Witam
Ostatnimi czasy coś nie tak dzieje się z moim partnerem. Znamy się od dobrych 5 lat, od 3 jesteśmy razem, a w tamtym roku zaręczyliśmy się i planujemy ślub na przyszły rok. Oboje jesteśmy osobami pracującymi, jednakże mieszkamy oddzielnie. Ja z racji iż pomagam rodzicom przy wychowaniu siostrzenicy (siostra zmarła na raka w tym roku), on w swoim mieszkaniu. Widujemy się tak często jak to jest możliwe, pod warunkiem, że każdy ma czas, siłę oraz ochotę (bo jak wiadomo w życiu człowieka bywają dni, kiedy chce się być samemu). Do tej pory między nami układało się dobrze. Wspólne chwile spędzaliśmy różnie: spotkania ze znajomymi, wspólne gotowanie, wypady do kina, czy nawet siedzenie w swoim towarzystwie i czytanie książek bądź tylko milczenie. Oboje również mamy pasje - on sport (tygodniowo chodzi 2 razy na koszykówkę z kolegami), ja fotografię. I nigdy nie zamierzaliśmy odciągać siebie od naszych pasji.
A jednak ostatnio coś dzieje się nie tak... W zeszłą niedziele wyszliśmy ze znajomymi na kolację i traf chciał, że wychodząc z knajpy podszedł do nas pijany mężczyzna i zaczął coś bełkotać. Chcieliśmy odejść w spokoju, ale mężczyzna nie dawał za wygraną i złapał mnie za rękę. Gdy się wyrwałam z ucisku ochlapał mnie jakimś alkoholem, które trzymał w ręku mówiąc "szmata". Następnego dnia spotkałam się z moim K. i powiedziałam mu, że to nie było miłe z jego strony, że nie stanął w mojej obronie, bo powinien, a nie patrzy się i stoi jak słup soli. A ten zaczął krzyczeć mówiąc, że" mam pretensje, że żal, chciał zapewnić mi miły wieczór a ja się czepiam, bo jakiś pijak, na którego on nie miał wpływu coś mi powiedzial". Dodatkowo nazwał mnie gówniara i uznał, że jemu należy się szacunek. Zapytałam, a co z szacunkiem do mnie jako kobiety. Przemilczał. Późniejszy dzień minął dobrze, spotkaliśmy się ze znajomymi, było miło, zabawnie - ogólnie nic nie pokazało że się pokłóciliśmy.
Od wtorku się nie widzieliśmy bo on miał lekkie zawirowania w pracy, ja walczyłam o awans. Mimo, że zawsze do mnie pisał i dzwonił w ciągu dnia, by dowiedzieć się co u mnie teraz przez tydzień milczał. Odpowiadał jedynie (jakby z łaski) na moje smsy, ale sam pierwszy nigdy. Wczoraj poinformowałam go, że dostałam awans (zadzwoniłam a on rzucił od niechcenia gratuluje, a teraz kończę). Zrobiło mi się przykro, bo wiedział ile to dla mnie znaczy a jednak - olewka, którą wyczułam w głosie.
Dziś się z nim zobaczyłam z rana. Powiedział, że mnie kocha, przytulił i uzasadnił swoje milczenie mówiąc "pracuje" dodając "nie mam ochoty odpisywać na Twoje smsy". Nie wiem co się dzieje. Dawniej również pracował, a jednak potrafił znaleźć chwilę by zapytać co u mnie, jak się mam itp. Przez tydzień nie widzieliśmy się ani chwili, więc może warto było napisać do mnie? Ale przecież on czekał na ruch z mojej strony. To trochę przytłaczające,bo to zawsze ja zabiegam o kontakt, to zawsze ja wyciągam rękę...
Czuje, że coś jest nie tak... Nasz związek opiera się nie tylko na miłości, ale i przyjaźni... Zawsze mogliśmy na sobie polegać (ja choćby w momencie gdy straciłam siostrę, która osierociła córkę, on gdy jego ojciec w wieku 52 lat odszedł od jego matki). Martwi mnie cała ta sytuacja, jednakże gdy pytam czy coś jest nie tak, słyszę z ironią "czy widać po mnie aby było coś nie tak?" po czym dodaje "kotek jest dobrze"... Tyle, że mnie to nie uspokaja... Zawsze umieliśmy szczerze ze sobą pogadać, a gdy coś działo się nie tak, gdy któreś z nas czuło potrzebę wyrzucenia z siebie lęków, niepokoi czy złości robił to bez zastrzeżeń drugiej osoby. A teraz...
Jak sobie poradzić? Co owa zmiana może znaczyć? Będę wdzięczna za poświęcenie czasu na przeczytanie wątku i udzielenie mi rady. Z góry dziękuje i pozdrawiam