Kalimerka90, ach jak doskonale Cię rozumiem. Jestem z moim jeszcze-mężem od 4 lat, rozstań i powrotów zaliczyliśmy dziesiątki. Za każdym razem wydawało mi się, że to już "na dobre", jednak po kilku dniach czy tygodniach były powroty. Najdłuższe rozstanie jakie miało miejsce było 2 lata temu na 5 m-cy. Jednak znów come back.... Od niespełna tygodnia przechodzę wszystko od początku. Jednak tym razem to koniec końców. Szanowny małżonek kilka dni temu oznajmił mi, że nie marzy już o niczym innym jak o rozwodzie, że nie może na mnie patrzeć, że nie może ze mną na trzeźwo funkcjonować. Co jakoś nie przeszkadzało mu spotykać się ze mną codziennie w łóżku i zaspokajać swoje zapędy. No ale cóż... Na tym podłożu ma wyjątkowy tupet. Wczoraj wylądowałam w szpitalu, bo się połamałam, na co on: "ale czego ty ode mnie oczekujesz??" Dzisiaj zadzwonił grzecznie, że chce na spokojnie się dogadać, ale chodziło mu tylko o to bym to ja nigdy się z nim nie kontaktowała, nie pisała, nie dzwoniła, nic od niego nie chciała, nie wspominała o dziecku (jestem z nim w 6 m-cu ciąży), bo dla niego nie istniejemy. On chce o nas zapomnieć i zaczyna nowe wspaniałe życie. Po krótce powiem, że u nas też kłótnie, krzyki, poniżanie, alkohol były na porządku dziennym, później to ja się już tylko starałam, pilnowałam każdego kroku, miny, uśmiechu, ważyłam słowa, by niczym go nie urazić i być taką jaką on mnie chciał i jakiej sobie życzył. Dziecko niby było jego spełnieniem marzeń i dopełnieniem jego wielkiej miłości do mnie, ale okazało się to tylko pustymi frazesami. Teraz twierdzi, że nie interesuje go nawet to co się będzie z nim działo, to tylko mój problem. Ja też za każdym razem płakałam, teraz jest tak samo. Też piszę na tym forum by trochę z siebie zrzucić, w pewnym sensie wyżalić się, ale serce boli okrutnie. Zasypiam z wycia do poduszki i budzę się wyjąc, bo tak go brak. Bo przecież był obok, czułam że jest, miałam w zasięgu ręki, dotykałam, przytulałam, całowałam. Tak, raczej ja, bo on w ostatnim czasie był chłodny. Jedyne jego gesty ku mnie zmierzały do tego by mógł spełnić się w łóżku i to tyle. Ale też myślać tylko o sobie i swojej przyjemności, mnie traktując jak dmuchaną lalkę, gdyż bardzo się zmienił i w tej kwestii, robił to czego wiedział że ja nie lubię, nie preferuję bądź nawet nie akceptuję. Ale chciał chyba pokazać, kto tu się liczy a kto ma się podporządkować. Mimo wszystko i tak pokazał nam drzwi.... I uważa, że robi mi przysługę, bo mogę sobie z dzieckiem robić co chcę, i w sumie ze sobą też, a on idzie w swoją stronę i nikomu nic do tego.... Ja dalej nie rozumiem, płaczę, próbuję stawiać sobie przed oczami tylko same przykrości, których doświadczyłam, jak on nigdy nie liczył i nie liczy się ani ze mną ani ze swoim synem, tłumaczę jakim jest nieczułym egoistą, draniem, tyranem. Ale dalej go kocham najbardziej na świecie i serce co chwila pęka na nowo...
Jak czytam na tym forum posty innych kobiet, zdaję sobie sprawę, że nie jestem osamotniona, że wiele kobiet przechodzi przez to co ja i może taka wymiana doświadczeń i wsparcie pomogą nam nawzajem otrząsnąć się z tych horrorów. Każda musi sama swoje uczucia doprowadzić do porządku i na pewno nie będzie to krótki i łatwy proces i zapewne każda z nas chciałaby to już mieć za sobą....