Postaram się to opisać krótko, ale treściwie. I proszę o nie pisanie komentarzy typu "nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki", bo ona ciągle płynie i widzę to sama po sobie
Rozstaliśmy się rok temu. On szaleńczo od początku we mnie zakochany: wielkie bukiety róż, codzienne spotkania, potrafił przybiec do mnie w środku nocy. Ale potem wiadomo, zauroczenie mija, a mi zaczęło przeszkadzać to, że on się oddala, zamiast zrozumieć to, ze każdy potrzebuje chwili dla siebie. Zaczęły się kłótnie. Odszedł. "Kocham Cię, ale nie jestem szczęśliwy. Chce być sam." Nie, wbrew pozorom nie odszedł do innej, żadnej nie miał. To akurat wiem na pewno. Przez cały czas mieliśmy kontakt, próbowałam wrócić. Bezskutecznie. Ostatnio trochę się zmieniło. Spotkaliśmy się raz z jego inicjatywy, obydwoje wiedzieliśmy po co, po prostu wyladowaliśmy w łózku. Był wtedy zupełnie inny niż kiedyś. Pokazywał jak to mu dobrze samemu itd. Po tej sytuacji była cisza. Poprosiłam go potem, zeby dał mi już spokój, bo nie umiem sobie ułozyć życia, gdy mamy ciągły kontakt. Szczególnie po tej ostatniej sytuacji. Napisałam mu, ze go kocham itd. Dal mi spokój na tydzień. I potem sie odezwał. Zaproponował spotkanie. I wtedy był zupełnie inny... Oczy maślane, ciągle przytulony do mnie. Spałam u niego i czesto w nocy się budziłam, bo on po prostu na mnie patrzył i dawał buziaka, gdy widział, że sie przebudziłam. Wiecie, to się widzi w oczach drugiej osoby. Ale po spotkaniu była znowu cisza. Kolejne zaproponowałam ja, wtedy nawet do niczego między nami nie doszło. Po prostu przytuleni do siebie zasnęliśmy. Poza tym na 2 spotkaniu zbliżenie wyszlo tez bardziej z mojej inicjatywy. Ale po spotkaniu znowu cisza. Pojechałam do niego w piątek. Przytuliłam się i mimo woli po prostu rozpłakałam i powiedziałam,że go kocham. Przytulił mnie tylko i odpowiedział "Kotek, nie odpowiem Ci, jest mi dobrze samemu. Ale tęskniłem, chciałem z toba polezeć, poprzytulać się". I jest cisza. Nie odzywam się. Mam wrażenie, że on mnie kocha. Takie rzeczy się czuje, po prostu. Poza tym, gdyby tak dobrze było mu samemu, to dawno urwałby kontakt. Może boi się powrotu, bo boi sie kłótni itd. Może poradzicie mi coś sensownego. Warto walczyć? Jeśli tak to jak? Dodam, że za 2 miesiace idziemy też na wesele, na które w sumie bardzo chętnie się zgodzil.