Witam, ponad dwa tygodnie temu chłopak oświadczył mi, że po 4 latach związku podjął decyzję o rozstaniu, bo już mnie nie kocha. Nie ma sensu rozpisywać się nawet na temat tego, jak bardzo ten związek był udany. Były czasem trudne momenty, ale było nam razem najlepiej na świecie. Spędzaliśmy prawie każdą wolną chwilę razem, bo chcieliśmy. Lubiliśmy własne towarzystwo. Uwielbialiśmy rozmawiać godzinami albo leżeć przytuleni w łóżku, słuchając muzyki. Dzieliliśmy wspólne zainteresowania, pasje, rozwijaliśmy się w podobnym kierunku. Ja motywowałam jego, a on mnie. Byliśmy wpatrzeni w siebie jak w obrazki. Świata poza sobą nie widzieliśmy. I to całe cztery lata. Z seksem również nigdy nie było problemu. Tak już jest, kiedy spotykasz TEGO człowieka. Wszystko jest intensywne, bliskie, najlepsze. Był dla mnie wielkim wsparciem, zawsze mogłam na niego na liczyć. On na mnie z resztą też, bo zrobiłabym dla niego prawie wszystko. W wakacje dowiedzieliśmy się, że B. dostał mieszkanie w spadku po dziadkach, które trzeba wyremontować. Byliśmy podekscytowani i od razu usłyszałam, że wprowadzimy się tam za rok, jak oboje skończymy studia. Wspólne zamieszkanie było moim marzeniem. Harował od rana do wieczora, dzieląc to między pracę a studia i wydając ostatnie pieniądze, żeby móc to jak najszybciej wynająć. Wybieraliśmy razem meble, kolory ścian, nawet rysowaliśmy na serwetkach plan mieszkania, żeby zdecydować wspólnie, gdzie powinny być gniazdka! I wtedy nagle coś zaczęło się psuć. Powoli wkradała się rutyna i znudzenie, dosłownie jak ciszy zabójca. Nadal uprawialiśmy bardzo udany seks, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, jakby już tylko to nas łączyło. W listopadzie wrócił do mnie stan depresyjny, odnowiłam terapię. Byłam nie do zniesienia. Ciągłe huśtawki nastrojów, apatia, potem nagle wybuchy pretensji o nic. Ciężko byłoby mi wówczas kontrolować swoje emocje. Sama nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Zaczęłam się od niego odsuwać. Powiedziałam mu wtedy, że gdybym teraz miała się wyprowadzić, to bym się bała ze względu na mój stan. On to potraktował jako: nie chcę z tobą żyć, nie kocham cię, spadaj. Zapewniałam go, że kocham go bardzo i chcę z nim kiedyś mieszkać i nie jestem w tym związku, bo mi wygodnie, co mi zarzucił. Żeby tego było mało, prawie w tym samym czasie mój kolega wyznał mi miłość, o czym powiedziałam mojego chłopakowi. Byłam głupia i naiwna, ale chciałam być szczera, chciałam, żeby wiedział. Zawsze mówiliśmy sobie wszystko. On już tego chyba nie zniósł, mimo, że z mojej strony nie było żadnego uczucia. W grudniu zaczęło mi się poprawiać, ale on zachowywał się już chłodniej w stosunku do mnie. Seks uprawialiśmy dalej i był naprawdę świetny. Zabrał mnie do wyremontowanego mieszkania, nazwał "naszym gniazdkiem", a ja znowu byłam szczęśliwa. Przed świętami kupił mi prezent za ostatnie swoje pieniądze, chociaż byliśmy oboje wtedy w trudnej sytuacji materialnej i umówiliśmy się, że nie kupujemy. Wzruszyłam się, rozpłakałam i powiedziałam, że bardzo go kocham. I nagle w styczniu - kończymy ten związek. Na początku się śmiałam, myślałam, ze żartuje. Jak tylko do mnie dotarło co się stało, zaczął się płacz, strach, błaganie, żeby się wycofał. Takie zachowanie było poza moją kontrolą. Później kiedy pytałam, czy naprawdę mnie już nie kocha, dowiedziałam się, że powiedział to, żebym po prostu poszła do domu i nie przedłużała tego rozstania. Wypomniał mi oczywiście te wszystkie sytuacje, które opisałam. Że jak zauważył moje zachowanie, to też zaczął mieć wątpliwości i się wycofywać. Do całego bałaganu dodam, że u niego również zdiagnozowano depresję o czym dowiedziałam się po rozstaniu. Okazałam swoje wsparcie i powiedziałam, że chcę mu pomóc, nawet mimo tego, że mnie zostawił. Dostałam po uszach, że mogłam interesować się wcześniej. Gdyby tylko usiadł ze mną, porozmawiał, otrząsnął mnie! Człowiek, kiedy jest pewny swojego związku, sam nie zauważa, kiedy przestaje o niego dbać. I ja wtedy potrzebowałam kubła zimnej wody. Tydzień temu powiedział, że chce utrzymywać ze mną kontakt. Pisze do mnie, zaprasza mnie na kawę. Kiedy powie mi coś niemiłego, przeprasza później. Próbuję udawać, że jest dobrze, ale w środku jestem rozwalona. Jak wrak człowieka. Przyznał, że kilka razy chciał do mnie zadzwonić i wrócić, ale nie potrafił. Chyba to tylko pogorszyło mój nastrój. Powiedział mi, że mam się ogarnąć, zacząć nowe życie, poznać kogoś. Okej, może tak będzie lepiej? Może to mnie wyleczy z tej miłości? Umówiłam się na randkę, przyznałam mu się. Nie był zadowolony, ale przecież sam mnie namawiał. Zaproponował, że jeżeli facet okaże się niefajny, to mam dzwonić o każdej porze, on przyjdzie i mnie zabierze. Albo jeżeli będę czuć się bezpieczniej, to on usiądzie w jakimś lokalu w pobliżu. Zdziwiło mnie to bardzo. Oczywiście randka nie wyszła, skończyło się płaczem i taksówką do domu. Na drugi dzień dowiedziałam się od jego kumpla, że był zły i pytał dlaczego mu to zrobiłam i że nie wierzy, że poszłam na randkę. Spotkałam go przypadkiem dwa dni temu. Przyznałam szczerze, że to był głupi pomysł, że nadal go kocham i będę na niego czekać. Był dla mnie miły, czuły. Ciągle oczywiście mi dokuczał, czy jeszcze z kimś piszę, czy kogoś poznałam, kto to jest etc. Powiedział, że na pewno kogoś poznam niedługo, bo jestem śliczna i sam by się do mnie poprzytulał. Dotykał mnie po ramieniu, dłoniach, twarzy. Po południu napisał jak mi poszedł egzamin i wyciągnął na papierosa.
Mam mętlik w głowie i to gigantyczny. On ciągle mówi, że może wróci, że nie wie. Na razie nie chce być w tym związku, bo sam też ma trudne chwile, ciężko mu przebywać samemu ze sobą. Że nie czuje się dobrze z tą sytuacją, że powinno mu być lepiej, ale nie jest. Że może stwierdzi, że nie może beze mnie żyć, ale na razie tak nie jest. A ja? Nie jem, palę papierosa za papierosem, mam ataki paniki w nocy - gdzie on jest? Dlaczego go ze mną nie ma? Nie potrafię funkcjonować, straciłam radość życia, motywację. Wegetuję. Rano nie potrafię wstać, nie wiem jak przeżyć kolejny dzień. Tym bardziej, że mam poczucie, że to moja wina. Że ja mogłam coś zmienić, a nie zrobiłam czego. Chciałabym usiąść, przemyśleć i stwierdzić - tak, ten związek był toksyczny, nieudany, krzywdził mnie, ale okłamałabym samą siebie. Ten związek był najpiękniejszą rzeczą, jaką miałam w życiu. Nie wiem czy jest jeszcze szansa, że do siebie wrócimy? Ja nie potrafię już żyć bez niego.
Witaj,
Całkiem niedawno, przeżywałam coś podobnego, tylko, że mnie i mojego byłego chłopaka, dzieli spora odległość i z przerwami, relacja trwała 6 lat. Ale konkrety. Gdy ja tylko chciałam z Nim zamieszkać (po studiach), on nagle spanikował i nie był gotów. Postanowiłam poczekać, jakiś czas, też uciekł. W między czasie dowiedział się, że choruję fizycznie i mam niezaleczone rany na duszy- także odsuwał się ode mnie, po czym znowu przyciągał.
Ostatni raz, zaproponowałam przeprowadzkę po około dwóch latach, od ostatniej propozycji? I co?- gdy już załatwiłam prawie wszystkie formalności w urzędach, wycofał się w ostatniej chwili.
W międzyczasie namówiłam Go na terapię u psychologa. Podejrzewa lęk przed bliskością. Mój były, podczas licznych powrotów i rozstań, także namawiał mnie na randki i był piekielnie zazdrosny, zachowując się niczym pies ogrodnika i adorator, w jednym.
Też błagałam i prosiłam, by wrócił. Wracał, ale na chwilę, by potem zaraz uciec. I tak w kółko. Daje nadzieję i odbiera.
Moim zdaniem, w życiu Twojego ukochanego, musiało wydarzyć się coś, co sprawiło, że stracił bezpieczny grunt pod stopami? Może to wspólne wicie gniazdka, zadziałało na niego, niczym płachta na byka? Uświadomiło coś, co głęboko skrywał w sobie? Może nie chce zobowiązań, boi się, że zawiedzie Ciebie, siebie, że nie sprawdzi się jako mężczyzna? Może cała ta procedura z przeprowadzką, gdzie jeszcze są studia i praca, wymęczyła Go i zrobił to, nie myśląc o konsekwencjach?
Co wiesz na pewno:
Nie jest Tobie obojętny. Kochasz Go. On Ciebie, z tego co piszesz, także. Nie możecie jednak przyciągać i odpychać siebie w nieskończoność, bo ten taniec niepewności, szkodzi Wam obojgu.
Nie możesz umawiać się z innymi mężczyznami, gdy nie rozwiążesz tej sprawy. Nie rań siebie, nie rób nadziei innym.
Nigdy, ale to przenigdy, nie uzależniaj swojego bezpieczeństwa emocjonalnego od związku i innych ludzi wokół. Ludzie czasem nas zawodzą, rozczarowują, odchodzą, umierają, więc nie ma nic stałego i pewnego.
Jesteś ważna, sama dla siebie. Zaopiekuj się sobą teraz. Bądź dla siebie przyjaciółką.
Zapytaj się samej siebie, czego chcesz teraz, jak możesz to zrobić i jakie są możliwe scenariusze, rozwoju relacji z Ukochanym. Zaakceptuj każdy z nich.
Pomyśl, jak wyglądałoby Twoje życie dalej, gdybyś Go nie poznała lub nie mogliście do siebie wrócić.
Daj temu czas. Emocje i uczucia, są nieokiełznane konie, nad którymi nie można od razu zapanować.
Powoli, wszystko wróci do normy.
Pozwól sobie na łzy, na trudne emocje. I pamiętaj, nie jesteś sama.
Pisz na forum, możesz na priva także.
Głowa do góry. Ściskam mocno.
Po co zakładasz drugie konto by opisac tę samą historię?
http://www.netkobiety.pl/t102166.html
Wątek zamykam, ponieważ posiadanie 2 kont jest niedozwolone, jak również zakładanie kilku tematów o tym samym związku. Pozdrawiam, Cslady