Cześć jestem Łukasz 21 lat! Na wstępie powiem, że nie jestem jakimś brzydalem a nawet powiedziałbym, że jestem przystojny i nie jednej dziewczynie pewnie się podobam (jestem naprawdę skromny, ale uświadamiam) Nie mam pracy (idę od stycznia) Nie mam znajomych (nie mam nawet z kim iść na tego sylwestra) Strasznie żałuję, że nie poszedłem do technikum, nie zrobiłem matury i nie poszedłem na studia choćby dlatego, że poznałbym masę ludzi. Zostawiłem dziewczynę po dwóch latach związku bo po prostu szmaciłem się sam będąc w takim syfie który serwowała - za dużo by opowiadać. Staram się o niej zapomnieć, mija kolejny miesiąc, ale jeszcze nie do końca się wyleczyłem, najgorsze jest to, że jestem sam jak palec a ona pewnie pełna radości, nowi znajomi itd. No cóż, takie życie, nie mam z kim wyjść na dwór, dochodzi do takich sytuacji, że pójdę sobie sam do jak najdalszego sklepu żeby się po prostu przejść i wyjść z tego cholernego domu. Wstaję - ugotuję sobie - zjem - siadam przed kompem - idę na siłownię - wykąpię się - siadam przed kompem - idę spać i tak prawie codziennie. Chciałbym gdzieś wyjść, pośmiać się z kimś, porozmawiać, powygłupiać się cokolwiek żeby nie być już sam. Jedynie co to pogram sobie w gry online z kumplami, wtedy jest ok, ale nikt nie zaprasza nigdzie, nikt nic nie proponuje, nieraz przyjdzie jeden kolega od małego to pogramy w fife, coś oglądniemy. On wiem, że ma kumpli, wychodzi z nimi i gdyby mnie zaprosił gdzieś to bym poszedł a tak to nie wylecę przecież "Ty, to ja idę z Tobą" tym bardziej, że nie znam jego ziomków, co innego gdyby sam zaproponował... Jest ciężko z tą samotnością, są święta a ja siedzę sam w domu, zaraz będzie sylwester i aż wstyd mi, że spędzę go na 99% samotnie w domu, że nie mam z kim wyjść nawet, czuje się tak jakby przegrany w życiu, marnują się moje lata gdzie powinienem "żyć". Byłem w 100% fair dla mojej byłej, oczywiście bycie fair nic nie dało, ona teraz dobrze się bawi a to ja zostałem sam, życie ale jestem dumny przynajmniej z tego, że nie mam sobie nic do zarzucenia.
Jakoś trzy miesiące temu stary kumpel z klasy zaprosił mnie na imprezę, wypiłem, potańczyłem, pośmiałem się, wyszalałem się. Zagadywałem do dziewczyn, trochę z nimi potańczyłem, pośmiałem się i było fajnie wiec też raczej nie jestem jakiś zamknięty w sobie, wręcz przeciwnie. Mam dystans do siebie, potrafię się z siebie śmiać, żartować, nie zamulam, umiem porozmawiać... ale nie mam z kim i nie mam okazji. Kurde chciałbym tylko zwykłą, normalną, szczerą dziewczynę, która nie ma 300 lajków pod zdjęciem na fejsie i nie zna ją całe miasto, że idziemy do sklepu i ze stoma osobami się wita. Chciałbym zwykłą paczkę kumpli z którymi mogę wyjść na przysłowiowe piwko (chociaż w ogóle go nie lubię, co ze mnie za facet ) Powiecie, że podejdź do dziewczyny i zagadaj, ale tak to nie umiem iść sobie i zagadać, nawet nie wiesz, że dałbym sobie rękę uciąć, żeby jakaś podeszła i zagadała kurdeeee wiem, że to facet powinien, ale niestety. Z tyloma miałem kontakt wzrokowy i wiem, że gdybym zagadał to pewnie by była jakaś fajna rozmowa, ale niestety nie potrafię. Co innego jakbym miał jakąś grupkę, grupka z grupką by się spotkała i by się ludzi poznawało, ahhh marzenia. Brakuje mi i dziewczyny i znajomych, jestem sam ja palec i jedynie mogę o tym pomarzyć, łapię coraz większego doła i zamiast lepiej to jest gorzej...
Przesrana sprawa ta samotność, każdemu kto ma podobnie, podobnie się czuję mogę jedynie powiedzieć, że wierzę, że da rade i jakoś z tego wyjdzie! Życzę wam tego z całego serca i wesołych świąt wam życzę przy okazji
Bóg chyba nie chce żebym wam się żalił bo wyobraźcie sobie, że przed chwilą coś podobnego wysyłałem i mnie wylogowało - nie wysłało wiadomości (moją minę może każdy sobie wyobrazić), ale nie poddałem się i chcę się wyżalić wiec napisałem drugi raz