Chyba straciłem grunt pod nogami - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Chyba straciłem grunt pod nogami

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 31 ]

1 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-09 06:36:59)

Temat: Chyba straciłem grunt pod nogami

Cześć,
nigdy wcześniej nie pisałem w tego typu sprawach na żadnym publicznym forum, jednak sytuacja, w której od długiego czasu się znajduje zdaje się mnie coraz bardziej przerastać. Nie wiem na ile uda mi się opisać mój przypadek, ani właściwie nawet czego oczekuje po napisaniu tutaj. Mam wrażenie jakbym już dawno stracił umiejętność obiektywnej oceny tego co się dzieje, jakbym nie czuł w ogóle gruntu pod nogami. Może więc jeśli skonfrontuje tą sytuacje z innymi osobami, to uda mi się popatrzeć na te zdarzenia z innej perspektywy. Nie wiem nawet czy to co napisze ma jakiś sens, ale mam poczucie, że muszę to w końcu gdzieś wyrzucić z siebie.

Znowu nie wiem od czego zacząć... Może od tego, że chociaż mam 33 lata, to nigdy nie byłem w tzw. "związku" (dziwnie się czuję już podczas samego pisania tego słowa na forum, wręcz momentami mam ochotę usunąć ten cały post). Gdzieś na przełomie podstawówki i liceum widziałem, że moi rówieśnicy zaczęli tworzyć jakieś nowe typy relacji, ale ja miałem poczucie jakby to działo się gdzieś z boku, poza mną, jakby to mnie nie dotyczyło. Może na początku miałem jeszcze myśli w rodzaju: "przecież wszyscy tak robią, więc ja też kiedyś dorosnę i będę", nie zastanawiając się jednak co konkretnie mam na myśli. Ale i te myśli z czasem zniknęły. Poza pojedynczym, bardzo krótkim epizodem w liceum, który potem na kilkanaście lat wymazałem z pamięci (teraz chyba rozumiem dlaczego, ale o tym później), ten etap mnie ominął. W późniejszym, "dorosłym" życiu, właściwie nie szukałem relacji, przynajmniej nie takich "klasycznych". Co prawda czasem odczuwałem bliżej nieokreśloną pustkę, ale nigdy nie potrafiłem określić co w jej miejscu mogłoby się pojawić. Kiedy czasami zastanawiałem się nad tym, to miałem poczucie, że właściwie "wszystko czego potrzebuję już mam" i nie widzę niczego co mogłoby coś istotnego zmienić w moim życiu. Na pewno nie szukałem uczucia, bliskości, nie myślałem takimi kategoriami, wydawało mi się to czymś jakby "nierealnym", "niemożliwym". Trochę tak jak wiemy, że nierealne są osoby czy zdarzenia z książki czy filmu, pomimo, że możemy o nich rozmawiać, "wiemy o tym, że istnieją" (w książce, filmie). Nie wiem sam dlaczego, może dlatego, że wychowałem się w domu, w którym nie było uczucia, chociaż przez blisko 30 lat nie zauważałem tego. Przykładowo, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że nie mam ani jednego wspomnienia kiedy ktoś w dzieciństwie by mnie przytulał. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że to jest chyba "dziwne". Nie widziałem takich rzeczy w mojej rodzinie. W każdym razie takie sprawy jak "związki", "relacje", "uczucia" były dla mnie czymś abstrakcyjnym, jakby "z obcego świata". Owszem, wiedziałem, że gdzieś obok ludzie coś takiego robią, ale miałem poczucie jakbym ja w tym nie uczestniczył. Czasami zdarzało się, że zastanawiałem się jak taka relacja mogłaby wyglądać, ale zawsze kończyło się na tym, że nie potrafiłem wymyślić co z taką osobą mógłbym robić i właściwie po co, ogólnie na czym to w ogóle mogłoby polegać... Chyba nie umiem tego lepiej wytłumaczyć.


***

Kilka lat temu ten dość spójny obraz został zachwiany, a od mniej więcej 3 lat moje życie to jedna, wielka porażka. I ja coraz mniej rozumiem z tego co się w nim dzieje.

Mniej więcej 5 lat temu zacząłem pisać z pewną kobietą na forum internetowym. To była strona związana z pewnym specyficznym zaburzeniem, które oboje mieliśmy (nie ma chyba teraz znaczenia jakie to konkretnie zaburzenie). Ona właściwie od pierwszej wiadomości robiła wrażenie jakby cieszyła się, że odezwałem się do niej. Zadawała mi bardzo dużo pytań i chętnie opowiadała mi o sobie. Bardzo szybko napisała, że "rzadko można trafić na tak podobną osobę" jak ja, "są rzeczy, którymi można podzielić się tylko z osobą, która przeżywa to samo" itp. Zaczęliśmy dzielić się naszymi doświadczeniami, przemyśleniami, opowiadać sobie historię naszego życia (w tym co co napisałem powyżej) i w prawie każdej wiadomości pojawiały się komunikaty w rodzaju "zgoda","ja też!", "i znowu pełna zgoda", "wiem dokładnie co masz na myśli", "myślę o tym od nie wiem jak dawna". Nie przesadzę jeśli napiszę, że przez całe życie nie przeczytałem tylu dobrych rzeczy ile wtedy... Na początku tonowałem jej entuzjazm. W pewnym momencie napisałem jej, że lepiej jest zachować dystans jeśli chodzi o tego typu opinie, ponieważ tak naprawdę niewiele o sobie jeszcze wiemy i na takim etapie piszemy bardziej z własnymi wyobrażeniami niż realnymi osobami. Tak naprawdę spodziewałem się wtedy, że jak tylko dowie się o mnie więcej, to albo jej się znudzę, albo po prostu zmieni zdanie.

Mimo to nasz kontakt nie zmienił się. W jednej z wiadomości napisała mi, że nie ma takiej rzeczy, która by mogła zmienić jej nastawienie do mnie. W pewnym momencie zaczęliśmy pisać o kontaktach z płcią przeciwną. Okazało się, że ona też nigdy nikogo nie miała i miała analogiczne odczucia do mnie (tak jakby takie rzeczy działy się gdzieś obok i jej nie dotyczyły). Padło pytanie czy mimo tego co napisaliśmy wcześniej, nie wydaje się nam, że zdarza nam się odczuwać samotność. Odpisała, że tak. W pewnym momencie zaczęliśmy pisać o tym co chcielibyśmy spróbować zrobić z drugą osobą, jaką relacje chcielibyśmy znaleźć gdybyśmy mieli taką możliwość. Wymieniała wtedy wiele rzeczy i chętnie komentowała moje. W pewnym momencie ona zaczęła pisać o przytulaniu... wspólnym leżeniu...spacerach... wspólnym milczeniu... Ja nie myślałem wcześniej o takich rzeczach. Zacząłem czuć się nieswojo. Poza krótkim epizodem prawie kilkanaście lat temu, nie myślałem o takich rzeczach, wydawało mi się, że to niemożliwe, że to mnie nie dotyczy. Miałem wtedy wiele wątpliwości co o tym myśleć. Ona pisała wtedy, że chciałaby tylko aby ktoś ją zaakceptował, nie próbował zmieniać (wyciągać do klubów) i to wszystko co jej wystarczy. Podkreślała, że "nie widzi partnera w zbyt normalnych ludziach", ponieważ oni nawet nie będą próbować jej zrozumieć, że woli kogoś kto sam szuka akceptacji, ponieważ "tego się nauczyła z doświadczenia", a ze mną było co chwilę "zgoda", "pełna zgoda", "wiem dokładnie co masz na myśli"... że wziąż marzy o takiej osobie, ale nie wie jakim cudem by się znalazła.

Wtedy te dwa odizolowane światy, o których pisałem na krótki moment połączyły się. Dopuściłem wtedy myśl, że może to mogłoby mnie też dotyczyć, skoro ona o tym myśli i jest tak wiele podobieństw między naszymi historiami, to może ja też mógłbym? Może to o czym pisaliśmy mogłoby się zdarzyć naprawdę? Poza krótkim epizodem nikt nie rozmaiał ze mną w taki sposób, więc może to mogłoby się udać? Wiem, że to głupie, ale... wtedy chyba pierwszy raz w życiu poczułem się przy kimś tak bezpiecznie, że mogę komuś zaufać i nie muszę już nikogo szukać. Nie wiem... może poczułem się akceptowany... kochany? Chociaż wiem, że to głupie.

Jej wiadomości nadal były pełne entuzjazmu, czasem pisała, że ma nadzieje, że nie sprawiła mi przykrości kiedy nie pisała kilka dni, że na 100% się odezwie itp.

W pewnym momencie przestałem od niej otrzymywać wiadomości. Mijały tygodnie, potem miesiące. Wiem, że pewnie wiele osób mnie teraz wyśmieje, ale... ja wtedy cały czas czekałem na nią. Cały czas tłumaczyłem sobie, że ona tylko wyszła na chwilę i na pewno za chwilę wróci, może jutro, za tydzień, miesiąc...i będziemy kontynuować. Przecież napisała mi tyle dobrych rzeczy, więc czemu miała by przestać się odzywać? Jeśli byłem dla kogoś w jakiś sposób "naj", to wydawało mi się, że to znaczy,że nie ma osoby,z którą chciałaby mieć kontakt bardziej niż ze mną, że już nie musi więcej szukać. Tak mijały kolejne miesiące. Ja zaczynałem coraz częściej zastanawiać się co się stało, może zachorowała, może miała wypadek, może popełniła samobójstwo, może coś jej się stało i potrzebuje pomocy, a ja nie mam jak się do niej dostać...? Nadal próbowałem się z nią kontaktować dostępnymi kanałami, ale nie dostawałem już odpowiedzi. Z czasem pisałem coraz rzadziej, raz miałem dłuższą przerwę.

***

Niecałe 2 lata później odpisała mi na jedną z wiadomości. Napisała mi wtedy, że w czasie jak ze mną pisała szukała mężczyzny, z którym mogłaby się spotykać i kiedy jeden z nich stał się agresywny, to w lęku usunęła całą naszą korespondencję i nie ma już naszych wiadomości. Poprosiła mnie wtedy abym przesłał jej ponownie wszystkie nasze wiadomości i będzie mogła je ponownie przeczytać i na wszystkie odpisać. Nie zastnawiałem się wtedy nad tą sytuacją. Dla mnie liczyło się, że odezwała się ponownie, że już wszystko jest w porządku, nic jej się nie stało i znowu mamy kontakt... Miałem wtedy w głowie myśl, że ona naprawdę pamiętała o mnie tyle czasu, więc chyba naprawdę jestem kimś ważnym. Zebrałem wszystkie nasze wiadomości w 2 duże paczki PDF i wysłałem je mailem. Nie mogłem się doczekać aż otrzymam od niej odpowiedź. Nagle odżyły wszystkie rzeczy, o których pisaliśmy wcześniej i cały czas myślałem tylko o tym.

Następnego dnia dostałem od niej bardzo długi list. Zaczęła go pisząc, że od ponad roku jest w stałym oficjalnym związku. W dalszych akapitach opisywała, że poznali się niedługo po tym jak kontaktowała się ze mną. Że co kilka dni mówią sobie, że się kochają. Że po kilkunastu tygodniach zamieszkali razem. Że w każdej chwili mogą się dotykać, kiedy ma ochotę na seks to to robią. Że zanim zamieszkali razem, odwiedzała go prawie codziennie i zazwyczaj zostawała na noc. Że partner jest tak podobny do mnie, że podczas ponownego czytania moich wiadomości momentami wręcz zastanawiała się czy czasem nie pisała z nim...

Tego dnia moje życie zmieniło się bezpowrotnie i ten stan trwa właściwie do dzisiaj. Kiedy zacząłem czytać ten list wybuchnąłem największym w moim życiu płaczem. Nagle przed oczami zaczęły mi przelatywać zapomniane przez kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt lat sceny z przeszłości, z coraz wcześniejszego dzieciństwa... Jak byłem bity w szkole, jak mama wyrzuciła mnie z pokoju kiedy bałem się ciemności i chciałem do niej przyjść oraz wiele innych zupełnie wymazanych z pamięci zdarzeń, o których przez całe dorosłe życie nie pamiętałem. Nie wiem sam czemu tak zareagowałem. Nigdy taki nie byłem. Przez kilka tygodni budziłem się płacząc i zasypiałem płacząc. Nie wiedziałem co mam wtedy zrobić. Chciałem przestać kontaktować się z nią, miałem poczucie, że nie ma już tam dla mnie miejsca, że powinienem się odciąć i wrócić do swojego poprzedniego życia. Zapytałem się jej czy widzi nadal coś co mogłoby jej dać nasze pisanie, ale nic nie odpowiedziała. Wtedy pisała prawie wyłącznie o swoim związku, o tym co razem robią, co się dzieje lub działo w ich relacji.

W jednym z listów zaczęła pisać o mężczyznach, z którymi się spotykała. Jeden z nich był po tym jak się kontaktowaliśmy, a jeszcze przed jej związkiem. I ten list był dla mnie dobijający. Wtedy zobaczyłem cechy realnych osób, z którymi się kontaktowała, a nie cechy, które pojawiały się jako teoretyczne deklaracje. Pisała wtedy, że szukała "pewnych siebie, wiedzących czego chcą mężczyzn" po 30, którzy byli tacy "pewnie z racji wieku i doświadczenia" i "tak ich powybierała" i na początkowym etapie "odpadało jakieś 95%".

Wcześniej (zanim przestała się odzywać) pytała się mnie czy mam jakieś fantazje seksualne i chciała abym o nich opowiedział. Wtedy stwierdziliśmy oboje, że mamy wiele infantylnych, niedojrzałych preferencji. Nie chce tutaj wchodzić w detale, bo to chyba i tak nie ma sensu. Kiedy ten temat wrócił gdy była już w związku napisała, że tak może być na początku relacji, ale potem partnerzy się nauczą i jest już inaczej. Kiedy wrócił temat tego jak sobie wyobrażaliśmy relacje z drugą osobą, napisała, że taka relacja (o jakiej pisaliśmy wcześniej) to może być w okresie licealnym, a "kobiety mają większe wymagania".

Ja cały czas próbowałem zrozumieć dlaczego ona przestała się odzywać pomimo tych wszystkich dobrych rzeczy, które napisała, ale kiedy tylko próbowałem poruszać ten temat, to ignorowała moje wiadomości. Raz jednak odpowiedziała. I to była kolejna dobijająca dla mnie wiadomość. Napisała wtedy, że "tylko z ciekawości zgodziła się", że rozmawiała ze mną o rożnych intymnych rzeczach, ponieważ cały czas mówiła sobie, że nigdy się nie poznamy, że zawsze kiedy szukała kontaktu, to pomimo, że wszystko na początku jej pasowało, to jakiś drobny detal na żywo wystarczał aby nie chciała przebywać z taką osobą ani chwili dłużej, więc ze mną pewnie byłoby tak samo.

W pewnym momencie czułem się tak źle, że wziąłem tydzień urlopu w pracy. W jej trakcie, a właściwie w czasie wszystkich codziennych czynności ciekły mi łzy z oczu. Zapisałem się wtedy do psychiatry. Właściwie od tamtej pory cały czas jestem w mniejszym lub większym epizodzie depresyjnym. Do tego w tym samym czasie stan mojego ojczyma się pogorszył, chorował na raka i - jak się później okazało - zostało mu wtedy jakieś pół roku życia. To dodatkowo pogłębiało moją złą kondycję psychiczną.

Czasami stawała się bardzo pewna siebie, wręcz arogancka. Coś w rodzaju - "jestem od prawie 2 lat w związku, więc co Ty mozesz wiedzieć". Pomimo to, nadal zdarzało się jej napisać, że np. czasem wyobraża sobie, że mnie przytula albo, że uprawiamy seks, że jestem najbardziej podobną osobą jaką zna, albo wręcz, że z nikim innym nie mogła by utworzyć takiej relacji jak ze mną. I ta huśtawka chyba wpływała na mnie najgorzej. Na zmianę stawała się arogancka, opryskliwa, "obrażała się" i zapdała pod ziemię, po czym po jakimś czasie znowu odzywała się ponownie. Często kiedy się odzywała była w złej kondycji psychicznej. Pisała o tym, że czuje sie źle, że przeraża ją jak jej realne życie jest niespójne z tym co ma w głowie itp. Ja zwykle wtedy tłumaczyłem sobie, że to przecież nie jest niczyja wina, że to tak jak tymczasowa choroba - po prostu akurat teraz ona jest "bardziej potrzebująca", "ma gorzej", więc zapominałem na ten moment o swoich sprawach mówiąc sobie, że "na mnie przyjdzie jeszcze czas". Po czym ponownie znikała, albo "obrażała się" po jakiejś wiadomości. Wtedy przez jakiś czas się nie odzywała, po czym znowu sytuacja się powtarzała. I ja za każdym razem zapominałem wtedy o tych wszystkich "złych rzeczach", ponieważ te "dobre" je przykrywały, znów zaczynałem czuć się dobrze.

Któregoś razu, kiedy czuła się wyjątkowo źle (miała wtedy myśli samobójcze), niespodziewanie napisała mi, że tak naprawdę bardzo dużo myślała o tym, że jesteśmy razem, ale "może uznała, że ktoś w związku musi być normalny". To była kolejna dobijająca dla mnie wiadomość. Napisała wtedy coś, co właściwie miałem w głowie... od zawsze i między innymi dlatego nigdy nie szukałem relacji. Wydawało mi się, że to coś niemożliwego, że to dotyczy innych, ale nie mnie. Kiedyś kiedy zaczęła się odzywać po blisko 3 miesięcznej przerwie, nie odpisałem jej przez 3 dni. Wtedy napisała mi, że "widzi, że nie chce już pisać" i zablokowała mi możliwość odpisania. Potem znowu "wyrastała z podziemi" i zaczynała pisać "jakby nigdy nic".

I ta huśtawka chyba wpływała na mnie najgorzej. Gdybym miał to do czegoś przyrównać to coś takiego jakbym tkwił przy szybie, za którą ktoś pokazuje mi niemo, niczym pantonima, kartki, na których byłoby napisane, jak bardzo jestem dla tej osoby ważny, a kiedy tylko próbowałbym się przez tą szybę przedostać, przybliżyć choćby na centymetr moją dłoń, ta druga osoba odwracała by wzrok, spuszczała głowę w dół, chowała kartkę do kieszeni i zaczynała na moich oczach obejmować się z kimś innym.


***

Bardzo długo nie mogłem się pogodzić z tym co się działo, ale w końcu coraz bardziej docierało do mnie, że ja chyba nigdy nie istniałem w jej realnym świecie i nigdy nie byłem i nie będę nikim ważnym. Długo nie mogłem podjąć decyzji, ponieważ ciągle miałem w głowie myśl, że już więcej mi to się nie zdarzy, już więcej nie spotkam takiej osoby. Jednak, w końcu kiedy nie odzywała się prawie pół roku (po tym jak "obraziła się" po jednej z wiadomości) podjąłem decyzję, że potrzebuję zapomnieć o tej znajomości i przestanę się kontaktować. Że tak będzie lepiej dla mnie i dla niej.

I wtedy, w praktycznie ostatniej chwili kiedy miałem sobie już "pójść", ona odezwała się ponownie. Wiedziałem już wtedy, że tak dalej być nie może. Że nie można ciągnąć takiej huśtawki w nieskończoność i albo musi nastąpić duży krok w przód, albo duży krok w tył. I wtedy ona napisała mi, że... jestem jedyną osobą, z którą chce mieć teraz kontakt i nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać oraz, że chce do mnie przyjechać i mnie poznać, spędzić ze mną czas. Wiem, że to głupie, ale mam wrażenie, że wtedy znowu poczułem się... kochany, potrzebny, ważny. Wtedy wymieniliśmy się numerami telefonu. Po jakimś tygodniu, może dwóch napisała mi SMS-a pytając czy nadal chciałbym aby do mnie przyjechała. Odpisałem, że tak, a ona napisała, że chciłaby przyjechać jak najszybciej. Nie napisałem o tym wcześniej, ale mieszkamy w innych miastach. Chciała jeszcze tego samego dnia przyjechać do mnie i zostać do następnego dnia. Wtedy też zmieniła się nie do poznania. Zaczęła ponownie wysyłać mi uśmiechy, stała się miła tak jak na samym początku znajomości, zaczęła się ze mną liczyć np. pytając kiedy będę miał dla niej czas. Odwołałem wtedy plany, które miałem tego samego dnia. Napisałem, że mogę też wziąć wolne w pracy następnego dnia żebyśmy mogli spędzić ten czas razem.

Jeszcze tego samego dnia odwołała te plany, jednak nie napisała dlaczego. Napisała, że będzie mogła przyjechać najwcześniej za sześć tygodni. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym za bardzo, dla mnie znowu liczyło się tylko to, że niebawem się spotkamy, że jestem dla niej kimś ważnym, potrzebnym... Od tamtej pory cały czas patrzyłem na telefon albo forum gdzie pisaliśmy. Zacząłem odliczać do naszego spotkania, w końcu tyle na nie czekaliśmy. Znowu odżyło wszystko co pisaliśmy sobie kiedyś w listach. Zacząłem myśleć o tym, że niebawem się spotkamy i będziemy to wszystko robić. Znowu poczułem się naprawdę dobrze. Po kilkunastu latach zaczałem ponownie używać emotikonek z uśmiechem i smutkiem. Pierwszy raz w dorosłym życiu postanowiłem uzewnętrznić moją sympatię do kogoś i... wysłałem jej SMS-a, że chciałbym móc się do niej przytulić. Po jakimś tygodniu postanowiłem zapytać się jej, czy nadal myśli to co napisała mi w wiadomości (że jestem jedyną osobą, z którą chce mieć kontakt). I wtedy... ona odpisała, że "nie do końca, ale nadal chciałaby mnie poznać". Wiem, że to głupie, ale... wtedy poczułem się okropnie. Wyszedłem z domu i kiedy byłem wystarczająco daleko aby nie spotkać nikogo znajomego... zacząłem płakać na środku ulicy.

Po tym SMS-ie znów zapadła się pod ziemie. Próbowałem do niej zadzwonić, ale nie chciała rozmawiać przez telefon. Na SMS-y prawie nie odpisywała. Wtedy oprócz objawów depresyjnym pojawiły się u mnie objawy nerwicowe. Dostałem od psychiatry leki uspokajające. Jednak, cały czas miałem w głowie, że już niebawem, za 6 tygodni będziemy mogli się zobaczyć. W końcu minęło 6 tygodni i... nic się nie stało. Odpisała mi, że "chciałaby mnie poznać jeszce w tym miesiącu". Do ostatnichi chwil, właściwie ostatnich sekund tamtego miesiąca patrzyłem w telefon i czekałem na wiadomość od niej. Nie otrzymałem jej. Postanowiłem jej wtedy napisać o tym co przeżywam kiedy nie wiem co się dzieje, kiedy ona nie odpowiada, nie odpisuje, jak to na mnie wpływa, że nie rozumiem tej sytuacji, nie rozumiem dlaczego nadal nie możemy porozmawiać przez telefon, popisać na jakimś komunikatorze (ona chciała tylko pisac maila lub wiadomości na forum).

Wtedy napisała mi wiadomość, że "jeśli dobrze zrozumiała, to wydawało mi się, że jesteśmy umówieni na jakieś spotkanie", a ona "poza tamtym jednym dniem kiedy mi wysłała SMS nie umawiała się ze mną". W dalszej części napisała, że odwołała spotkanie, bo jej chłopak złamał rękę i potrzebował jej pomocy przez 6 tygodni. Na koniec dodała, że teraz nie ma czasu na spotkania towarzyskie, ale nawet jak się spotkamy, to wcale nie wiadomo czy mi się będzie podobać. Wtedy uznałem, że tego jest już za dużo i każdy ma jakieś granice wytrzymałości. Postanowiłem zablokować sobie dostęp do forum, tak abym tam nawet nie zaglądał (jak można się domyślić i tak często tą blokadę znosiłem aby zobaczyć czy może jednak nie napisała nic). Bardzo rzadko używam tego zwrotu, ale... byłem na nią zły. Chciałem zerwać tą znajomość.


***

Po jakimś miesiącu odezwała się znowu i... zaczęła odpisywać na starsze wiadomości, opowiadać mi o różnych rzeczach oraz... znowu chciała się spotkać. Po tym wszystkim co się wydarzyło byłem do tego nastawiony sceptycznie. Jednak, miałem poczucie, że "chciałbym aby w końcu ta sprawa się rozwiązała". Nie nastawiałem się już na nic. Myślałem o tym w kategoriach, że czym mniej się będę starał, czym mniej przygotowywał, czym mniej przejmował się, myślał o tym tym lepiej. Nastawiałem się na to, że się spotkamy, jej się coś nie spodoba i "będzie koniec", ale za to "w końcu będę wiedział na czym stoję", "sprawa się wyjaśni".

Pomimo, że wcześniej to ona chciała do mnie przyjechać, ostatecznie wyszło, że to ja przyjechałem do niej. Zarezerwowaliśmy pokój w hotelu tak abyśmy mogli mieć komfortowe warunki. Spotkaliśmy się na dworcu. Przez całą drogę do hotelu praktyczni nei rozmawialiśmy. Wtedy pomyślałem sobie, że to chyba koniec (cały czas miałem w głowie to "sceptyczne nastawienie"). Kiedy weszliśmy do pokoju usiedliśmy na łóżku. Ona usiadła obok mnie i siedzieliśmy tak jakiś czas w ciszy. W pewnym momencie ona powiedziała, że "jeśli chce żeby sobie poszła, to mogę po prostu jej powiedzieć". Nie umiem tego wytłumaczyć ale... wtedy poczułem się zupełnie bezradnie. Wstałem, podszedłem do ściany i... zacząłem głośno płakać. Nie umiałem tego powstrzymać. I wtedy stało się coś czego nigdy nie zapomnę. Nagle poczułem dotyk na mojej głowie.  To ona podeszła do mnie i zaczęła prowadzić mnie na łóżko. Nikt mnie wcześniej nie dotykał w taki sposób, do tego już tym bardziej nie kiedy bym płakał. Kiedy ponownie usiedliśmy na łożko ona zrobiła taki gest jakby chciała abym się przytulił. I wtedy to zrobiłem. Potem leżeliśmy tak jeszcze jakąś 1-2h, prawie bez słów. W pewnym momencie ona powiedziała, że "musi iść" i mi się zrobiło ... nie wiem jak to opisać... smutno?  Nie chciałem żeby szła, chociaż wiedziałem, że to było niezależne od niej. Dłuższy czas staliśmy w pokoju. I w pewnym momencie się oboje przytuliliśmy, a ona zapytała się czy spotkamy się jeszcze. Zapytałem się jej, czy ona chce, i odpowiedziała twierdząco. Wtedy poczułem się naprawdę dobrze. Pomyślałem, że wszystko jest tak jak powinno być.

Spotkaliśmy się niedługo przed świętami Bożego Narodzenia. Zaraz po tym spotkaniu nasz kontakt zmienił się nie do poznania. Stała się rozmowna. Sama nawet przeprosiła mnie, że nie odzywała się kilka dni, nawiązując do kolejnego spotkania. Pomimo, że wcześniej potrafiła nie odzywać się pół roku. Wtedy pomyślałem, że teraz wszystko jest tak jak powinno. Nie mogłem się doczekać kiedy ponownie się spotkamy, kiedy znowu będziemy mogli mieć kontakt. Wtedy znowu chciała do mnie przyjechać na 1 dzień i spędzić ze mną więcej czasu. Tego tygodnia pożyczyła też ode mnie kilka tysięcy złotych. Nie zależało mi na tych pieniądzach, chciałem jej pomóc. Wiedziałem, że sytuacja, w której się od kilku lat znajdowała źle na nią wpływała. Wiem, że to teraz może się wydawać głupie, ale... wtedy pomyślałem, że jeśli zdecydowała się pożyczyć ode mnie pieniądze, to znaczy, że wiąże ze mną jakąś przyszłość.

Niestety, w okresie świąt trafiłem niespodziewanie do szpitala i przebywałem tam przez 3 tygodnie. Nie miałem tam dostępu do internetu, więc pisałem do niej SMS-y, ale nie odpisała mi na żaden z nich. Chciałem do niej zadzwonić aby wytłumaczyć jej co się stało, ale nie odebrała. Było mi z tego powodu przykro, ale cały czas żyłem myślą, że jak tylko wyjdę ze szpitala to będziemy mogli znowu się kontaktować i spotkamy się ponownie. Znowu miałem w głowie to wszystko o czym pisaliśmy. Nie mogłem się doczekać kiedy to wszystko zrealizujemy.

Po wyjściu ze szpitala wszystko znowu zaczęło się rozmywać. Już nie chciała przyjechać do mnie ("bo nie wie czy zaśnie"). Nawiązałem do naszych listów, w których dzieliliśmy się tym co chcielibyśmy robić z drugą osobą. Spytałem się czy coś z tego jest aktualne, ale nie dostałem odpowiedzi. Zapytałem się jej czy jest coś co chciałaby zrobić ze mną, ale tym razem nie wymieniła już niczego - napisała, że zastanowi się (to było mniej więcej 2-3 miesiące temu). Od mojego wyjścia ze szpitala mija 4 miesiąc. A właściwie niewiele się zmieniło. Zapytałem się jej czy chciałaby się spotkać w marcu, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Jakieś 90% moich wiadomości trafia w próżnie. Chciałbym tylko żebyśmy mieli jakiś kontakt. Kiedyś zaproponowałem żebyśmy znaleźli jakiś 1 dzień w tygodniu abyśmy wtedy się kontaktowali, ale to zostało przemilczane. Zaproponowałem żebyśmy porozmawiali na skype ale to zostało zignorowane. Zapytałem żebyśmy popisali na jakimś komunikatorze (fb, skype, gg) ale to zostało zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy wyszli obydwoje na spacer z telefonem i wtedy porozmawiali ale zostało to zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy posłuchali razem muzyki przez internet ale to zostało zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy przerobili grę, którą napisała tak żebyśmy mogli pograć w to razem przez internet, ale to też zignorowała i nic nie odpisała. Zapytałem się czy chciałaby następnym razem spędzić ze mną więcej czasu niż poprzednim razem ale nic nie odpisała i drugie spotkanie było jeszcze krótsze niż pierwsze. Praktycznie nie rozmawiamy. Nasz kontakt ogranicza się do jakiś 10 minut w miesiącu, kiedy napisze wiadomość na forum. Nadal nie mamy innego kontaktu. Codziennie zaczynam dzień od sprawdzenia telefonu i forum żeby zobaczyć czy nic nie napisała i tak mijąją kolejne dni. Jakiś czas temu napisałem jej o tym oraz o tym, że jak nie dostaje żadnej odpowiedzi ponad tydzień to zwykle zaczynam się niepokoić, tak naprawdę to nie tylko niepokoić, ale po prostu... nie wiem jest mi smutno? tęsknie? Nie wiem jak to określić - nie dostałem żadnej odpowiedzi, a przerwy w kontakcie stały się jeszcze dłuższe.


Drugie spotkanie trwało chyba mnie więcej godzinę. Czekałem na nie przez cały pobyt w szpitalu. Wziąłem na spotkanie chipsy, mandarynki, pizze upieczoną w domu, karty w które mieliśmy grać. Na to spotkanie spóźniła się ok. godziny. Nic takiego, zdarza się przecież. Byliśmy więc w hotelu ok. godzinę później niż planowaliśmy. Myślałem wtedy, że przecież cóż znaczy ta jedna godzina, jeśli teraz jesteśmy już razem w pokoju i mamy przed sobą co najmniej kilka takich godzin. Jednak, niespełna po godzinie powiedziała, ze będzie iść i wtedy zostałem sam w pokoju do następnego dnia. Wydaje mi się, że było mi wtedy przykro, chociaż nie powiedziałem jej o tym. Wyjechałem rano żeby się z nią zobaczyć. Wcześniej pytałem się czy nie wydaje jej się, że godzina, o której się umówiliśmy nie jest trochę za późna, ponieważ ostatnio musiała wyjść ok. 17-18, ale nie odpowiedziała nic. Chciałem spędzić z nią więcej czasu.


***

Nadal nie wiem co o tym wszystkim myśleć, "o nas", o tej znajomości. Ta historia ciągnie się już prawie 5 lat. W tym roku spotkaliśmy się raz. Poza tym prawie nie mamy kontaktu. Nadal jedyny kontakt jaki mamy to pisanie wiadomości na forum. Kiedy próbuję z nią o tym porozmawiać to... nie dostaję odpowiedzi. Właściwie wszystko jest tak jak ona chce i kiedy ona chce. Jeśli jakiś temat jej nie interesuje, nie widzi sensu aby o czymś rozmawiać to po prostu nie odpisuje. Zapytałem się jej parę razy o inny kontakt (skype,fb, gg, telefon itp.), ale ona nie chce, więc piszemy tylko na forum. Kiedy ona czegoś chce, to musi być od razu. Kiedyś kiedy nie odpisałem jej przez 3 dni na jej wiadomość, obraziła się pisząc, że "widzi, że nie chce już pisać"). Nie wiem co o tym myśleć. Ostatnio znowu często płaczę. Właściwie od 3 lat znajduje się w takim stanie, a jedynie on się nasila lub osłabia. Już dawno zauważyłem, że gdyby ktoś inny, obcy traktował mnie w taki sposób, to... nie pozwoliłbym na to i po prostu nie chciałbym z taką osobą się kontaktować. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przy okazji zdałem sobie chyba sprawę, z czegoś o co nigdy siebie wcześniej nie podejrzewałem - jak wiele jestem w stanie znieść żeby otrzymać choćby namiastkę uczucia.

Zacząłem też się zastanawiać, że może to nie powinno być tak, że piszę o tym wszystkim na anonimowym forum, a nie mogę o tym porozmawiać z nią. Może to nie tak powinno wyglądać? Coraz mniej rozumiem z tego co się dzieje. Mam poczucie, jakbym już dawno stracił orientacje, utracił grunt pod nogami.

Zobacz podobne tematy :

2 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-09 05:37:39)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Przeczytałam wszystko. Smutne jest to, że tak długo pozwoliłeś  się zwodzić. Jesteś zbyt młody by marnować czas na takie znajomości.
Współczuję ci przeżyć z dzieciństwa, ale teraz powinieneś o tym zapomnieć albo przepracować je u terapeuty i też zapomnieć. Życie biegnie i  czas, żebyś zaczął nawiązywać nowe znajomości, które będą przynosiły radość.
Byłeś jej potrzebny, to z tobą rozmawiała, a to tylko były słowa, nic więcej. Jesteś zbyt wartościowym człowiekiem, znajdziesz kogoś  kto naprawdę cię doceni.  Zamknij drzwi, które prowadzą do nikąd.

3 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-04-09 08:10:02)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Bardzo, naprawdę bardzo poruszyła mnie Twoja historia. Empatyzuję z Tobą mocno, bo przez lata miałam talent do nawiazywania podobnych, niemożliwych do spełnienia relacji. Przełomem było poznanie J. Była to krótka albo bardzo intensywna relacja. Zbliżał się i oddalał. Kiedy już wydawało się że będzie dobrze, następował nagły zwrot. Okazywał czułość aby za chwilę czymś zmrozić. Ta huśtawka emocjonalna bardzo mnie wciągnęła. Jednoczesnie czulam sie dziwnie. Jakby że mną coś się działo. Jakby uruchamiały się pewne dawno zapomniane emocje. Jakby on był mi bardzo bliski.

Chce Ci powiedzieć że spotkanie takich osób może być ważnym przelomem w życiu o ile  dobrze wykorzystasz informację która taka relacja ze sobą niesie.
Żyłes dotąd w emocjonalnym zamrożeniu. Trudne dzieciństwo, pozbawione bliskości i czułości, umieścilo Cię za szklaną szybą. Nie czułeś, byles tylko obserwatorem. Szyba sprawiła że byłeś zbyt daleko od emocji by je przeżywać w pełni. Szyba Cię chroniła ale też izolowała. Coś Ci to dawało, ale też czegoś pozbawialo.  Nie doświadczyłes prawdziwej bliskości choć dziecięca tęsknota za tym pozostała. Dopiero w osobie tej dziewczyny, poprzez szarpany kontakt, zbliżanie i oddalanie, wszystko co w Tobie zamrożone, uruchomiło się.
Wiesz dlaczego przypomina Ci się dzieciństwo? Skąd te reakcje? Nagły płacz? Nagły film w głowie o mamie? I dlaczego tak nie możesz się uwolnić od tej dziewczyny? Bo ta relacja ma w sobie to wszystko co przeżywałes jako dziecko. Pragnienie bycia zrozumianym, kochanym, pragnienie czułosci, zblizenia się do tej matki. A jednocześnie ciągle odtrącenie, chłód, dystans, zmienność.
Teraz to wszystko wraca. Przeżywasz drugi raz tę samą traumę.  Musisz zrozumieć jedno- jak w dzieciństwie zblizenia do matki było niemożliwe tak teraz niemożliwym jest zbliżenie do tej dziewczyny. Ile jeszcze musi minąć lat Twego życia byś to zrozumiał? Relacja tak silnie wpływa bo porusza w Tobie to wszystko co znajome. To od tego nie możesz się uwolnić. To jedyna bliskość jaka znasz. Hustawka.  Ciepło- zimno. Dobrze znany schemat z dzieciństwa.
Zerwanie z tym boli bo wydaje Ci się że tracisz coś Bardzo, bardzo bliskiego sercu, mimo wszystko. Ale w tej bliskości jest patologia.  Niemożliwość spełnienia.

Jak możesz sobie pomoc?

Uznaj, że ta znajomość Cię rani. Zauważ wszystko co źle na Ciebie wpłynęło. Zobacz w jakim stanie jesteś i zlituj się nad opuszczonym dzieckiem, jakie masz w sobie. Nie pozwól się krzywdzić. Czlowiek ktory zdrowo reaguje, gdy czuje ból, wycofuje się aby się chronić. To tak jak z fizycznym bólem. Nie trzymaj ręki nad ogniem z nadzieją że to Cię ogrzeje! Gdy czujesz ból emocjonalny, jest to sygnał, że dzieje Ci się krzywda.

Idź proszę na terapię. Porozmawiaj o tym co się zadziało. Zbliz się do emocji. Stłucz tę szybę, która Cię chroni. Zobaczysz, że bliskość, ta prawdziwa, nie musi boleć. Można naprawdę kochać i nie cierpieć. Przestań bać się miłości. Osoba, która wybrałes, zagwarantowala Ci, że z nią nie można być naprawdę blisko, to dlatego ją wybrales.  Aby wybierać inaczej, aby doświadczać prawidłowych relacji, aby pozwolić sobie na przeżywanie i radość, jaką może to dawać, musisz iść na terapię.

Relacja której doświadczyłes może być krokiem milowym w Twoim rozwoju. Spotkałes tę dziewczynę w konkretnym celu. Aby poznać i zrozumieć siebie. Przerobić bolesne rzeczy. To ona naprowadzila Cię na problem który jest też w Tobie. Idź tym tropem.

Twoje życie będzie inne. Będzie dużo lepsze. Tylko pozwól sobie na to. Pierwsza lekcja już za Tobą. Teraz będzie łatwiej.

Poszukaj artykułów i książek o lęku przed bliskością. Poszukaj dziś terapeuty.

Trzymam kciuki.

4 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-09 17:59:27)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Summerka napisał/a:

Smutne jest to, że tak długo pozwoliłeś się zwodzić.

Nie rozumiem dlaczego ktoś miałby zwodzić w taki sposób inną osobę? Zakładając, że tak mogło być, to jaki miało to cel? Kiedy się poznaliśmy byliśmy na podobnym etapie jeśli chodzi o kontakty z ludźmi.

Z drugiej strony, po tym kiedy zniknęła i odezwała się mieszkając z chłopakiem, parę razy pytałem ją na różne sposoby o to jakie są jej intencje, czy widzi jakieś dalsze korzyści z naszego kontaktu i jeśli tak to jakie i wtedy... nie dostawałem żadnej odpowiedzi. Jeśli nie chciała mieć ze mną kontaktu, nie widziała we mnie nikogo bliskiego, to dlaczego nie odpowiedziała na moje pytania, nie napisała choćby coś w rodzaju: "przepraszam, poniosły mnie fantazje i nie myślałam, że to co pisałam mogło mieć jakieś konsekwencje. Na co dzień, nie myślę o Tobie i nie chcę zbliżać się do Ciebie, mam już inne życie." Ogólnie, ona nie wyraża swojej woli, nie mówi czego chce. Nie ma ani "tak", ani "nie", ani nawet "nie wiem".

Summerka napisał/a:

powinieneś o tym zapomnieć albo przepracować je u terapeuty i też zapomnieć

Esthere napisał/a:

Idź proszę na terapię.

Prawdę mówiąc obawiałem się, że dostanę takie odpowiedzi. W każdym razie, dziękuję za nie, ponieważ zdaję sobie sprawę, że intencje są zapewne dobre.

Esthere napisał/a:

Ta huśtawka emocjonalna bardzo mnie wciągnęła

Rozumiem, chociaż nie umiem się z tym zidentyfikować. Normalnie zmienność, niestabilność, to jest coś co mnie odpycha. Nie wiem czemu mimo tych wszystkich złych rzeczy ciągle nie potrafię się odciąć... Ciągle mam w pamięci te "dobre" i cały czas tli się w głowie, że jeśli ona kiedyś tak myślała (może myśli nadal?), to kiedy ją odetnę to stracę coś bezpowrotnie.

Esthere napisał/a:

Dopiero w osobie tej dziewczyny, poprzez szarpany kontakt, zbliżanie i oddalanie, wszystko co w Tobie zamrożone, uruchomiło się.

Nie, tutaj myślę, że mogę z całą pewnością powiedzieć, że w moim przypadku tak nie było, a przynajmniej takie mam odczucia. Myślę, że przywiązałem się, ponieważ poczułem się akceptowany i bezpieczny. To podczas tej znajomości użyłem pierwszy raz takich określeń. To takie uczucie, jakby wtedy zapełniłą się jakaś luka z dzieciństwa i dzięki temu mogłem wejść na wyższy poziom (emocjonalny). Na przykład wtedy pojawiły się u mnie nowe potrzeby, których nie miałem przez całe dorosłe życie, głównie potrzeba dotyku, która nie istniała wcześniej.

Huśtawki, które były już po fakcie (i występowały sporo później), tylko to przywiązanie nadszarpywały.


Esthere napisał/a:

Wiesz dlaczego przypomina Ci się dzieciństwo? Skąd te reakcje? Nagły płacz? Nagły film w głowie o mamie? I dlaczego tak nie możesz się uwolnić od tej dziewczyny? Bo ta relacja ma w sobie to wszystko co przeżywałes jako dziecko. Pragnienie bycia zrozumianym, kochanym, pragnienie czułosci, zblizenia się do tej matki. A jednocześnie ciągle odtrącenie, chłód, dystans, zmienność  (...) To jedyna bliskość jaka znasz. Hustawka.  Ciepło- zimno. Dobrze znany schemat z dzieciństwa.

Myślę, że rozumiem co masz na myśli i to może mieć wiele sensu. Jedynie nie umiem się utożsamić z umieszczeniem zmienności/huśtawki w moim dzieciństwie. Nie pisałem o nim zbyt wiele, ale nie pamiętam aby byłą w nim jakaś niestabilność. Moją mamę pamiętam jako osobę niezwykle spokojną i opanowaną. Nie było w niej niestabilności, huśtawki. Sytuacja z wyrzuceniem mnie z pokoju (która po ponad 20 latach nagle przypomniała mi się właśnie podczas pisania z tą dziewczyną), była wyjątkiem. Rzeczywiście wspominam dzieciństwo jako zimne i puste, ale nie było w nim (przynajmniej w jeśli chodzi o dom rodzinny) elementu zmienności.

Esthere napisał/a:

Osoba, która wybrałes, zagwarantowala Ci, że z nią nie można być naprawdę blisko, to dlatego ją wybraleś

To jest chyba dla mnie jeden z najmniej zrozumiałych elementów w tej znajomości. Jeśli nie opowiadała by mi nigdy o innych mężczyznach, o swoim chłopaku i np. o tym jak szybko chciała mieć z nim codzienny kontakt... myślałbym cały czas, że ona po prostu taka jest, wobec wszystkich.
Te opisy były dla mnie szczególnie przykre ponieważ z mojego punktu widzenia dawały one obraz, w którym... ona taka jest dla mnie. No bo przecież to co różni te znajomości, to przede wszystkim osoba, z którą się kontaktuje. Czyli może po prostu, to ja jestem "zepsutym ogniwem", tylko ona nie wie jak mi to napisać? Nie chce mi sprawić przykrości i woli poczekać aż sam się zniechęcę?

Summerka napisał/a:

Byłeś jej potrzebny, to z tobą rozmawiała, a to tylko były słowa, nic więcej. Jesteś zbyt wartościowym człowiekiem, znajdziesz kogoś  kto naprawdę cię doceni.  Zamknij drzwi, które prowadzą do nikąd.

Absurdalne jest to, że ja nawet nie wiem jak to zakończyć, gdybym już postanowił. Zresztą, mimo wszystko wolałbym aby to się stało za obustronnym porozumieniem, po jakiejś rozmowie, dyskusji, w której każdy by mógł powiedzieć co mu się podoba, co przeszkadza, i jeśli wyszłoby, że różnice między tym co akceptujemy, a stanem faktycznym są dla którejś ze stron zbyt duże, wtedy podjelibyśmy decyzję. Tak przynajmniej sobie zawsze wyobrażałem tego typu sytuację.

Absurdalne jest również to, że jeśli któregoś dnia napisałbym jej, że chce zakończyć znajomość,to... wyszłoby prawdopodobnie tak, że "to mi coś przeszkadza i dlatego kończymy" i "szkoda, że tak późno o tym pisze"...

Z drugiej strony, jeśli miałbym po prostu przestać się odzywać, to wiem, że zrobiłbym tak naprawdę coś takiego co ona kiedyś... a sam przecież uważam, że tak się nie powinno nikogo traktować. Czyli znowu nie wiem co mam zrobić.

5

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Piszesz o czuciu się bezpiecznie. To chyba dla nas oznacza coś innego. Dla mnie osoba która pojawia się i znika, której dzialan nie mozna być pewnym, zadnego bezpieczenstwa nie daje.

Bardzo mnie dziwi że wciąż rozważasz co zrobić. Straciłeś 5 lat na takie podchody. Dziewczyna jest jaka jest. A Ty wciąż obmyslas jakaś strategię. Doprowadziło Cię to do depresji. I jeszcze sugerujesz że to może ona jest ok a Ty pomieszany. 

Oboje macie podobny problem. Jest nim lęk przed bliskością. U niej jawny - ciągle znika. U Ciebie utajony-  pociąga Cię osoba która tak postępuje ( to jeden z objawów).

Osoba emocjonalnie zdrowa absolutnie nie czuje pociągu w tego typu relacji. Nie jest to atrakcyjne. To jest raniące.  Osoba zdrowa ucieka z tego przy pierwszym zawiedzionym zaufaniu. Schodzi z takiego rollercoastera.  A Ty na nim siedzisz i jeszcze pytasz czy to karuzela się kręci czy Tobie tylko przed oczami tak miga.

Niezły z Ciebie heros.  Wiele wytrzymujesz.  A jak pięknie sobie racjonalizujesz wszystko.

Polecam terapię. Do nawiązania kontaktu ze swoimi emocjami. Do zrozumienia że jak boli cos i niszczy to nie jest Twoja wina. To sygnał żeby uciekać.

Co Ci się tak nie spodobało w tej sugestii by iść na terapię?

Chcesz tutaj rad ale je zbijasz racjonalizacją.  To czego oczekujesz?

6 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-09 18:10:58)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Esthere napisał/a:

Piszesz o czuciu się bezpiecznie. To chyba dla nas oznacza coś innego. Dla mnie osoba która pojawia się i znika, której dzialan nie mozna być pewnym, zadnego bezpieczenstwa nie daje.

Tak, ja też myślę, że taka zmienność nie daje bezpieczeństwa. Myślę, że przywiązałem się do niej, ponieważ poczułem się bezpiecznie w początkowym okresie. Zachowania, które pojawiły się później ("rollercaster"), osłabiały to powstałe wcześniej przywiązanie, ale nigdy go nie wzmacniały.

Esthere napisał/a:

U Ciebie utajony-  pociąga Cię osoba która tak postępuje ( to jeden z objawów).

Nie potrafię się z tym utożsamić. To co mnie do niej zbliżało nie jest związane ze zmiennością.

7

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
wąż ogrodowy napisał/a:
Esthere napisał/a:

Piszesz o czuciu się bezpiecznie. To chyba dla nas oznacza coś innego. Dla mnie osoba która pojawia się i znika, której dzialan nie mozna być pewnym, zadnego bezpieczenstwa nie daje.

Tak, ja też myślę, że taka zmienność nie daje bezpieczeństwa. Myślę, że przywiązałem się do niej, ponieważ poczułem się bezpiecznie w początkowym okresie. Zachowania, które pojawiły się później ("rollercaster"), osłabiały to powstałe wcześniej przywiązanie, ale nigdy go nie wzmacniały.

Coś tu jest jednak bardzo atrakcyjne dla Ciebie skoro pozwoliłes temu trwać przez 5 lat.

8

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Czyli chcesz, żebyśmy co Ci napisali?
Że będzie ok? Nie będzie. Ona ma Cię głęboko gdzieś. Pisze do Ciebie wtedy, kiedy jej brakuje kontaktu z drugim człowiekiem. Czuje się źle, to pisze. Jak jest u niej ok, to olewa.
Nie chce Cię. Gdyby Cię chciała, to byłaby bardziej zaangażowana. Nie pisze = nie jest.
Daj sobie chłopie spokój. No chyba, że chcesz w ten sposób spędzić kolejne 5 lat. Ale związku z nią nie stworzysz.

Dlaczego nie chcesz iść na terapię?

9 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-09 18:23:55)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Esthere napisał/a:
wąż ogrodowy napisał/a:
Esthere napisał/a:

Piszesz o czuciu się bezpiecznie. To chyba dla nas oznacza coś innego. Dla mnie osoba która pojawia się i znika, której dzialan nie mozna być pewnym, zadnego bezpieczenstwa nie daje.

Tak, ja też myślę, że taka zmienność nie daje bezpieczeństwa. Myślę, że przywiązałem się do niej, ponieważ poczułem się bezpiecznie w początkowym okresie. Zachowania, które pojawiły się później ("rollercaster"), osłabiały to powstałe wcześniej przywiązanie, ale nigdy go nie wzmacniały.

Coś tu jest jednak bardzo atrakcyjne dla Ciebie skoro pozwoliłes temu trwać przez 5 lat.

Twoje spostrzeżenie jest bardzo zasadne. Wiele razy o tym myślałem ale... ciągle chowałęm te myśli przed samym sobą. Już od dawna widzę, że tak naprawdę, prawie wszystko co mnie trzyma ("dobre" rzeczy) są albo w przeszłości (początkowy etap) albo w przyszłości (wyobrażenia o tym "co będzie kiedy już...", nie precyzując nawet co konkretnie ma być w miejscu kropek). Natomiast już od dawna nie ma tego tu i teraz... To chyba kolejne spostrzeżenie, że może jednak tu coś jest nie tak?

10

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Nie gniewaj się, ale powinieneś udać się do lekarza specjalisty.
Dajesz się robić w bambuko od 5 lat. Cierpisz, ale na własne życzenie.

Terapia naprawdę pomaga, choć bywa momentami bolesna. Przepracuj dzieciństwo, przepracuj swoje emocje.

11 Ostatnio edytowany przez Summerka (2018-04-09 18:47:47)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Przede wszystkim szacunek za nieuciekanie od problemu. Pomyślałeś, że  dziewczyna  nie ma odwagi zakończyć tej relacji, bo za dużo sobie powiedzieliście.  Ciebie pewnie stać na to a jej nie.Powiedz jej, po prostu, że zrywasz, bo  nie widzisz wspólnej przyszłości i tyle.

12 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-04-09 19:14:57)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
wąż ogrodowy napisał/a:
Esthere napisał/a:
wąż ogrodowy napisał/a:

Tak, ja też myślę, że taka zmienność nie daje bezpieczeństwa. Myślę, że przywiązałem się do niej, ponieważ poczułem się bezpiecznie w początkowym okresie. Zachowania, które pojawiły się później ("rollercaster"), osłabiały to powstałe wcześniej przywiązanie, ale nigdy go nie wzmacniały.

Coś tu jest jednak bardzo atrakcyjne dla Ciebie skoro pozwoliłes temu trwać przez 5 lat.

Twoje spostrzeżenie jest bardzo zasadne. Wiele razy o tym myślałem ale... ciągle chowałęm te myśli przed samym sobą. Już od dawna widzę, że tak naprawdę, prawie wszystko co mnie trzyma ("dobre" rzeczy) są albo w przeszłości (początkowy etap) albo w przyszłości (wyobrażenia o tym "co będzie kiedy już...", nie precyzując nawet co konkretnie ma być w miejscu kropek). Natomiast już od dawna nie ma tego tu i teraz... To chyba kolejne spostrzeżenie, że może jednak tu coś jest nie tak?

A kiedy było to mityczne "tu i teraz"? Jak stukaliscie w klawiaturę? To nie była prawdziwa relacja. Zresztą ona pięćset razy pisała rzeczy z których się potem wycofywała. Jak można to brać za punkt odniesienia?

Czy może tu i teraz było wtedy gdy przekładała spotkania bo jej facet (!) miał złamaną rękę? Czy moze wtedy gdy wreszcie (sic!) uraczyła Cię, bagatela, godziną spotkania?
Więcej czasu w ciągu 5 lat poświęciła mi kasjerka w spozywczym albo pies sąsiada.

13 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2018-04-09 21:25:48)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Esthere napisał/a:

Coś tu jest jednak bardzo atrakcyjne dla Ciebie skoro pozwoliłes temu trwać przez 5 lat.

Otóż to! Musi tak być skoro mimo że autor dostrzega frustrujące i raniące prawidłowości rządzące tym (że też myszę użyć określenia)„związkiem”, to i tak decyduje się w nim przez tak długi czas pozostawać, narażając się na jeszcze większą frustrację,  kolejne zawody, niepewność.
Jednakże wątpię, żeby to było zamiłowanie do emocjonalnych huśtawek. Myślę, że autor skusił się na obietnicę, czegoś, co jest jego pragnieniem. Dość wyraźnie o tym pisze. O pragnieniu bliskości. Ale nie o takiej „zwykłej” bliskości dwóch odrębnych osób pisze autor. On pragnie niemal zespolenia, stąd zauroczenie tym, że ktoś może odbierać świat tak samo jak on, myśleć jak on, pragnąć dokładnie tego samego co on. Tylko taka osoba wg autora będzie miała szansę go zrozumieć i pomieścić w sobie to wszystko, co on w sobie nosi.
Cięźka sprawa sad

14 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-10 20:16:28)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Dziękuję za kolejne odpowiedzi.

Summerka napisał/a:

(...) powinieneś o tym zapomnieć albo przepracować je u terapeuty i też zapomnieć.

Esthere napisał/a:

Idź proszę na terapię (...) musisz iść na terapię (...) Poszukaj dziś terapeuty.

Esthere napisał/a:

Polecam terapię. Co Ci się tak nie spodobało w tej sugestii by iść na terapię?

Lady Loka napisał/a:

Dlaczego nie chcesz iść na terapię?

Cyngli napisał/a:

(...) powinieneś udać się do lekarza specjalisty (...) Terapia naprawdę pomaga

Zareagowałem na ten pomysł, nazwijmy to, "niezbyt optymistycznie", ponieważ to nie byłby mój pierwszy kontakt z terepeutą(tką). Widzę, że taki kontakt jak do tej pory właściwie nic mi nie dawał. Mam też zwyczajnie dość ciągłego odpowiadania całymi miesiącami na to samo pytanie: "co pan teraz czuje", podczas gdy... po prostu nie czuję nic. Nie wiem do czego to miałoby prowadzić, jaki jest tego cel, w jaki sposób to powinno wpłynąć na moje życie.

Zauważyłem, że w kilku postach pojawiły się próby "odgadnięcia" (użyłem tego słowa, ponieważ tak naprawdę nie ma możliwości, aby to wyczytać z dotychczasowych postów) moich wcześniejszych doświadczeń życiowych lub przyczyn, dla których akurat ta znajomość wywarła na mnie wrażenie. Domyślam się, że autorzy w dobrej wierze dopasowali tutaj historię, którą akurat znali (z własnych doświadczeń lub np. literatury), ale mój przypadek był inny.  Ponieważ takie posty się pojawiły, postanowiłem się do nich odnieść (do jednego fragmentu już to zrobiłem wcześniej).

Esthere napisał/a:

ta relacja ma w sobie to wszystko co przeżywałes jako dziecko. Pragnienie bycia zrozumianym, kochanym, pragnienie czułosci, zblizenia się do tej matki. A jednocześnie ciągle odtrącenie, chłód, dystans, zmienność.  To jedyna bliskość jaka znasz. Hustawka.  Ciepło- zimno. Dobrze znany schemat z dzieciństwa.

Odpisałem już na ten post wcześniej, ale dla porządku napiszę jeszcze raz. Nie, tak nie wyglądało moje dzieciństwo. To nie jest schemat, który znam. Znajomość, o której wspomniałem wywarła na mnie wpływ (podczas gdy inne nie), ponieważ pojawiło się w niej to, czego nie doświadczyłem wcześniej, czyli łamała schemat znany z dzieciństwa.

W późniejszym okresie, to już wyglądało inaczej, ale ponieważ ona nigdy nie wycofała się jednoznacznie z tego co napisała na początku, to i moja chęć nigdy nie wygasła do zera. Natomiast, każda wspomniana huśtawka, czy późniejsze odtrącanie, "obrażanie" itp., nie tylko nie wzmacniały mojej chęci, ale po prostu systematycznie "zużywały pulę" (zaufania, przywiązania itd.), która powstała na początku.

Summerka88 napisał/a:

Myślę, że autor skusił się na obietnicę, czegoś, co jest jego pragnieniem. Dość wyraźnie o tym pisze. O pragnieniu bliskości. Ale nie o takiej „zwykłej” bliskości dwóch odrębnych osób pisze autor. On pragnie niemal zespolenia, stąd zauroczenie tym, że ktoś może odbierać świat tak samo jak on, myśleć jak on, pragnąć dokładnie tego samego co on. Tylko taka osoba wg autora będzie miała szansę go zrozumieć i pomieścić w sobie to wszystko, co on w sobie nosi. Cięźka sprawa sad

Nie, to nie jest relacja, której szukam lub szukałem. Zależy i zależało mi na zachowaniu choćby minimalnej autonomii. Nie szukam i nie szukałem też swojego klona. Podobieństwo wydaje mi się potrzebne jedynie w kilku najbardziej kluczowych kwestiach, takich które mogłyby wpływać na codzienne funkcjonowanie. Poza tym, nie wszystko trzeba rozumieć i utożsamiać się. Czasami wystarczy tylko o czymś wiedzieć i to akceptować.

Natomiast pierwsze zdanie rzeczywiście pokrywa się ze stanem faktycznym - mam na myśli nawiązanie, do czegoś w rodzaju obietnicy czegoś co jest/może być/będzie.

Summerka napisał/a:

Powiedz jej, po prostu, że zrywasz, bo  nie widzisz wspólnej przyszłości i tyle.

Wiem jak to może wyglądać, ale... po prostu nie chcę tak robić. A przynajmniej dopóki nie rozumiem całej sytuacji.
Problem polega na tym, że kiedy pisaliśmy ze sobą, ona wymieniała wiele różnych rzeczy, które chciałaby robić ("gdyby tylko jakimś cudem taka osoba się znalazła"). W tamtym okresie jeszcze nigdy nie miała nikogo, więc było to oparte na teoretycznych deklaracjach. Niedługo potem poznała partnera i kiedy dostałem opis jej realnej, istniejącej już w rzeczywistości znajomości, tylko utwierdziłem się, że ona na prawdę chciała to robić i była zdolna do takich zachowań.
Ponieważ nigdy nie wycofała się z wiadomości, z których wynikało, że jestem kimś ważnym, cały czas dawało mi to przesłankę, że jeśli tylko nie miała by partnera, to chciałaby to robić ze mną (no bo przecież jestem "najbardziej podobną osobą jaką zna" albo "z nikim innym nie mogłaby utworzyć takiej relacji jak ze mną" itd.).

Kiedy zakończyła swój związek, ponownie zaczęła odzywać się do mnie i zainicjowała realny kontakt (to ona chciała się pierwsza spotkać, przyjechać do mnie). Jednak, nadal mijają kolejne miesiące i nie robimy tego co chciała, ani tego co robiła z innymi osobami, które opisywała. Czyli według mojego rozumienia sytuacji:
- albo jej potrzeby (to co chciałaby robić) zmieniły się i już chce czegoś innego,
- albo ja nie jestem już taką osobą jak pisała i nie chce tego robić ze mną,
- albo jest jeszcze coś innego, o czym nie wiem.

Próbowałem o tym z nią kilka razy rozmawiać ale nie odpisała na żadną z tych wiadomości. Zaproponowałem na przykład aby każde z nas spróbowało się zastanowić i wymienić po 3 rzeczy, które nam się w tej znajomości podobają ("coś nam dają") i 3, które nam przeszkadzają (chcielibyśy je zmienić). Liczyłem, że może tak uda się zainicjować rozmowę, w której moglibyśmy lepiej się zrozumieć, zrewidować to co się zmieniło i ostatecznie wymyślić co chcemy dalej robić (wliczając w to również potencjalną decyzję o zakończeniu jeśli różnice, które by wyszły w trakcie rozmowy okazały się zbyt duże). Natomiast nie chce podejmować żadnych pochopnych decyzji, bez wcześniejszego porozumienia z nią, ani bez wystarczającego rozumienia sytuacji. Problem jednak jest w tym, że... ona nigdy nie odpisała na te wiadomości.

15 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-04-10 20:40:07)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Niesamowicie wszystko intelektualizujesz. Wynurzeń okraszonych logiką pełno. Zrobiłes sobie z tego przypadku taką pożywkę dla umysłu. Faktycznie tylko myślisz, analizujesz, zastawiasz sie , argumentujesz. Gdybyś po ludzku dopuszczał do siebie emocje, i nie trzymał paluchów nad ogniem, już dawno byłbyś w innym miejscu.

Piec lat siedzisz w wielkim G kontemplując. Zdrowi ludzie czytają to i zbierają szczękę z podłogi. Napisz jeszcze o tym doktorat.

Siedź w tym dalej , nie słuchaj rad na forum, Ty wiesz lepiej.

Jak Cię czytam to ...

Jedno Ci powiem: majaczysz jak w jakiejś malignie. I jeśli jakimś cudem nie odmrozisz się emocjonalnie to pozostaniesz tym kim jestes: cieniem człowieka, któremu życie przeleci, jak widzowi kiepski film w kinie. 

Kiepsko tak strasznie żyć i nie czuć. Ale skoro jest Ci tak dobrze to OK.

Pisz dalej elaboraty o swojej "pani" , rozbijaj na atomy jej wypowiedzi, szukaj spójności, szukaj sprzeczności.

Każdy wie że tu nie ma co poddawać analizie. Że nie ma czego uczynić punktem odniesienia. Nie w przypadku osoby jak ona - zaburzonej ewidentnie. A Ty non stop: analizy: bo powiedziała, bo napisała, bo ja myslalem, bo nie rozumiem.

Że ona jest jaka jest i się nie zmieni - wiadomo. Ale ze Ty nadal się taplasz w tym G...
FENOMEN.

Ją mówię pas. Żyj jak chcesz. Każdy sobie może życie dobrowolnie spieprzyc. Co mi do tego.

Ps. Twoja kontemplacja sytuacji, biorąc pod uwagę wszystkie fakty o tej dziewczynie, jest ABSURDALNA. 
Nie ...Ty nawet logiką się nie kierujesz. Tak się nie zachowuje logicznie myślący facet.
Próbujesz coś uzgodnić z tą dziewczyną.  Przecież to KABARET. Co chcesz z nią uzgadniać? Jeszcze za mało dostales po tyłku jak widać. Straaasznie Cię pociąga jakaś labilność i odrzucenie. Ta gwarancja chłodu, olania Cię, ta cała huśtawka, ale pitolisz tu o jakiejś niby wyczerpanej puli Twojego zaufania. Strasznie niespójne.

16

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Osoby, które doświadczyły zimnego chowu w dzieciństwie w rodzaju tego, jaki Ty przeżyłeś, w wieku dorosłym albo nie są w stanie zaufać, albo ufają zanadto. Ty jesteś zdecydowanie drugim przypadkiem. Masz potrzebę zbudowania więzi, ale nie potrafisz tego robić, nie wiesz w ogóle jak się do tego zabrać, bo wybacz, ale kurczowe trzymanie się kogoś przez lata kto ofiarował Ci jedynie „obietnicę” szczęścia, miłości i owej więzi kiedyś w nieokreślonej przyszłości budowaniem zdrowej więzi nie jest. Tęsknisz i to bardzo do bliskości, ale wśród ludzi, którzy są fizycznie Ciebie blisko nie jesteś w stanie bliskości takiej stworzyć. Ma na to wpływ Twoja alienacja i chłód, ale również to, że ludzie Ci są realni i dostępni fizycznie, a więc nie ma w nich tajemnicy, a tajemnica, wyobrażenie i wizja ideału ewidentnie Cię nęcą. Karmisz się tą tajemnicą i wyobrażeniami od lat, bo z nimi jest lepiej niż w kompletnej pustce i samotności. Nie odpuścisz jakiekolwiek kontaktu z nią, bo bez niej nie ma nic. Wymyślisz tysiąc sposobów na utrzymanie kontaktu z nią i równie wiele racjonalizacji dla utrzymywania krzywdzącej i nieprowadzącej do niczego relacji, bo bez tego zostaniesz sam ze swoimi problemami i swoją pustką, z którymi trzeba byłoby się zmierzyć. Lepiej więc odciągnąć uwagę od siebie i skupić się na niej, na jej toku rozumowania i działania, na tym co zamierza zrobić, na tym co mogłoby być... Można tak bez końca i do tego  braku końca zmierzasz. Nawet gdyby odpowiedziała na Twoje wiadomości o 3 rzeczach i doszłaby do wniosku, że nie chce utrzymywać dalszego kontaktu bo 1, 2, 3 to Ty i tak wysłałbyś jej elaborat dlaczego tak nie jest, dlaczego się myli, dlaczego to wszystko dałoby się zmienić i poukładać, dlaczego moglibyście być razem, dlaczego itd...
Nie chcesz odpuścić tajemnicy i obietnicy i nikt Cię do tego nie przekona, bo terapia jest zła, a opinie wszystkich ludzi dookoła nie liczą się, bo... i tu znowu następuje elaborat pełen racjonalizacji mających ochronić wbrew pozorom wygodne status quo.
Tu zgadzam się z Esthere, że skoro chcesz spieprzyć swoje życie to droga wolna, nie rezygnuj kontaktu z nią i dalej taplaj się w „tajemnicy” i „obietnicy”.

17

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Zgadzam się, że jesteś dla niej tylko kołem ratunkowym. Odzywa się, gdy z innymi jej się nie układa. Nie byłoby to złe, gdyby od początku powiedziała, że to tylko przyjaźń. Ale ona zwodzi Cię związkiem i naraża Cię na powtórne zawiedzenie nadziei. To nie jest fair. Spróbuj relacji z prawdziwymi ludźmi, na żywo. umów się na randkę, choćby i przez portal randkowy. Przekonaj się, że relacje międzyludzkie nie gryzą. Nic Ci się nie stanie,najwyżej rozmowa nie będzie się kleiła. Wyraźnie potrzebujesz obecności innych osób, ale jednocześnie się ich boisz. Być może dlatego wolisz uciekać w ten wirtualny związek bez przyszłości.

18 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-11 18:53:05)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Klio napisał/a:

Osoby, które doświadczyły zimnego chowu w dzieciństwie w rodzaju tego, jaki Ty przeżyłeś, w wieku dorosłym albo nie są w stanie zaufać, albo ufają zanadto. Ty jesteś zdecydowanie drugim przypadkiem. Masz potrzebę zbudowania więzi, ale nie potrafisz tego robić, nie wiesz w ogóle jak się do tego zabrać, bo wybacz, ale kurczowe trzymanie się kogoś przez lata kto ofiarował Ci jedynie „obietnicę” szczęścia, miłości i owej więzi kiedyś w nieokreślonej przyszłości budowaniem zdrowej więzi nie jest.

Tak, takie postępowanie oczywiście nie jest "zdrowe", "prawidłowe" i zdaję sobie z tego sprawę.

Klio napisał/a:

(...) wśród ludzi, którzy są fizycznie Ciebie blisko nie jesteś w stanie bliskości takiej stworzyć. Ma na to wpływ Twoja alienacja i chłód, ale również to, że ludzie Ci są realni i dostępni fizycznie, a więc nie ma w nich tajemnicy, a tajemnica, wyobrażenie i wizja ideału ewidentnie Cię nęcą. Karmisz się tą tajemnicą i wyobrażeniami od lat

Nie potrafię się z tym utożsamić. Dystans, niedostępność, tajemnica są tym co mnie odpycha. Te cechy powodowały również, że inne kobiety (czyli w zasadzie... prawie wszystkie), nie wzbudzały mojego zainteresowania. Ponieważ kontakt z nią - w początkowym okresie - złamał ten powtarzany od lat schemat, jak trafnie określiłaś zacząłem "kurczowo trzymać się" tej znajomości.

Przykładowo, w momencie kiedy inne kobiety pisały zwykle, że nikogo nie szukają, nikogo nie potrzebują, niczego nie chcą/nie potrzebują robić, piszą tylko z ciekawości "chyba, że znalazłby się ktoś niezwykły i wyjątkowy",  ona od razu bezpośrednio i otwarcie opisywała czynności, które chciałaby wykonywać i co chciałaby robić. Kiedy inne kobiety zapytane o cechy osoby/znajomości, której szukają odpowiadały - o ile w ogóle to robiły - najczęściej coś w rodzaju "szukam pewnego siebie, inteligentnego faceta z poczuciem humoru, który wie czego chce, i od którego mogłabym się czegoś uczyć", ona pisała, że "chciałaby tylko aby ktoś ją zaakceptował i mogłaby spędzać z nim czas", dodając że "nie widzi partnera w zbyt normalnych osobach, ponieważ oni nawet jej nie będą próbować zrozumieć". Kiedy czasem pisałem komuś np. o moim stosunku do małżeństwa, braku chęci posiadania potomstwa, wizji relacji itp., inne kobiety reagowały na ogół krytycznie, czasem nawet agresywnie, lub co najmniej wyrażały odmienne poglądy. To był dla mnie prosty sygnał, że "rozumiem, czyli szukamy czegoś innego więc idę dalej, nie ma problemu". Ona w tym miejscu zaczęła pisać "zgoda!", "pełna zgoda!", "ja też!", "marzę o tym od nie wiem jak dawna!", "rzadko można trafić na tak podobną osobę", "odpiszę na 100%", "wiem DOKŁADNIE co masz na myśli". Takich przykładów jestem w stanie podać znacznie więcej. Więc... jeśli spotkałem wcześniej kolejno kilkaset osób, które jedna po drugiej nie wyrażały chęci kontaktu, były obojętne lub otwarcie pisały, że szukają czegoś innego niż ja, aż w końcu trafiłem na kogoś kto zareagował tak jak powyżej... to właściwie co mogłem sobie pomyśleć? Przy kim miałem się zatrzymać?

Napisałem o tym aby pokazać, że nie zależy mi na tkwieniu w fikcyjnej relacji i to, że nadal się z nią kontaktuje nie jest związane z moją niechęcią do realnej znajomości. Na pewno też nie umiem się  zidentyfikować z tym, że pociąga mnie jakaś tajemnica, niedostępność. Wręcz przeciwnie. W niej nie było właściwie żadnej tajemnicy, byłem wręcz zaskoczony, że trafiłem na tak otwartą, kontaktową osobę, która prawie od razu wyrażała bezpośrednio chęć kontaktu ze mną bez żadnych podchodów, gierek, uników itp. Dla jasności, piszę teraz o etapie kiedy się poznaliśmy.

Klio napisał/a:

bo z nimi jest lepiej niż w kompletnej pustce i samotności. Nie odpuścisz jakiekolwiek kontaktu z nią, bo bez niej nie ma nic. Wymyślisz tysiąc sposobów na utrzymanie kontaktu z nią i równie wiele racjonalizacji dla utrzymywania krzywdzącej i nieprowadzącej do niczego relacji, bo bez tego zostaniesz sam ze swoimi problemami i swoją pustką, z którymi trzeba byłoby się zmierzyć. Lepiej więc odciągnąć uwagę od siebie i skupić się na niej, na jej toku rozumowania i działania, na tym co zamierza zrobić, na tym co mogłoby być... Można tak bez końca i do tego  braku końca zmierzasz.

Tak, to co napisałaś rzeczywiście trafnie oddaje moją sytuację. Już dawno zdałem sobie sprawę, że dopóki mam chociaż minimum nadziei, że to co pojawiło się w listach może być prawdą to... "nie chcę zamykać tej furtki".

Klio napisał/a:

Nawet gdyby odpowiedziała na Twoje wiadomości o 3 rzeczach i doszłaby do wniosku, że nie chce utrzymywać dalszego kontaktu bo 1, 2, 3 to Ty i tak wysłałbyś jej elaborat dlaczego tak nie jest, dlaczego się myli, dlaczego to wszystko dałoby się zmienić i poukładać, dlaczego moglibyście być razem, dlaczego itd...

Nie, to zdecydowanie nie jest prawda. Nie chciałem więcej wracać do tego zdarzenia, ale... Niech będzie. Kilkanaście lat temu miałem podobną znajomość... Zakończyła się ona raz na zawsze kiedy ona napisała jednoznacznie jakie jest jej nastawienie tzn. że nasza znajomość jest zakończona i nie chce ze mną kontaktu. To był moment kiedy zrozumiałem jej intencje i od tamtego czasu więcej już się nie kontaktowaliśmy. Po tej wiadomości już się do niej nie odezwałem. Stało się to "z dnia na dzień." To było kilkanaście lat temu.

DODANO PÓŹNIEJ:

Klio napisał/a:

Nawet gdyby (...) doszłaby do wniosku, że nie chce utrzymywać dalszego kontaktu (...)

To byłby dla mnie koniec. Wtedy ta znajomość nie miała by dla mnie dalszego sensu i chciałbym się rozstać od razu. Z mojego punktu widzenia zniknęłoby wtedy podstawowe spoiwo.

DODANO PÓŹNIEJ #2

Entropia napisał/a:

Wyraźnie potrzebujesz obecności innych osób, ale jednocześnie się ich boisz.

Nie, nie mam poczucia abym bał się obecności innych ludzi. Nie mam problemu aby się z kimś spotkać jeśli jest taka potrzeba.

19

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
wąż ogrodowy napisał/a:

Nie potrafię się z tym utożsamić. Dystans, niedostępność, tajemnica są tym co mnie odpycha. Te cechy powodowały również, że inne kobiety (czyli w zasadzie... prawie wszystkie), nie wzbudzały mojego zainteresowania.

I tak i nie. Rzeczywistość jest tutaj nieco bardziej skomplikowana.
Jakikolwiek kontakt z kobietą, który nie rozpocząłby się od entuzjastycznej akceptacji Ciebie, potraktowany będzie przez Ciebie zawsze jako obietnica porażki i odrzucenia. Twoje dzieciństwo wykształciło u Ciebie bardzo niską tolerancję na choćby możliwość porażki, dlatego neutralne, obojętne początki relacji traktowane są od razu jako odrzucenie; dlatego wyartykułowanie przez kobiety cech mężczyzny z jakim chciałyby być traktujesz również jako odrzucenie, bo to wyartykułowanie oznacza dla Ciebie nieosiągalny wymóg i to niezależnie od tego co by te kobiety wyartykułowały. Do tego wymogu podchodzisz jak do testu i z góry zakładasz, że oblejesz w całej rozciągłości, więc nawet nie próbujesz do testu przystąpić. Uważasz, że oblejesz, bo nie masz o sobie dobrego zdania, Twoja samoocena szoruje dno, więc każdy „wymóg” traktujesz jako zagrożenie i znowu: obietnicę porażki. Przed porażką chroni więc taktyczny odwrót. Dlatego w Twoim przypadku początek to zawsze musi być owa „zgoda”, „pełna zgoda”.  Nie może być choćby cienia wątpliwości, bo wtedy wycofasz się natychmiast zanim do choćby możliwości odrzucenia Ciebie mogłoby dojść. Znajdujesz więc na swojej drodze kobiety, które podobnie jak Ty desperacko poszukują bliskości i one zawsze będą na początku relacji wykazywały bezgraniczną akceptację wink
Kiedy już na początku relacji otrzymasz „pełną zgodę”, otrzymujesz wreszcie to czego tak bardzo brakowało Ci w ciągu Twojego życia i angażujesz się całym sobą. Do tego momentu „dystans, niedostępność, tajemnica są tym co Cię odpycha”, potem zaczynają się schody... Po początkowej idealizacji dwójki zdesperowanych ludzi następuje zderzenie wyobrażenia z rzeczywistością i ta rzeczywistość staje się niewygodna, dochodzi do wycofania. Co wtedy robisz Ty? Karmisz sie jeszcze okruchami bliskości, uczucia i akceptacji rzuconymi na początku znajomości. W imię przyszłych okruchów jesteś w stanie znieść odrzucenie, dystans, niedostępność. Nie jest to stan dla Ciebie nieznany, bo doświadczałeś go przez całe życie, więc to nic nowego. Wracasz na stare, znane tory. Co więcej godzisz się na ten stan, bo choć deklaratywnie możesz twierdzić inaczej, to rzeczywistość pokazuje, że uważasz, że na nic więcej nie zasługujesz, że tak ma być. Od czasu do czasu ona rzuci jakiś okruszek, albo odpowie w sposób, który zinterpretujesz na własne potrzeby jako okruszek. I ten okruszek jest w stanie utrzymać Cię długo. Wiadomym jest, że w tej relacji nigdy nie osiągniesz sytości, którą deklarujesz, że chciałbyś mieć. Wiesz, że dostaniesz jedynie okruszki i godzisz się na to, bo tak ma być. Tak było kiedy byłeś dzieckiem i tak jest teraz. Żebrzesz więc o te okruchy, aby utrzymać tą relację za wszelką cenę. Utrzymanie tej relacji oznacza, że nigdy się nie najesz, nigdy nie zmniejszysz dystansu, nigdy ona nie stanie się dostępna, ani nigdy nie dowiesz się dlaczego, ale dzięki okruszkom od czasu do czasu żywa jest nadzieja na osiągnięcie bliskości i na uczucie. I właśnie dlatego, dla tych cech tej relacji pozostaniesz w niej i będziesz się jej trzymał. To jest to co znasz, ten właśnie stan odrzucenia ukraszany okruchami, w którym czujesz się jak w domu. Nie byłoby tych pięciu lat, nie byłoby obecnych rozterek, nie byłoby otwartej furtki, gdyby dystans, odrzucenie i niedostępność odpychały Cię. Wydaje Ci się, że dążysz do odwrotności tego, co doświadczałeś w dzieciństwie, a w rzeczywistości dążysz do dokładnie tego samego.

20 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-11 07:28:15)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Klio napisał/a:
wąż ogrodowy napisał/a:

Nie potrafię się z tym utożsamić. Dystans, niedostępność, tajemnica są tym co mnie odpycha. Te cechy powodowały również, że inne kobiety (czyli w zasadzie... prawie wszystkie), nie wzbudzały mojego zainteresowania.

I tak i nie. Rzeczywistość jest tutaj nieco bardziej skomplikowana.
Jakikolwiek kontakt z kobietą, który nie rozpocząłby się od entuzjastycznej akceptacji Ciebie, potraktowany będzie przez Ciebie zawsze jako obietnica porażki i odrzucenia. Twoje dzieciństwo wykształciło u Ciebie bardzo niską tolerancję na choćby możliwość porażki, dlatego neutralne, obojętne początki relacji traktowane są od razu jako odrzucenie;

Tak, tak to mniej więcej działa, jedynie nie pasuje mi tutaj słowo "porażka". Nie potrafię się z nim utożsamić i ono nie pasuje mi do mojej sytuacji. Inna sprawa, że nie widzę niczego dziwnego w tym, że nie chcemy dążyć do kontaktu, jeśli druga osoba nie wyraża takiej chęci wobec nas (jest obojętna). Jednak nadal nie widzę w tym porażki. Raczej po prostu, brak wspólnego celu czy "części wspólnej". Bez tego nie można utrzymać nawet znajomości koleżeńskiej (bez względu na płeć).

Klio napisał/a:

Do tego wymogu podchodzisz jak do testu i z góry zakładasz, że oblejesz w całej rozciągłości, więc nawet nie próbujesz do testu przystąpić. Uważasz, że oblejesz, bo nie masz o sobie dobrego zdania

Myślę, że rozumiem co masz na myśli, ale... jeśli miałbym widzieć w jakiejś znajomości "test", to właściwie po co mi taki kontakt? Czy Ty chciałabyś przystępować do takiego testu, a jeśli tak to jaki mogłoby to mieć cel?
Wracając jeszcze do przykładu z "listą cech", który przytoczyłem. Mam obawę, że mogłem zostać źle zrozumiany. Nie chodzi o to, że widzę tam test, który na pewno obleję. Raczej po prostu widzę, że oczekiwania drugiej osoby są rozbieżne, coś na zasadzie "ok, rozumiem, nic do niej nie mam, ale w takim razie nie szuka mnie, nie ma niczego co moglibyśmy razem robić". Nie widzę natomiast tego jako porażki lub niskiej samooceny. Jak jedna osoba mówi, że szuka gitarzysty solowego do grania metalu, a druga gra jazz na saksofonie (albo wręcz mówi, że na niczym nie gra i nie chce z nikim grać), to po prostu nie szukają siebie. Jednak nadal nie widzę, aby ktoś z nich poniósł porażkę po wymianie takiej informacji.

Klio napisał/a:

Twoja samoocena szoruje dno

Nie, z tym zdaniem nie mogę się zgodzić. Nie mam poczucia aby moja samoocena była niska. Nie czuję się w jakiś sposób gorszy od innych ludzi. Również, moje myśli podczas kontaktu z ludźmi nie skupiają się na potencjalnej porażce czy lęku przed nią. Wydaje mi się, że nie myślę i nie myślałem takimi kategoriami.

Klio napisał/a:

Dlatego w Twoim przypadku początek to zawsze musi być owa „zgoda”, „pełna zgoda”.

Nie musi być pełna. Wystarczy mi jakaś minimalna część wspólna, czyli ktoś czegoś ode mnie powinien chcieć (coś ze mną robić, czegoś ode mnie potrzebować, móc coś dzięki mnie zrealizować itp.) i na odwrót, tak abyśmy mogli coś razem robić. Jeśli druga osoba niczego nie chce ode mnie, nie ma części wspólnej, to po prostu nie ma żadnego spoiwa. W tym przypadku była akurat "pełna zgoda",  ale nigdy nie było to warunkiem koniecznym i na pewno nie szukałem tego celowo.

Klio napisał/a:

Nie byłoby tych pięciu lat, nie byłoby obecnych rozterek, nie byłoby otwartej furtki, gdyby dystans, odrzucenie i niedostępność odpychały Cię.

Myślę, że rozumiem co masz na myśli, ale nie umiem się z tym utożsamić. Myślę, że nie byłoby tych 5 lat, gdybym nie zobaczył, że jestem dla niej kimś ważnym. W momencie gdybym dowiedział się, że ta informacja jest nieprawdziwa, chciałbym to zakończyć od razu.

21 Ostatnio edytowany przez Esthere (2018-04-11 08:29:59)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Ciekawie opisujesz początku znajomości z tą dziewczyną. Twierdzisz, że urzekła Cię jej otwartość. Wziąłeś to za dobra monetę, tymczasem w tym wypadku, właśnie kryterium, którym się pokierowaleś, sprowadziło Cię na manowce. Zaraz Ci pokażę, że to czego szukasz, co Cię pociąga, jest gwarantem niespełnienia.

Zbierzmy fakty do kupy. Poznałes kobietę w necie. Była otwarta. Bardziej niż inne. Stukając w klawiaturę wylała całe swoje wnętrze. Pisała zapewne także o sprawach intymnych.  Nie miała zahamowań. Tobie podobała się ta otwartość. Zaczęliscie budować wieź. Dziewczyna stała Ci się bliska. Jednak nie paliła się do tego by Cię poznać osobiście. Szukała wciąż jakiś wymówek. Umawiała się, ustalala coś, by za chwilę się z tego wycofać. Pewne byś to rzucił w cholerę ale było już za późno. Stworzyliscie jakiś rodzaj więzi. Bylo Ci szkoda tego tracic. W końcu ona to nie byle kto. Twoje  soul mate, z którym udało Ci się wejść w pewną emocjonalną fuzję. Uznałes, że w imię tego warto znosić wszystkie niedogodności - wraz z absurdalnymi  wymówkami, brakiem jej zaangażowania oraz labilnym wzorcem zachowań. Tak jak pisala Klio - ta ukryta w tym obietnica, nadzieja , były Twoim paliwem, i na tych okruchach, na wizji tego, co mogłoby być, zajechales aż do roku 2018, tyle, ze jako wrak człowieka, który nie ma nawet siły wstać z łóżka ( ale  twierdzi, że jego samoocena nie szoruje wcale podłogi i że terapeuta nie jest mu potrzebny).

Dobrze, że przyznałes chociaż, że Twoje postępowanie nie jest zdrowe i prawidłowe. Bo jak postapilaby zdrowa osoba? To, co Ty uznales za atrakcyjne (jej wylewnosc) - obudzilaby czujność. Bo zwierzać się w necie obcej osobie...hm...to ryzykowne. Ok. Można sobie pogadać. Ale jeśli osoba, której nigdy nie widziałam na oczy, jest aż tak otwarta, to uznawanym ją za po prostu nieodpowiedzialną. Od razu zapaliłaby mi się lampka kontrolna.  Dlatego że taka wylewnosc na początku i bez kontaktu osobistego jest zupełnie nieadekwatna.  Tak nie buduje się zdrowych relacji. Gdyby do tej wylewnosci doszły okoliczności tego typu, że miesiącami czy latami nie udaje się nam spotkać, i w dodatku osoba, która pretenduje do roli kogoś mi bliskiego emocjonalnie, jest już z kimś związana, byłoby dla mnie całkowicie ewidentne, że osoba ta nie może być brana poważnie i że ma jakiś problem. Jeśli jest z kimś a buduje bliska więź z inna osoba- to znaczy że nie jest blisko z żadną. To od razu dałoby mi sygnał że pakuję się w układ niemożliwy i z racji tego niespełnienia- bardzo raniący.
A Ty uczepiles się jak tonący brzytwy tego, że ona dała Ci do zrozumienia, że jesteś bardzo ważny dla niej.
Jednak zdrowe osoby mają  inne rozumienie bycia ważnym w relacji. Chyba pora byś się odczarowal z tego mitu bo właśnie ten mit trzyma Cię w bardzo niezrozumiały dla mnie sposób w tej relacji.

Osoba dla której ktoś jest ważny naprawdę- utrzymuje stały kontakt, chce się spotykac, nie ma innych związków. Ona nie spełnia żadnego z tych kryteriów. A Ty widząc to, nie zareagowałes od razu, pozwoliłes na to. Tu kłania się Twoja samoocena, bo widocznie uznałes, że właśnie na tyle zasługujesz. Na tego rodzaju okruchy. Osoba, która jest pewna swojej wartości mierzy dużo wyżej j nie zadawala się fantomowymi relacjami. Wie, że zasługuje na realny kontakt i na bycie nr 1 dla tej drugiej osoby. Zdrowa osoba, jeśli jest w jakiejś relacji, to tylko w takiej. I możesz tu się zarzekać jakim to nie jesteś świetnym gościem, który nie czuje się gorszy od innych. To nie Twoje słowa określają Twoje poczucie wartości ale stan Twojego życia i fakt że pusciles z dymem 5 lat życia dla kogoś, kto tylko mówił, że jesteś ważny, ale nie szły za tym zadne czyny oprócz deklaracji.

Wracając do zdrowych relacji. Szanse na nie odrzuciłes ma starcie. Prawidłowy model jest taki: początek znajomości, chemia fizyczna, powolne poznawanie się. Bardzo stopniowe wzajemne otwieranie. Otwierasz się na tyle na ile czujesz się bezpiecznie. W miarę gdy widzisz czyjeś zainteresowanie, zaangazowanie. Spędzacie razem czas. Poznajecie się w różnych sytuacjach. Coś razem przeżywacie, doswiadczacie. Uplyw czasu i adekwatne otwieranie się- adekwatne do zaufania i czucia się bezpiecznie - budują więź. Z realnym czlowiekiem. Ktory jest dostepny. I dla którego jesteś jedyną opcja.

Dla zdrowej osoby plusy relacji z tą dziewczyną byłyby znakiem ostrzegawczym.  Od momentu poznania się w sieci do spotkania powinnien upłynąć maksymalnie krotki czas - aby zweryfikowac osobe i zaczac budowac wiez w realu. U Ciebie wszystko jest na opak. I jest idealnie robione tak jak w przypadku osob z lękiem przed bliskoscia. To jest wrecz ksiazkowe. Dopoki tego nie zrozumiesz, tego, ze problem jest glebszy a Twoje kryteria zaburzone , tak dlugo nic z tego nie bedzie. Ty i ona dobraliacie się komplementarnie- według klucza problemu z bliskoscia. Zajmij się sobą teraz A nie nią. Jeśli zmienisz to w sobie -  z pomocą terapeuty- bo tego NIE DA SIE inaczej zmienić- to w końcu inne osoby zaczną Ci się wydawać atrakcyjne.

22

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
wąż ogrodowy napisał/a:

Tak, tak to mniej więcej działa, jedynie nie pasuje mi tutaj słowo "porażka". Nie potrafię się z nim utożsamić i ono nie pasuje mi do mojej sytuacji. Inna sprawa, że nie widzę niczego dziwnego w tym, że nie chcemy dążyć do kontaktu, jeśli druga osoba nie wyraża takiej chęci wobec nas (jest obojętna). Jednak nadal nie widzę w tym porażki. Raczej po prostu, brak wspólnego celu czy "części wspólnej". Bez tego nie można utrzymać nawet znajomości koleżeńskiej (bez względu na płeć).

Jakoś się nie dziwię, że alergicznie reagujesz wręcz na słowo porażka, a co dopiero na fakt porażki... wink
Dlatego właśnie wręcz rzucenie się na szyję potraktowałeś jako zielone światło dla Twojego zaangażowania, a wszystko co było mniej niż to odczytywałeś jako odrzucenie. W takim przypadku jako odrzucenie potraktowałeś każde zachowanie kobiety, która zanim się zaangażuje chciałaby Cię poznać, zanim Cię zaakceptuje chciałaby się czegoś o Tobie dowiedzieć. I chodzi tu o coś więcej niż poklikanie paru wiadomości. Ty nie jesteś w stanie znieść takiego spokojnego poznawania i stopniowego otwierania się, bo odczytujesz to jako dystans i niedostępność, a więc odrzucasz takie relacje antycypując swoje odrzucenie. Zafascynowała Cię więc kobieta, która „rzuciła Ci się na szyję”; opisała czego to by w łóżku nie zrobiła, a  w Twoim wyposzczonym stanie opis taki był niezwykle nęcący; zgadzała się ze wszystkim co opisywałeś tworząc wrażenie akceptacji, bliskości i porozumienia, przy czym ze względu na wyposzczenie emocjonalne do tej pory nie przyjmujesz do wiadomości, że było to tylko wrażenie; słownie zaakceptowała Cię w całej rozciągłości, choć w rzeczywistości nie zaakceptowała Cię w ogóle i tej rzeczywistości dostrzec nie chcesz, karmiąc się nadal słowami i obietnicami.

wąż ogrodowy napisał/a:

Myślę, że rozumiem co masz na myśli, ale... jeśli miałbym widzieć w jakiejś znajomości "test", to właściwie po co mi taki kontakt?

I postępujesz dokładnie z takim rozumowaniem, przy czym za test i dyskwalifikujący wymóg uznajesz wszystko co nie jest wspomnianą wcześniej entuzjastyczną akceptacją na starcie. Możesz mi pisać o gitarach i saksofonach, ale więcej o Tobie i Twoim podejściu powiedziały faktyczne wybory między: "szukam pewnego siebie, inteligentnego faceta z poczuciem humoru, który wie czego chce, i od którego mogłabym się czegoś uczyć", ona pisała, że "chciałaby tylko aby ktoś ją zaakceptował i mogłaby spędzać z nim czas", dodając że "nie widzi partnera w zbyt normalnych osobach, ponieważ oni nawet jej nie będą próbować zrozumieć". W żadnej kategorii z pierwszego opisu nie odnalazłeś siebie, co swoją drogą świadczy o Twojej samoocenie, ale co więcej jakikolwiek „wymóg” (brakuje mi teraz niestety lepszego słowa) ze strony kobiety spotka się z Twoim taktycznym odwrotem, bo zakładasz, że jakikolwiek wymogów nie jesteś w stanie spełnić. Szukasz tej pełnej akceptacji i chcesz być w tym wzajemny, chcesz taką ofiarować, bez względu na wszystko. Spotykasz więc kobietę, która pozornie nie wymaga niczego, akceptuje wszystko i znajdujesz to czego szukałeś. Zarówno Ty jaki i ona stawiacie was w kontrze do całego świata, do wszystkich innych, tych „normalnych”. Budujecie i wzmacniacie w sobie mentalność oblężonej twierdzy, was stworzonych tylko dla siebie. Na tym opieracie więź. Was „artystów” nie zrozumie nikt inny wink Na tym opiera się też u Ciebie poczucie owej ważności, które ze stanem faktycznym nie ma nic wspólnego. W twierdzy zostałeś sam i sam walczysz o was, a ona od czasu do czasu rzuca okruszek w imieniu którego Ty walczysz dalej, nie zważając na to, że ona nigdy z Tobą do tej twierdzy tak naprawdę nie weszła, nigdy nie było was i nigdy nie będzie. Ważny tez nie jesteś, bo nie tak traktuje się osoby ważne. Twój własny opis Twojej sytuacji w ogóle do niej nie przystaje. Zarówno w jej przypadku, jak i w Twoim pojawia się zgrzyt, nieprzystawalność między słowami, a czynami, między deklaracjami a rzeczywistością.
Zaraz się dowiem, że się nie utożsamiasz big_smile ale ja już to wiem. Racjonalizacja idzie pełną parą, bo bez niej byłaby pustka. Na podstawie słów rzuconych na początku pięcioletniej znajomości, w czasie której ona uraczyła Cię dwoma krótkimi audiencjami wink uznałeś, że jesteś ważny, stworzyliście głęboką więź, ona chce być z Tobą itd Cyrk na kółkach i takim pozostanie, bo tak wybrałeś. Kończę zatem, bo zmuszać Cię wbrew Twojej woli do życia w rzeczywistości nie zamierzam.

23

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Autorze, czytając Twój post, przecierałam oczy ze zdumienia, im dalej, tym gorzej. Ciężko było wytrwać do końca, bo zachowanie dziewczyny... Cóż, szkoda pisać.
Autorze, ona nie potrzebuje Ciebie jako takiego, tylko prywatnego psychoterapeuty, psychiatry i powiernika, na którego czasem strzeli focha, którego często- gęsto oleje, który ma być na każde jej zawołanie, który musi wysłuchać jej sali i pretensji. Ty- jako osoba, żywy człowiek, posiadający uczycia- się nie liczysz. Liczy się ona, jej wygoda, jej facet, a Ty jesteś dodatkiem, któremu można nawciskac wszystko, bo i tak będziesz przy niej trwał, narażony na te męczące huśtawki.
Najpewniej dziewczyna ma ze sobą problem- ale to jest JEJ problem.

Trwasz przy niej, pięć lat już zmarnowałeś. A mógłbyś poznać inną osobę, która ma podobne zapatrywania na związki. Znam parę takich osób i nie pozwalają sobie na wmanewrowanie ich w tak dziwaczne i wyniszczające relację.

24

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
Klio napisał/a:
wąż ogrodowy napisał/a:

Tak, tak to mniej więcej działa, jedynie nie pasuje mi tutaj słowo "porażka". Nie potrafię się z nim utożsamić i ono nie pasuje mi do mojej sytuacji. Inna sprawa, że nie widzę niczego dziwnego w tym, że nie chcemy dążyć do kontaktu, jeśli druga osoba nie wyraża takiej chęci wobec nas (jest obojętna). Jednak nadal nie widzę w tym porażki. Raczej po prostu, brak wspólnego celu czy "części wspólnej". Bez tego nie można utrzymać nawet znajomości koleżeńskiej (bez względu na płeć).

Jakoś się nie dziwię, że alergicznie reagujesz wręcz na słowo porażka, a co dopiero na fakt porażki... wink
Dlatego właśnie wręcz rzucenie się na szyję potraktowałeś jako zielone światło dla Twojego zaangażowania, a wszystko co było mniej niż to odczytywałeś jako odrzucenie. W takim przypadku jako odrzucenie potraktowałeś każde zachowanie kobiety, która zanim się zaangażuje chciałaby Cię poznać, zanim Cię zaakceptuje chciałaby się czegoś o Tobie dowiedzieć. I chodzi tu o coś więcej niż poklikanie paru wiadomości. Ty nie jesteś w stanie znieść takiego spokojnego poznawania i stopniowego otwierania się, bo odczytujesz to jako dystans i niedostępność, a więc odrzucasz takie relacje antycypując swoje odrzucenie. Zafascynowała Cię więc kobieta, która „rzuciła Ci się na szyję”; opisała czego to by w łóżku nie zrobiła, a  w Twoim wyposzczonym stanie opis taki był niezwykle nęcący; zgadzała się ze wszystkim co opisywałeś tworząc wrażenie akceptacji, bliskości i porozumienia, przy czym ze względu na wyposzczenie emocjonalne do tej pory nie przyjmujesz do wiadomości, że było to tylko wrażenie; słownie zaakceptowała Cię w całej rozciągłości, choć w rzeczywistości nie zaakceptowała Cię w ogóle i tej rzeczywistości dostrzec nie chcesz, karmiąc się nadal słowami i obietnicami.

wąż ogrodowy napisał/a:

Myślę, że rozumiem co masz na myśli, ale... jeśli miałbym widzieć w jakiejś znajomości "test", to właściwie po co mi taki kontakt?

I postępujesz dokładnie z takim rozumowaniem, przy czym za test i dyskwalifikujący wymóg uznajesz wszystko co nie jest wspomnianą wcześniej entuzjastyczną akceptacją na starcie. Możesz mi pisać o gitarach i saksofonach, ale więcej o Tobie i Twoim podejściu powiedziały faktyczne wybory między: "szukam pewnego siebie, inteligentnego faceta z poczuciem humoru, który wie czego chce, i od którego mogłabym się czegoś uczyć", ona pisała, że "chciałaby tylko aby ktoś ją zaakceptował i mogłaby spędzać z nim czas", dodając że "nie widzi partnera w zbyt normalnych osobach, ponieważ oni nawet jej nie będą próbować zrozumieć". W żadnej kategorii z pierwszego opisu nie odnalazłeś siebie, co swoją drogą świadczy o Twojej samoocenie, ale co więcej jakikolwiek „wymóg” (brakuje mi teraz niestety lepszego słowa) ze strony kobiety spotka się z Twoim taktycznym odwrotem, bo zakładasz, że jakikolwiek wymogów nie jesteś w stanie spełnić. Szukasz tej pełnej akceptacji i chcesz być w tym wzajemny, chcesz taką ofiarować, bez względu na wszystko. Spotykasz więc kobietę, która pozornie nie wymaga niczego, akceptuje wszystko i znajdujesz to czego szukałeś. Zarówno Ty jaki i ona stawiacie was w kontrze do całego świata, do wszystkich innych, tych „normalnych”. Budujecie i wzmacniacie w sobie mentalność oblężonej twierdzy, was stworzonych tylko dla siebie. Na tym opieracie więź. Was „artystów” nie zrozumie nikt inny wink Na tym opiera się też u Ciebie poczucie owej ważności, które ze stanem faktycznym nie ma nic wspólnego. W twierdzy zostałeś sam i sam walczysz o was, a ona od czasu do czasu rzuca okruszek w imieniu którego Ty walczysz dalej, nie zważając na to, że ona nigdy z Tobą do tej twierdzy tak naprawdę nie weszła, nigdy nie było was i nigdy nie będzie. Ważny tez nie jesteś, bo nie tak traktuje się osoby ważne. Twój własny opis Twojej sytuacji w ogóle do niej nie przystaje. Zarówno w jej przypadku, jak i w Twoim pojawia się zgrzyt, nieprzystawalność między słowami, a czynami, między deklaracjami a rzeczywistością.
Zaraz się dowiem, że się nie utożsamiasz big_smile ale ja już to wiem. Racjonalizacja idzie pełną parą, bo bez niej byłaby pustka. Na podstawie słów rzuconych na początku pięcioletniej znajomości, w czasie której ona uraczyła Cię dwoma krótkimi audiencjami wink uznałeś, że jesteś ważny, stworzyliście głęboką więź, ona chce być z Tobą itd Cyrk na kółkach i takim pozostanie, bo tak wybrałeś. Kończę zatem, bo zmuszać Cię wbrew Twojej woli do życia w rzeczywistości nie zamierzam.

Sorry za lekki offtop ale chcialabym wyrazic uznanie dla Ciebie Klio za to co piszesz i jak piszesz. Zwykle mam bardzo podobne zdanie w wielu kwestiach ale Ty dodatkowo umiesz to tak ubrac w slowa, zobrazowac i uporzadkowac ze czytajac Twoje posty mam ochote powiedziec  "widze to dokladnie tak samo..tylko dopiero teraz czytajac  co piszesz na to wpadlam". big_smile Cos na kszalt "pelnej zgody" uzywajac terminologii tego watku wink

25

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Dziękuję Feniks smile

26 Ostatnio edytowany przez irsin (2018-04-14 19:20:40)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Vvv

27 Ostatnio edytowany przez wąż ogrodowy (2018-04-14 22:41:31)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Sprawa się chyba wyjaśniła i... chyba mieliście rację. Chociaż nadal trudno mi to przyznać i pewnie jeszcze długo tak będzie...

Wysłałem jej linka do tego wątku. Dzień lub dwa dni później otrzymałem od niej wiadomość. Napisała, że sądziła, iż nasza znajomość nie miała zmierzać w kierunku poznania się w "prawdziwym życiu" i - jak zrozumiałem - to właśnie ta cecha była dla niej zaletą, ponieważ dzięki temu mogła być całkowicie szczera. Przyznała też, że podejmując decyzję czy nadal ze mną pisać czy nie kierowała się głównie swoimi własnymi potrzebami. Napisała, że wiele razy chciała to zakończyć, ale zawsze dochodziła do wniosku, że prędzej czy później będzie jej tego kontaktu brakować. Ona nadal chce tylko pisać listy, tak jak 5 lat temu. Na koniec wycofała się z tego co napisała w tamtym roku (że jestem jedyną osobą, z którą chce mieć kontakt i nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać). "Nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać" zmieniło się w "przez kilka godzin".

Postanowiłem zapytać ją wprost o jej stosunek do mnie, może to za duże słowo, ale... o uczucia? Wtedy znowu pojawiła się huśtawka, o której wspominałem. Jej wiadomość zrobiła wrażenie jakby nagle wpadła w złość. Odpisała, że nigdy nie byłem i nie będę dla niej tym kim był jej chłopak, nie chce utrzymywać ze mną stałego, codziennego kontaktu, że kiedy mieszkała z chłopakiem, to on widział, że pisała ze mną maile i - w przeciwieństwie do mnie teraz - "nie robił jej o to scen zazdrości" (ja mojego pytania nie postrzegam w taki sposób, chciałem tylko... dowiedzieć się kim dla niej jestem), że "odczytuje z mojego tonu", że "chcę kontrolować co i do kogo czuje" i "nie podoba jej się to". Zakończyła pisząc, że żałuje różnych rzeczy, które napisała, jednak - nie uzasadniała tego konsekwencjami czy, że mogłyby one np. komuś sprawić przykrość - tylko dlatego, że jej nie rozumiem.

Nie wiem co mogę jeszcze napisać. Chyba mieliście rację pisząc, że... nigdy nie byłem dla niej ważną osobą. Przynajmniej nie w "realnym życiu".

28

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

To smutne. I aż łzy mi się cisną do oczu. A tobie? Serce by mi pękło, gdyby mnie ktoś tak traktował, a na koniec wyszedłby z tego taki wniosek...

29

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami
wąż ogrodowy napisał/a:

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie odpowiedzi. Sprawa się chyba wyjaśniła i... chyba mieliście rację. Chociaż nadal trudno mi to przyznać i pewnie jeszcze długo tak będzie...

Wysłałem jej linka do tego wątku. Dzień lub dwa dni później otrzymałem od niej wiadomość. Napisała, że sądziła, iż nasza znajomość nie miała zmierzać w kierunku poznania się w "prawdziwym życiu" i - jak zrozumiałem - to właśnie ta cecha była dla niej zaletą, ponieważ dzięki temu mogła być całkowicie szczera. Przyznała też, że podejmując decyzję czy nadal ze mną pisać czy nie kierowała się głównie swoimi własnymi potrzebami. Napisała, że wiele razy chciała to zakończyć, ale zawsze dochodziła do wniosku, że prędzej czy później będzie jej tego kontaktu brakować. Ona nadal chce tylko pisać listy, tak jak 5 lat temu. Na koniec wycofała się z tego co napisała w tamtym roku (że jestem jedyną osobą, z którą chce mieć kontakt i nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać). "Nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać" zmieniło się w "przez kilka godzin".

Postanowiłem zapytać ją wprost o jej stosunek do mnie, może to za duże słowo, ale... o uczucia? Wtedy znowu pojawiła się huśtawka, o której wspominałem. Jej wiadomość zrobiła wrażenie jakby nagle wpadła w złość. Odpisała, że nigdy nie byłem i nie będę dla niej tym kim był jej chłopak, nie chce utrzymywać ze mną stałego, codziennego kontaktu, że kiedy mieszkała z chłopakiem, to on widział, że pisała ze mną maile i - w przeciwieństwie do mnie - "nie robił jej o to scen zazdrości" (ja mojego pytania nie postrzegam w taki sposób, chciałem tylko... dowiedzieć się kim dla niej jestem), że "odczytuje z mojego tonu", że "chcę kontrolować co i do kogo czuje" i "nie podoba jej się to". Zakończyła pisząc, że żałuje różnych rzeczy, które napisała, jednak - nie uzasadniała tego konsekwencjami czy, że mogłyby one np. komuś sprawić przykrość - tylko dlatego, że jej nie rozumiem.

Nie wiem co mogę jeszcze napisać. Chyba mieliście rację pisząc, że... nigdy nie byłem dla niej ważną osobą. Przynajmniej nie w "realnym życiu".

Wyciągnąłeś wnioski odnośnie jej, a odnośnie siebie żadnych. Zresztą od początku tego wątku temat tej relacji koncentrujesz wokół jej osoby, jej decyzji, jej wszystkiego... Skupiając się na niej stosujesz uniki. Unikasz spojrzenia na siebie.Czasem draśniesz powierzchnię, ale głębiej wejść nie chcesz. Tymczasem bez Ciebie, Twoich decyzji, świadomych i nieuświadomionych mechanizmów myślenia i odczuwania nie byłoby tego pięcioletniego marazmu, któremu Ty przypisywałeś cechy wyjątkowości i ważności. Ty nie byłeś dla niej ważny, ale ona była dla Ciebie bardzo. W wirtualną  relację z nią zaangażowałeś całego siebie. Właśnie dlatego, że sytuacja ta nadal nie nakłoniła Cię do przyjrzenia się sobie, rzeczywistego, uważnego, szczerego przyjrzenia się sobie, bez uników, bez „nieutożsamiania się” wink sprawi, że przejdziesz teraz do jakże znanego i wygodnego zamrożenia emocjonalnego do czasu... do czasu napotkania kogoś, kto uruchomi w Tobie ponownie te same niezrealizowane potrzeby i kto znowu stanie się dla Ciebie jedyną we wszechświecie obietnicą ich spełnienia. Wtedy ponownie skoczysz w relację na główkę, tam gdzie jest wyjątkowo płytko.

30

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

Przeczytałam w całości ten wątek. Osoba tej kobiety, to postać szalenie pogubiona, pozbawiona wglądu w siebie. Nie licząca się z innymi ludźmi, być może wcale nie z premedytacją, czy ze złośliwości, lecz z braku samoświadomości. Jesteś bardzo inteligentnym i fascynującym chłopakiem, szkoda że "zmarnowałeś" 5 lat, ale wszystko jest po coś. Czasem wiedza, że się czegoś nie chce (np. tego jak inni nas traktują) jest kluczowa dla dalszego życia. Ta osoba przy dobrych wiatrach za kilka lat osiągnie jakiś progres i wejrzy w siebie. Być może nie nastąpi to nigdy. Ale jeśli kiedyś zrozumie co zrobiła, to dopadnie ją dotkliwe poczucie winy. Ma ewidentny problem i musi się z nim uporać sama lub korzystając z pomocy specjalisty, to już drugorzędne. Ty nie zmarnowałeś tego czasu, jesteś bogatszy o wiedzę, a to wielki potencjał. Mnie zafascynowałeś i podziwiam Cię za ostatni post, który na pewno wymagał przełamania wewnętrznych schematów myślenia i działania. Jesteś na początku wielkiej, pięknej drogi, w której Ci kibicuję. Ta kobieta zaczynając z Tobą znajomość od takiej szczerości przeraziła się jej, prawdopodobnie przeczuwała, że w realu nie uniesie przyznania się do tych wszystkich rzeczy, które Ci napisała. Czuła się naga i bezbronna, co zupełnie jej nie usprawiedliwia. Woli pielęgnować pozory, zamiast zmierzyć się z tym kim w danym momencie naprawdę jest. Żal mi jej, oby stopniowo osiągała wgląd i wewnętrzną spójność.

31 Ostatnio edytowany przez ooola (2018-08-25 12:35:58)

Odp: Chyba straciłem grunt pod nogami

"Słynny eksperyment profesora Skinnera pokazał, na czym polega to zjawisko. Trzy szczury umieszczono w osobnych klatkach wyposażonych w dźwignie. W pierwszej szczur naciskał dźwignię i za każdym razem dostawał karmę. W drugiej naciskał i nic nie dostawał, więc szybko zrezygnował i sam zaczął szukać jedzenia. W trzeciej klatce szczur naciskał dźwignię i raz dostawał pokarm, raz nie. Nigdy nie wiedział, kiedy to nastąpi. Był zdezorientowany, sfrustrowany, ale warował przy dźwigni dzień i noc.

Ten mechanizm często ma miejsce w związkach, w których ktoś jest źle traktowany przez partnera czy partnerkę. Wystarczy, że ta osoba raz zachowa się inaczej, i już dajemy jej kolejną szansę."

wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,19361244,a-co-masz-do-stracenia-trwanie-w-sytuacji-ktora-nas-unieszczesliwia.html

Posty [ 31 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Chyba straciłem grunt pod nogami

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024