kiedyś, że będzie prowadził knajpę w sezonie w jedym z morskich kurortów i na czas wakacji przenosił biuro (w którym pracowałam cały rok) właśnie do tego miasteczka, żeby mieć wszystko na oku. Więc wiem na tym konkretnym przykładzie jak wygląda praca w sezonie, mogę Wam opowiedzieć.
Zarobki na rękę dla początkującego pracownika typu pomoc kuchanna/ barmanka to było 2500-3000 zl na umowę zlecenie, pracownik, który pracował kolejny sezon z rzędu miał więcej i stawkę już sam negocjował z szefem przed sezonem. Jak było uzgodnione na początku, taką podstawę się dostawało, jak uczciwie się pracowało (np. nie siedziało się na fejsie pół dnia, nie wyręczano się kolegami czy klienci chwalili do szefa daną osobę) szef dorzucał od siebie premię. Sporą premię.
Zakwaterowanie i jedzenie było za darmo. Nie był to hotel 5*, ale przyczepy kempingowe lub miejsce w małym domku w pokojach po 4 osoby. Standard taki sobie, ale łazienki były wyremontowane i nowe. Śniadania jedliśmy wspólnie przy stolikach przed knajpą jeszcze przed pracą, czyli o 8, a o 9 otwieraliśmy. Robiliśmy je wspólnie. Obiady gotowała nam kucharka, nie wybieraliśmy sobie z karty. Była zupa lub drugie danie. Każdy mógł przyjść kiedy miał chwilę wolną i sobie nałożyć, zjeść jak człowiek na spokojnie nawet jak były wolne miejsca na ogródku wśród klientów. Kolację organizowaliśmy sobie sami, tzn. nie było nic konkretnie podanego tylko mieliśmy lodówkę pracowniczą i braliśmy z niej co chcieliśmy. Zawsze była świeża wędlina, ser, parówki itp. Kawa, herbata, woda przez cały dzień bez ograniczeń.
Dużym minusem były napewno godziny pracy, bo pracowało się od tej 9/10, do nawet 23. Nie było zmian, a dzień wolny dopiero był pod koniec sezonu jak ruch był mniejszy. Nie każdy wytrzymywał takie tempo i niektórzy rezygnowali. Drugim minusem był fosiasty szef