Drodzy,
od dłuższego już czasu jestem użytkowniczką tego forum i znalazłam już tu wiele przydatnych informacji, które powoli pomagają mi się z mojej historii wygrzebać. Niestety obudziła się we mnie (może z powodu wiosny ) jakaś taka romantyczna potrzeba obdarzenia kogoś miłością, zagłuszam rzeczywistość i zaczynam się powoli topić... Stąd moja prośba o Waszą ocenę, sugestie, kopniaki, cokolwiek...
Ale po kolei.. Najpierw trochę tła...
Oboje jesteśmy trochę po 30, po przejściach (więc wydawałoby się, że dorośli i dojrzali ludzie. No cóż metryka nie zawsze pomaga.) Poznaliśmy się w marcu zeszłego roku, na szkoleniu. Kiedy okazało się, że jesteśmy z tego samego miasta i wpadliśmy sobie w oko zaczęliśmy randkować. On początkowo był osobą wychodzącą z inicjatywą, wyraźnie dający do zrozumienia, że szuka kogoś z kim mógłby wejść w związek. Ja po swoim ostatnim związku byłam kilka lat sama, więc raczej ostrożna, początkowo niezbyt ufna. Ale dałam mu do zrozumienia, że jestem zainteresowana, tylko wolno się otwieram. Po kilku miesiącach naprawdę miłych, ale niezbyt częstych spotkań, za to prawie codziennych rozmów doszło między nami do zbliżenia. Szczerze napiszę, że byłam zestresowana i na pewno nie był to seks jego marzeń. Zresztą co powiedział mi dużo później mój stres w tej sytuacji bardzo go zdziwił. Ja zawsze wychodziłam z założenia, że nowi partnerzy muszą się dotrzeć i nie od razu Rzym zbudowano...Wiem, że jak facetowi zależy to jeden raz nie wpłynie na relację ... (Mój pierwszy błąd, nie jedyny niestety ).
Po tej wspólnie spędzonej nocy poprosił mnie o dystans. Dlaczego nie zerwałam kontaktu? Hmm, wiem jak ważna jest to sfera w życiu i wiedziałam jak między nami wtedy było, nie beznadziejnie, ale też nie super... Zdystansowałam się, ale mieliśmy kontakt. Wkrótce powiedział mi, że jest po ciężkim rozstaniu, zostawiła go narzeczona, podobno on zawalił... Dziś już wiem, że w okresie, w którym my się spotykaliśmy on nadal miał z nią kontakt... Wydaje mi się, że jeszcze walczył o ten związek...
Przez dłuższy okres czasu nie widywaliśmy się, pisaliśmy ze sobą. On częściej inicjował kontakt, ale ja też do niego pisałam. Bardzo dobrze mi się z nim rozmawia. Powiedziałam mu, że powinien zamknąć swoją przeszłość, zanim zacznie coś nowego. Nie był przekonany, ale też nie upierał się, że mam zmienić zdanie... Nie widywaliśmy, nie inicjowałam spotkań, on jeżeli jakieś proponował to chciał przyjeżdżać do mnie późno w nocy... Nigdy się na takie spotkania nie zgadzałam. Chciałam normalnej relacji...., a trwałam w tej tłumacząc sobie, że każdy z nas 30-latków ma swoją przeszłość i że nie można tak od razu kogoś za nią skreślać...
Straciliśmy kontakt na około miesiąc, on nie odpisał na moją wiadomość. Wcześniej odwołał też spotkanie, które zaplanowaliśmy. Uznałam, że to koniec...
Teraźniejszość
Odezwał się jakoś na początku lutego. Powiedział, że posprzątał swoje podwórko i chce być wreszcie szczęśliwy, chce budować relację ze mną. O święta naiwności! Łyknęłam to wszystko, bardzo mi go brakowało i zaczęliśmy się spotykać. Uznaliśmy, że poprzednio spotykaliśmy się niezbyt często i mało rozmawialiśmy, stąd nie było jak nawiązać mocniejszej więzi. Plan był taki, że miało się to zmienić... Normalny związek... Hmm dobrze było przez krótki czas. Potem jak diabeł z pudełka na scenę ponownie wkroczyła była. Spotkali się, on znowu podłamał się po tym spotkaniu. Powiedział mi o tym i twierdził, że nie zamierzają do siebie wracać. No, ale ... przestaliśmy się w ogóle widywać, właściwie to ja inicjuje kontakt... On nie dzwoni, nie pisze.. Na moje wiadomości odpowiada z lekkim opóźnieniem, czasami na siłę muszę się dowiadywać co u niego słychać.. Ale prawda jest też taka, że ma teraz ciężki okres w pracy, problemy w pracy zawsze go trochę dołują i spadła na niego wiadomość o poważnej chorobie najbliższej osoby w rodzinie...
Wiem, że to klasyk. Ale wiem też, że takie sytuacje mogą przytłoczyć. My właściwie nie jesteśmy jeszcze w oficjalnym związku... On przeprasza mnie za swoją nieobecność i obiecuje, że jak ogarnie swoje sprawy to się spotkamy... Ostatnio sam powiedział, że zadzwoni, ale tego nie zrobił... A ja już chyba nie mam sił, żeby inicjować kontakt. Proponowałam pomoc, spotkanie - nie chciał...
Ta racjonalna część mnie wie co powinnam zrobić, zresztą nie chce związku na siłę. Chciałabym czuć, że ktoś jest ze mną bo chce. Ale ten facet coś we mnie poruszył takiego, że nie umiem go sobie wybić z głowy, zrezygnować... boje się, że sama przez to wpakuję się na minę...
Jeżeli ktoś dotrwał do końca to proszę o pomoc i opinię... Może to mi pomoże przejrzeć na oczy... Dodam tylko, że nie boje się być sama, jestem już długo i jestem zadowolona ze swojego życia. Wiem, że bez niego sobie poradzę... Ale nie umiem go sobie odpuścić...