Cześć,
nigdy wcześniej nie pisałem w tego typu sprawach na żadnym publicznym forum, jednak sytuacja, w której od długiego czasu się znajduje zdaje się mnie coraz bardziej przerastać. Nie wiem na ile uda mi się opisać mój przypadek, ani właściwie nawet czego oczekuje po napisaniu tutaj. Mam wrażenie jakbym już dawno stracił umiejętność obiektywnej oceny tego co się dzieje, jakbym nie czuł w ogóle gruntu pod nogami. Może więc jeśli skonfrontuje tą sytuacje z innymi osobami, to uda mi się popatrzeć na te zdarzenia z innej perspektywy. Nie wiem nawet czy to co napisze ma jakiś sens, ale mam poczucie, że muszę to w końcu gdzieś wyrzucić z siebie.
Znowu nie wiem od czego zacząć... Może od tego, że chociaż mam 33 lata, to nigdy nie byłem w tzw. "związku" (dziwnie się czuję już podczas samego pisania tego słowa na forum, wręcz momentami mam ochotę usunąć ten cały post). Gdzieś na przełomie podstawówki i liceum widziałem, że moi rówieśnicy zaczęli tworzyć jakieś nowe typy relacji, ale ja miałem poczucie jakby to działo się gdzieś z boku, poza mną, jakby to mnie nie dotyczyło. Może na początku miałem jeszcze myśli w rodzaju: "przecież wszyscy tak robią, więc ja też kiedyś dorosnę i będę", nie zastanawiając się jednak co konkretnie mam na myśli. Ale i te myśli z czasem zniknęły. Poza pojedynczym, bardzo krótkim epizodem w liceum, który potem na kilkanaście lat wymazałem z pamięci (teraz chyba rozumiem dlaczego, ale o tym później), ten etap mnie ominął. W późniejszym, "dorosłym" życiu, właściwie nie szukałem relacji, przynajmniej nie takich "klasycznych". Co prawda czasem odczuwałem bliżej nieokreśloną pustkę, ale nigdy nie potrafiłem określić co w jej miejscu mogłoby się pojawić. Kiedy czasami zastanawiałem się nad tym, to miałem poczucie, że właściwie "wszystko czego potrzebuję już mam" i nie widzę niczego co mogłoby coś istotnego zmienić w moim życiu. Na pewno nie szukałem uczucia, bliskości, nie myślałem takimi kategoriami, wydawało mi się to czymś jakby "nierealnym", "niemożliwym". Trochę tak jak wiemy, że nierealne są osoby czy zdarzenia z książki czy filmu, pomimo, że możemy o nich rozmawiać, "wiemy o tym, że istnieją" (w książce, filmie). Nie wiem sam dlaczego, może dlatego, że wychowałem się w domu, w którym nie było uczucia, chociaż przez blisko 30 lat nie zauważałem tego. Przykładowo, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że nie mam ani jednego wspomnienia kiedy ktoś w dzieciństwie by mnie przytulał. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że to jest chyba "dziwne". Nie widziałem takich rzeczy w mojej rodzinie. W każdym razie takie sprawy jak "związki", "relacje", "uczucia" były dla mnie czymś abstrakcyjnym, jakby "z obcego świata". Owszem, wiedziałem, że gdzieś obok ludzie coś takiego robią, ale miałem poczucie jakbym ja w tym nie uczestniczył. Czasami zdarzało się, że zastanawiałem się jak taka relacja mogłaby wyglądać, ale zawsze kończyło się na tym, że nie potrafiłem wymyślić co z taką osobą mógłbym robić i właściwie po co, ogólnie na czym to w ogóle mogłoby polegać... Chyba nie umiem tego lepiej wytłumaczyć.
***
Kilka lat temu ten dość spójny obraz został zachwiany, a od mniej więcej 3 lat moje życie to jedna, wielka porażka. I ja coraz mniej rozumiem z tego co się w nim dzieje.
Mniej więcej 5 lat temu zacząłem pisać z pewną kobietą na forum internetowym. To była strona związana z pewnym specyficznym zaburzeniem, które oboje mieliśmy (nie ma chyba teraz znaczenia jakie to konkretnie zaburzenie). Ona właściwie od pierwszej wiadomości robiła wrażenie jakby cieszyła się, że odezwałem się do niej. Zadawała mi bardzo dużo pytań i chętnie opowiadała mi o sobie. Bardzo szybko napisała, że "rzadko można trafić na tak podobną osobę" jak ja, "są rzeczy, którymi można podzielić się tylko z osobą, która przeżywa to samo" itp. Zaczęliśmy dzielić się naszymi doświadczeniami, przemyśleniami, opowiadać sobie historię naszego życia (w tym co co napisałem powyżej) i w prawie każdej wiadomości pojawiały się komunikaty w rodzaju "zgoda","ja też!", "i znowu pełna zgoda", "wiem dokładnie co masz na myśli", "myślę o tym od nie wiem jak dawna". Nie przesadzę jeśli napiszę, że przez całe życie nie przeczytałem tylu dobrych rzeczy ile wtedy... Na początku tonowałem jej entuzjazm. W pewnym momencie napisałem jej, że lepiej jest zachować dystans jeśli chodzi o tego typu opinie, ponieważ tak naprawdę niewiele o sobie jeszcze wiemy i na takim etapie piszemy bardziej z własnymi wyobrażeniami niż realnymi osobami. Tak naprawdę spodziewałem się wtedy, że jak tylko dowie się o mnie więcej, to albo jej się znudzę, albo po prostu zmieni zdanie.
Mimo to nasz kontakt nie zmienił się. W jednej z wiadomości napisała mi, że nie ma takiej rzeczy, która by mogła zmienić jej nastawienie do mnie. W pewnym momencie zaczęliśmy pisać o kontaktach z płcią przeciwną. Okazało się, że ona też nigdy nikogo nie miała i miała analogiczne odczucia do mnie (tak jakby takie rzeczy działy się gdzieś obok i jej nie dotyczyły). Padło pytanie czy mimo tego co napisaliśmy wcześniej, nie wydaje się nam, że zdarza nam się odczuwać samotność. Odpisała, że tak. W pewnym momencie zaczęliśmy pisać o tym co chcielibyśmy spróbować zrobić z drugą osobą, jaką relacje chcielibyśmy znaleźć gdybyśmy mieli taką możliwość. Wymieniała wtedy wiele rzeczy i chętnie komentowała moje. W pewnym momencie ona zaczęła pisać o przytulaniu... wspólnym leżeniu...spacerach... wspólnym milczeniu... Ja nie myślałem wcześniej o takich rzeczach. Zacząłem czuć się nieswojo. Poza krótkim epizodem prawie kilkanaście lat temu, nie myślałem o takich rzeczach, wydawało mi się, że to niemożliwe, że to mnie nie dotyczy. Miałem wtedy wiele wątpliwości co o tym myśleć. Ona pisała wtedy, że chciałaby tylko aby ktoś ją zaakceptował, nie próbował zmieniać (wyciągać do klubów) i to wszystko co jej wystarczy. Podkreślała, że "nie widzi partnera w zbyt normalnych ludziach", ponieważ oni nawet nie będą próbować jej zrozumieć, że woli kogoś kto sam szuka akceptacji, ponieważ "tego się nauczyła z doświadczenia", a ze mną było co chwilę "zgoda", "pełna zgoda", "wiem dokładnie co masz na myśli"... że wziąż marzy o takiej osobie, ale nie wie jakim cudem by się znalazła.
Wtedy te dwa odizolowane światy, o których pisałem na krótki moment połączyły się. Dopuściłem wtedy myśl, że może to mogłoby mnie też dotyczyć, skoro ona o tym myśli i jest tak wiele podobieństw między naszymi historiami, to może ja też mógłbym? Może to o czym pisaliśmy mogłoby się zdarzyć naprawdę? Poza krótkim epizodem nikt nie rozmaiał ze mną w taki sposób, więc może to mogłoby się udać? Wiem, że to głupie, ale... wtedy chyba pierwszy raz w życiu poczułem się przy kimś tak bezpiecznie, że mogę komuś zaufać i nie muszę już nikogo szukać. Nie wiem... może poczułem się akceptowany... kochany? Chociaż wiem, że to głupie.
Jej wiadomości nadal były pełne entuzjazmu, czasem pisała, że ma nadzieje, że nie sprawiła mi przykrości kiedy nie pisała kilka dni, że na 100% się odezwie itp.
W pewnym momencie przestałem od niej otrzymywać wiadomości. Mijały tygodnie, potem miesiące. Wiem, że pewnie wiele osób mnie teraz wyśmieje, ale... ja wtedy cały czas czekałem na nią. Cały czas tłumaczyłem sobie, że ona tylko wyszła na chwilę i na pewno za chwilę wróci, może jutro, za tydzień, miesiąc...i będziemy kontynuować. Przecież napisała mi tyle dobrych rzeczy, więc czemu miała by przestać się odzywać? Jeśli byłem dla kogoś w jakiś sposób "naj", to wydawało mi się, że to znaczy,że nie ma osoby,z którą chciałaby mieć kontakt bardziej niż ze mną, że już nie musi więcej szukać. Tak mijały kolejne miesiące. Ja zaczynałem coraz częściej zastanawiać się co się stało, może zachorowała, może miała wypadek, może popełniła samobójstwo, może coś jej się stało i potrzebuje pomocy, a ja nie mam jak się do niej dostać...? Nadal próbowałem się z nią kontaktować dostępnymi kanałami, ale nie dostawałem już odpowiedzi. Z czasem pisałem coraz rzadziej, raz miałem dłuższą przerwę.
***
Niecałe 2 lata później odpisała mi na jedną z wiadomości. Napisała mi wtedy, że w czasie jak ze mną pisała szukała mężczyzny, z którym mogłaby się spotykać i kiedy jeden z nich stał się agresywny, to w lęku usunęła całą naszą korespondencję i nie ma już naszych wiadomości. Poprosiła mnie wtedy abym przesłał jej ponownie wszystkie nasze wiadomości i będzie mogła je ponownie przeczytać i na wszystkie odpisać. Nie zastnawiałem się wtedy nad tą sytuacją. Dla mnie liczyło się, że odezwała się ponownie, że już wszystko jest w porządku, nic jej się nie stało i znowu mamy kontakt... Miałem wtedy w głowie myśl, że ona naprawdę pamiętała o mnie tyle czasu, więc chyba naprawdę jestem kimś ważnym. Zebrałem wszystkie nasze wiadomości w 2 duże paczki PDF i wysłałem je mailem. Nie mogłem się doczekać aż otrzymam od niej odpowiedź. Nagle odżyły wszystkie rzeczy, o których pisaliśmy wcześniej i cały czas myślałem tylko o tym.
Następnego dnia dostałem od niej bardzo długi list. Zaczęła go pisząc, że od ponad roku jest w stałym oficjalnym związku. W dalszych akapitach opisywała, że poznali się niedługo po tym jak kontaktowała się ze mną. Że co kilka dni mówią sobie, że się kochają. Że po kilkunastu tygodniach zamieszkali razem. Że w każdej chwili mogą się dotykać, kiedy ma ochotę na seks to to robią. Że zanim zamieszkali razem, odwiedzała go prawie codziennie i zazwyczaj zostawała na noc. Że partner jest tak podobny do mnie, że podczas ponownego czytania moich wiadomości momentami wręcz zastanawiała się czy czasem nie pisała z nim...
Tego dnia moje życie zmieniło się bezpowrotnie i ten stan trwa właściwie do dzisiaj. Kiedy zacząłem czytać ten list wybuchnąłem największym w moim życiu płaczem. Nagle przed oczami zaczęły mi przelatywać zapomniane przez kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt lat sceny z przeszłości, z coraz wcześniejszego dzieciństwa... Jak byłem bity w szkole, jak mama wyrzuciła mnie z pokoju kiedy bałem się ciemności i chciałem do niej przyjść oraz wiele innych zupełnie wymazanych z pamięci zdarzeń, o których przez całe dorosłe życie nie pamiętałem. Nie wiem sam czemu tak zareagowałem. Nigdy taki nie byłem. Przez kilka tygodni budziłem się płacząc i zasypiałem płacząc. Nie wiedziałem co mam wtedy zrobić. Chciałem przestać kontaktować się z nią, miałem poczucie, że nie ma już tam dla mnie miejsca, że powinienem się odciąć i wrócić do swojego poprzedniego życia. Zapytałem się jej czy widzi nadal coś co mogłoby jej dać nasze pisanie, ale nic nie odpowiedziała. Wtedy pisała prawie wyłącznie o swoim związku, o tym co razem robią, co się dzieje lub działo w ich relacji.
W jednym z listów zaczęła pisać o mężczyznach, z którymi się spotykała. Jeden z nich był po tym jak się kontaktowaliśmy, a jeszcze przed jej związkiem. I ten list był dla mnie dobijający. Wtedy zobaczyłem cechy realnych osób, z którymi się kontaktowała, a nie cechy, które pojawiały się jako teoretyczne deklaracje. Pisała wtedy, że szukała "pewnych siebie, wiedzących czego chcą mężczyzn" po 30, którzy byli tacy "pewnie z racji wieku i doświadczenia" i "tak ich powybierała" i na początkowym etapie "odpadało jakieś 95%".
Wcześniej (zanim przestała się odzywać) pytała się mnie czy mam jakieś fantazje seksualne i chciała abym o nich opowiedział. Wtedy stwierdziliśmy oboje, że mamy wiele infantylnych, niedojrzałych preferencji. Nie chce tutaj wchodzić w detale, bo to chyba i tak nie ma sensu. Kiedy ten temat wrócił gdy była już w związku napisała, że tak może być na początku relacji, ale potem partnerzy się nauczą i jest już inaczej. Kiedy wrócił temat tego jak sobie wyobrażaliśmy relacje z drugą osobą, napisała, że taka relacja (o jakiej pisaliśmy wcześniej) to może być w okresie licealnym, a "kobiety mają większe wymagania".
Ja cały czas próbowałem zrozumieć dlaczego ona przestała się odzywać pomimo tych wszystkich dobrych rzeczy, które napisała, ale kiedy tylko próbowałem poruszać ten temat, to ignorowała moje wiadomości. Raz jednak odpowiedziała. I to była kolejna dobijająca dla mnie wiadomość. Napisała wtedy, że "tylko z ciekawości zgodziła się", że rozmawiała ze mną o rożnych intymnych rzeczach, ponieważ cały czas mówiła sobie, że nigdy się nie poznamy, że zawsze kiedy szukała kontaktu, to pomimo, że wszystko na początku jej pasowało, to jakiś drobny detal na żywo wystarczał aby nie chciała przebywać z taką osobą ani chwili dłużej, więc ze mną pewnie byłoby tak samo.
W pewnym momencie czułem się tak źle, że wziąłem tydzień urlopu w pracy. W jej trakcie, a właściwie w czasie wszystkich codziennych czynności ciekły mi łzy z oczu. Zapisałem się wtedy do psychiatry. Właściwie od tamtej pory cały czas jestem w mniejszym lub większym epizodzie depresyjnym. Do tego w tym samym czasie stan mojego ojczyma się pogorszył, chorował na raka i - jak się później okazało - zostało mu wtedy jakieś pół roku życia. To dodatkowo pogłębiało moją złą kondycję psychiczną.
Czasami stawała się bardzo pewna siebie, wręcz arogancka. Coś w rodzaju - "jestem od prawie 2 lat w związku, więc co Ty mozesz wiedzieć". Pomimo to, nadal zdarzało się jej napisać, że np. czasem wyobraża sobie, że mnie przytula albo, że uprawiamy seks, że jestem najbardziej podobną osobą jaką zna, albo wręcz, że z nikim innym nie mogła by utworzyć takiej relacji jak ze mną. I ta huśtawka chyba wpływała na mnie najgorzej. Na zmianę stawała się arogancka, opryskliwa, "obrażała się" i zapdała pod ziemię, po czym po jakimś czasie znowu odzywała się ponownie. Często kiedy się odzywała była w złej kondycji psychicznej. Pisała o tym, że czuje sie źle, że przeraża ją jak jej realne życie jest niespójne z tym co ma w głowie itp. Ja zwykle wtedy tłumaczyłem sobie, że to przecież nie jest niczyja wina, że to tak jak tymczasowa choroba - po prostu akurat teraz ona jest "bardziej potrzebująca", "ma gorzej", więc zapominałem na ten moment o swoich sprawach mówiąc sobie, że "na mnie przyjdzie jeszcze czas". Po czym ponownie znikała, albo "obrażała się" po jakiejś wiadomości. Wtedy przez jakiś czas się nie odzywała, po czym znowu sytuacja się powtarzała. I ja za każdym razem zapominałem wtedy o tych wszystkich "złych rzeczach", ponieważ te "dobre" je przykrywały, znów zaczynałem czuć się dobrze.
Któregoś razu, kiedy czuła się wyjątkowo źle (miała wtedy myśli samobójcze), niespodziewanie napisała mi, że tak naprawdę bardzo dużo myślała o tym, że jesteśmy razem, ale "może uznała, że ktoś w związku musi być normalny". To była kolejna dobijająca dla mnie wiadomość. Napisała wtedy coś, co właściwie miałem w głowie... od zawsze i między innymi dlatego nigdy nie szukałem relacji. Wydawało mi się, że to coś niemożliwego, że to dotyczy innych, ale nie mnie. Kiedyś kiedy zaczęła się odzywać po blisko 3 miesięcznej przerwie, nie odpisałem jej przez 3 dni. Wtedy napisała mi, że "widzi, że nie chce już pisać" i zablokowała mi możliwość odpisania. Potem znowu "wyrastała z podziemi" i zaczynała pisać "jakby nigdy nic".
I ta huśtawka chyba wpływała na mnie najgorzej. Gdybym miał to do czegoś przyrównać to coś takiego jakbym tkwił przy szybie, za którą ktoś pokazuje mi niemo, niczym pantonima, kartki, na których byłoby napisane, jak bardzo jestem dla tej osoby ważny, a kiedy tylko próbowałbym się przez tą szybę przedostać, przybliżyć choćby na centymetr moją dłoń, ta druga osoba odwracała by wzrok, spuszczała głowę w dół, chowała kartkę do kieszeni i zaczynała na moich oczach obejmować się z kimś innym.
***
Bardzo długo nie mogłem się pogodzić z tym co się działo, ale w końcu coraz bardziej docierało do mnie, że ja chyba nigdy nie istniałem w jej realnym świecie i nigdy nie byłem i nie będę nikim ważnym. Długo nie mogłem podjąć decyzji, ponieważ ciągle miałem w głowie myśl, że już więcej mi to się nie zdarzy, już więcej nie spotkam takiej osoby. Jednak, w końcu kiedy nie odzywała się prawie pół roku (po tym jak "obraziła się" po jednej z wiadomości) podjąłem decyzję, że potrzebuję zapomnieć o tej znajomości i przestanę się kontaktować. Że tak będzie lepiej dla mnie i dla niej.
I wtedy, w praktycznie ostatniej chwili kiedy miałem sobie już "pójść", ona odezwała się ponownie. Wiedziałem już wtedy, że tak dalej być nie może. Że nie można ciągnąć takiej huśtawki w nieskończoność i albo musi nastąpić duży krok w przód, albo duży krok w tył. I wtedy ona napisała mi, że... jestem jedyną osobą, z którą chce mieć teraz kontakt i nawet nie wiem jak często ma ochotę mi to napisać oraz, że chce do mnie przyjechać i mnie poznać, spędzić ze mną czas. Wiem, że to głupie, ale mam wrażenie, że wtedy znowu poczułem się... kochany, potrzebny, ważny. Wtedy wymieniliśmy się numerami telefonu. Po jakimś tygodniu, może dwóch napisała mi SMS-a pytając czy nadal chciałbym aby do mnie przyjechała. Odpisałem, że tak, a ona napisała, że chciłaby przyjechać jak najszybciej. Nie napisałem o tym wcześniej, ale mieszkamy w innych miastach. Chciała jeszcze tego samego dnia przyjechać do mnie i zostać do następnego dnia. Wtedy też zmieniła się nie do poznania. Zaczęła ponownie wysyłać mi uśmiechy, stała się miła tak jak na samym początku znajomości, zaczęła się ze mną liczyć np. pytając kiedy będę miał dla niej czas. Odwołałem wtedy plany, które miałem tego samego dnia. Napisałem, że mogę też wziąć wolne w pracy następnego dnia żebyśmy mogli spędzić ten czas razem.
Jeszcze tego samego dnia odwołała te plany, jednak nie napisała dlaczego. Napisała, że będzie mogła przyjechać najwcześniej za sześć tygodni. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym za bardzo, dla mnie znowu liczyło się tylko to, że niebawem się spotkamy, że jestem dla niej kimś ważnym, potrzebnym... Od tamtej pory cały czas patrzyłem na telefon albo forum gdzie pisaliśmy. Zacząłem odliczać do naszego spotkania, w końcu tyle na nie czekaliśmy. Znowu odżyło wszystko co pisaliśmy sobie kiedyś w listach. Zacząłem myśleć o tym, że niebawem się spotkamy i będziemy to wszystko robić. Znowu poczułem się naprawdę dobrze. Po kilkunastu latach zaczałem ponownie używać emotikonek z uśmiechem i smutkiem. Pierwszy raz w dorosłym życiu postanowiłem uzewnętrznić moją sympatię do kogoś i... wysłałem jej SMS-a, że chciałbym móc się do niej przytulić. Po jakimś tygodniu postanowiłem zapytać się jej, czy nadal myśli to co napisała mi w wiadomości (że jestem jedyną osobą, z którą chce mieć kontakt). I wtedy... ona odpisała, że "nie do końca, ale nadal chciałaby mnie poznać". Wiem, że to głupie, ale... wtedy poczułem się okropnie. Wyszedłem z domu i kiedy byłem wystarczająco daleko aby nie spotkać nikogo znajomego... zacząłem płakać na środku ulicy.
Po tym SMS-ie znów zapadła się pod ziemie. Próbowałem do niej zadzwonić, ale nie chciała rozmawiać przez telefon. Na SMS-y prawie nie odpisywała. Wtedy oprócz objawów depresyjnym pojawiły się u mnie objawy nerwicowe. Dostałem od psychiatry leki uspokajające. Jednak, cały czas miałem w głowie, że już niebawem, za 6 tygodni będziemy mogli się zobaczyć. W końcu minęło 6 tygodni i... nic się nie stało. Odpisała mi, że "chciałaby mnie poznać jeszce w tym miesiącu". Do ostatnichi chwil, właściwie ostatnich sekund tamtego miesiąca patrzyłem w telefon i czekałem na wiadomość od niej. Nie otrzymałem jej. Postanowiłem jej wtedy napisać o tym co przeżywam kiedy nie wiem co się dzieje, kiedy ona nie odpowiada, nie odpisuje, jak to na mnie wpływa, że nie rozumiem tej sytuacji, nie rozumiem dlaczego nadal nie możemy porozmawiać przez telefon, popisać na jakimś komunikatorze (ona chciała tylko pisac maila lub wiadomości na forum).
Wtedy napisała mi wiadomość, że "jeśli dobrze zrozumiała, to wydawało mi się, że jesteśmy umówieni na jakieś spotkanie", a ona "poza tamtym jednym dniem kiedy mi wysłała SMS nie umawiała się ze mną". W dalszej części napisała, że odwołała spotkanie, bo jej chłopak złamał rękę i potrzebował jej pomocy przez 6 tygodni. Na koniec dodała, że teraz nie ma czasu na spotkania towarzyskie, ale nawet jak się spotkamy, to wcale nie wiadomo czy mi się będzie podobać. Wtedy uznałem, że tego jest już za dużo i każdy ma jakieś granice wytrzymałości. Postanowiłem zablokować sobie dostęp do forum, tak abym tam nawet nie zaglądał (jak można się domyślić i tak często tą blokadę znosiłem aby zobaczyć czy może jednak nie napisała nic). Bardzo rzadko używam tego zwrotu, ale... byłem na nią zły. Chciałem zerwać tą znajomość.
***
Po jakimś miesiącu odezwała się znowu i... zaczęła odpisywać na starsze wiadomości, opowiadać mi o różnych rzeczach oraz... znowu chciała się spotkać. Po tym wszystkim co się wydarzyło byłem do tego nastawiony sceptycznie. Jednak, miałem poczucie, że "chciałbym aby w końcu ta sprawa się rozwiązała". Nie nastawiałem się już na nic. Myślałem o tym w kategoriach, że czym mniej się będę starał, czym mniej przygotowywał, czym mniej przejmował się, myślał o tym tym lepiej. Nastawiałem się na to, że się spotkamy, jej się coś nie spodoba i "będzie koniec", ale za to "w końcu będę wiedział na czym stoję", "sprawa się wyjaśni".
Pomimo, że wcześniej to ona chciała do mnie przyjechać, ostatecznie wyszło, że to ja przyjechałem do niej. Zarezerwowaliśmy pokój w hotelu tak abyśmy mogli mieć komfortowe warunki. Spotkaliśmy się na dworcu. Przez całą drogę do hotelu praktyczni nei rozmawialiśmy. Wtedy pomyślałem sobie, że to chyba koniec (cały czas miałem w głowie to "sceptyczne nastawienie"). Kiedy weszliśmy do pokoju usiedliśmy na łóżku. Ona usiadła obok mnie i siedzieliśmy tak jakiś czas w ciszy. W pewnym momencie ona powiedziała, że "jeśli chce żeby sobie poszła, to mogę po prostu jej powiedzieć". Nie umiem tego wytłumaczyć ale... wtedy poczułem się zupełnie bezradnie. Wstałem, podszedłem do ściany i... zacząłem głośno płakać. Nie umiałem tego powstrzymać. I wtedy stało się coś czego nigdy nie zapomnę. Nagle poczułem dotyk na mojej głowie. To ona podeszła do mnie i zaczęła prowadzić mnie na łóżko. Nikt mnie wcześniej nie dotykał w taki sposób, do tego już tym bardziej nie kiedy bym płakał. Kiedy ponownie usiedliśmy na łożko ona zrobiła taki gest jakby chciała abym się przytulił. I wtedy to zrobiłem. Potem leżeliśmy tak jeszcze jakąś 1-2h, prawie bez słów. W pewnym momencie ona powiedziała, że "musi iść" i mi się zrobiło ... nie wiem jak to opisać... smutno? Nie chciałem żeby szła, chociaż wiedziałem, że to było niezależne od niej. Dłuższy czas staliśmy w pokoju. I w pewnym momencie się oboje przytuliliśmy, a ona zapytała się czy spotkamy się jeszcze. Zapytałem się jej, czy ona chce, i odpowiedziała twierdząco. Wtedy poczułem się naprawdę dobrze. Pomyślałem, że wszystko jest tak jak powinno być.
Spotkaliśmy się niedługo przed świętami Bożego Narodzenia. Zaraz po tym spotkaniu nasz kontakt zmienił się nie do poznania. Stała się rozmowna. Sama nawet przeprosiła mnie, że nie odzywała się kilka dni, nawiązując do kolejnego spotkania. Pomimo, że wcześniej potrafiła nie odzywać się pół roku. Wtedy pomyślałem, że teraz wszystko jest tak jak powinno. Nie mogłem się doczekać kiedy ponownie się spotkamy, kiedy znowu będziemy mogli mieć kontakt. Wtedy znowu chciała do mnie przyjechać na 1 dzień i spędzić ze mną więcej czasu. Tego tygodnia pożyczyła też ode mnie kilka tysięcy złotych. Nie zależało mi na tych pieniądzach, chciałem jej pomóc. Wiedziałem, że sytuacja, w której się od kilku lat znajdowała źle na nią wpływała. Wiem, że to teraz może się wydawać głupie, ale... wtedy pomyślałem, że jeśli zdecydowała się pożyczyć ode mnie pieniądze, to znaczy, że wiąże ze mną jakąś przyszłość.
Niestety, w okresie świąt trafiłem niespodziewanie do szpitala i przebywałem tam przez 3 tygodnie. Nie miałem tam dostępu do internetu, więc pisałem do niej SMS-y, ale nie odpisała mi na żaden z nich. Chciałem do niej zadzwonić aby wytłumaczyć jej co się stało, ale nie odebrała. Było mi z tego powodu przykro, ale cały czas żyłem myślą, że jak tylko wyjdę ze szpitala to będziemy mogli znowu się kontaktować i spotkamy się ponownie. Znowu miałem w głowie to wszystko o czym pisaliśmy. Nie mogłem się doczekać kiedy to wszystko zrealizujemy.
Po wyjściu ze szpitala wszystko znowu zaczęło się rozmywać. Już nie chciała przyjechać do mnie ("bo nie wie czy zaśnie"). Nawiązałem do naszych listów, w których dzieliliśmy się tym co chcielibyśmy robić z drugą osobą. Spytałem się czy coś z tego jest aktualne, ale nie dostałem odpowiedzi. Zapytałem się jej czy jest coś co chciałaby zrobić ze mną, ale tym razem nie wymieniła już niczego - napisała, że zastanowi się (to było mniej więcej 2-3 miesiące temu). Od mojego wyjścia ze szpitala mija 4 miesiąc. A właściwie niewiele się zmieniło. Zapytałem się jej czy chciałaby się spotkać w marcu, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Jakieś 90% moich wiadomości trafia w próżnie. Chciałbym tylko żebyśmy mieli jakiś kontakt. Kiedyś zaproponowałem żebyśmy znaleźli jakiś 1 dzień w tygodniu abyśmy wtedy się kontaktowali, ale to zostało przemilczane. Zaproponowałem żebyśmy porozmawiali na skype ale to zostało zignorowane. Zapytałem żebyśmy popisali na jakimś komunikatorze (fb, skype, gg) ale to zostało zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy wyszli obydwoje na spacer z telefonem i wtedy porozmawiali ale zostało to zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy posłuchali razem muzyki przez internet ale to zostało zignorowane. Zaproponowałem żebyśmy przerobili grę, którą napisała tak żebyśmy mogli pograć w to razem przez internet, ale to też zignorowała i nic nie odpisała. Zapytałem się czy chciałaby następnym razem spędzić ze mną więcej czasu niż poprzednim razem ale nic nie odpisała i drugie spotkanie było jeszcze krótsze niż pierwsze. Praktycznie nie rozmawiamy. Nasz kontakt ogranicza się do jakiś 10 minut w miesiącu, kiedy napisze wiadomość na forum. Nadal nie mamy innego kontaktu. Codziennie zaczynam dzień od sprawdzenia telefonu i forum żeby zobaczyć czy nic nie napisała i tak mijąją kolejne dni. Jakiś czas temu napisałem jej o tym oraz o tym, że jak nie dostaje żadnej odpowiedzi ponad tydzień to zwykle zaczynam się niepokoić, tak naprawdę to nie tylko niepokoić, ale po prostu... nie wiem jest mi smutno? tęsknie? Nie wiem jak to określić - nie dostałem żadnej odpowiedzi, a przerwy w kontakcie stały się jeszcze dłuższe.
Drugie spotkanie trwało chyba mnie więcej godzinę. Czekałem na nie przez cały pobyt w szpitalu. Wziąłem na spotkanie chipsy, mandarynki, pizze upieczoną w domu, karty w które mieliśmy grać. Na to spotkanie spóźniła się ok. godziny. Nic takiego, zdarza się przecież. Byliśmy więc w hotelu ok. godzinę później niż planowaliśmy. Myślałem wtedy, że przecież cóż znaczy ta jedna godzina, jeśli teraz jesteśmy już razem w pokoju i mamy przed sobą co najmniej kilka takich godzin. Jednak, niespełna po godzinie powiedziała, ze będzie iść i wtedy zostałem sam w pokoju do następnego dnia. Wydaje mi się, że było mi wtedy przykro, chociaż nie powiedziałem jej o tym. Wyjechałem rano żeby się z nią zobaczyć. Wcześniej pytałem się czy nie wydaje jej się, że godzina, o której się umówiliśmy nie jest trochę za późna, ponieważ ostatnio musiała wyjść ok. 17-18, ale nie odpowiedziała nic. Chciałem spędzić z nią więcej czasu.
***
Nadal nie wiem co o tym wszystkim myśleć, "o nas", o tej znajomości. Ta historia ciągnie się już prawie 5 lat. W tym roku spotkaliśmy się raz. Poza tym prawie nie mamy kontaktu. Nadal jedyny kontakt jaki mamy to pisanie wiadomości na forum. Kiedy próbuję z nią o tym porozmawiać to... nie dostaję odpowiedzi. Właściwie wszystko jest tak jak ona chce i kiedy ona chce. Jeśli jakiś temat jej nie interesuje, nie widzi sensu aby o czymś rozmawiać to po prostu nie odpisuje. Zapytałem się jej parę razy o inny kontakt (skype,fb, gg, telefon itp.), ale ona nie chce, więc piszemy tylko na forum. Kiedy ona czegoś chce, to musi być od razu. Kiedyś kiedy nie odpisałem jej przez 3 dni na jej wiadomość, obraziła się pisząc, że "widzi, że nie chce już pisać"). Nie wiem co o tym myśleć. Ostatnio znowu często płaczę. Właściwie od 3 lat znajduje się w takim stanie, a jedynie on się nasila lub osłabia. Już dawno zauważyłem, że gdyby ktoś inny, obcy traktował mnie w taki sposób, to... nie pozwoliłbym na to i po prostu nie chciałbym z taką osobą się kontaktować. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przy okazji zdałem sobie chyba sprawę, z czegoś o co nigdy siebie wcześniej nie podejrzewałem - jak wiele jestem w stanie znieść żeby otrzymać choćby namiastkę uczucia.
Zacząłem też się zastanawiać, że może to nie powinno być tak, że piszę o tym wszystkim na anonimowym forum, a nie mogę o tym porozmawiać z nią. Może to nie tak powinno wyglądać? Coraz mniej rozumiem z tego co się dzieje. Mam poczucie, jakbym już dawno stracił orientacje, utracił grunt pod nogami.