Postanowiłam tutaj napisać z prośbą o poradę jak zyskać pewność siebie i poczucie własnej wartości.
Mam 30 lat i wiele problemów ze sobą - jestem DDA i DDD (ale przestałam chodzić na mitingi bo niczego nie kończę...), szukam pracy - i sama sobie to szukanie sabotuję, bo nawet jak ktoś mnie chce (!) to odmawiam, bo mam wrażenie, że sobie nie poradzę i się nie nadaję. Poznając nowych ludzi, staram się być przyjacielska i pomocna, a mimo to żadna znajomość nie wychodzi dalej - wydaje mi się, że jestem po prostu nieciekawa... Z rodziną kontakty mam na dystans, telefoniczne - im też za bardzo nie zależy, żeby to było coś bliższego... Jestem gruba, często wymiotuję i się obżeram do granic możliwości. TAk sobie myślę, że gdybym zachorowałą na raka, to wcale by mi życia nie było szkoda - popełnić samobójstwa nie mam"jaj".
Mam chłopaka/ to za mało powiedziane, bo mieszkamy razem już 12 lat/ ale widzę, że zachowyję się w stosunku do niego toksycznie - i to moje jojczenie z czasem sprawi, że mnie zostawi... ogólnie nie wiem, co chcę robić, jaka jestem.
Oprócz partnera, rozmawiam tylko z mamą, którą kocham i szanuję, ale trzymam na dystans i nie chcę spędzać czasu razem, bo mam żal z dziećiństwa. Ojciec był alkoholikiem (co prawda nie bił, ale wielokrotnie groził nam wszystkim, spał z siekierą, zapraszał innych pijaków do domu), mama nie chciała go opuścić, bo "nie po to wspólnie budowali dom" , kazałą wszystko ukrywać przed innymi, starsze rodzeństwo zaczęło sprawiać problemy, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem (naprawdę poważne - narkotyki, zadawanie się z mordercami).
Byliśmy bardzo biedni, mama zaczęła wyjeżdżać do pracy na coraz dłużej i dłużej jak miałam 12 lat. Zostawałam sama z ojcem, starsze rodzeństwo też powyjeżdżało a ja się opiekowałam ich dziećmi o 4-6 i 10 lat młodszymi ode mnie. NIgdy nie miałam znajomych w szkole, nie miałam czasu lub odwagi poznawać ludzi. Dzieciaki te też mnie nie lubią, nic złego im nie zrobiłam, może jako osoba rozporządzająca budżetem nie pozwalałam na głupoty.
Zawsze byłam "mało ważna" dla wszystkich. Choć chwalona tzw "złote dziecko", na które zawsze można liczyć. NIe buntowałam się, bo mama iała już dosyć kłopotów. gdy miałam 14 lat próbowałam się pociąć tępym nożem, ale się wystraszyłam i przestałam. Później skupiłam się na nauce, dostałam się na studia i jak najszybciej wyjechałam z tego domu - o co później wszyscy mieli do mnie pretensje.
Studia to był piękny czas - mieszka łam z moim ukochanym i dbaliśmy tylko o siebie. Właściwie nadal w ten sposób żyjemy, bo wszystkich innych zoobowiązań unikamy jak ognia i nawet kota ze schroniska wzieliśmy po wielu latach zastanawiania się... a co dopiero mieszkanie i dzieci...
Gdy spotykam osoby z "normalnych" domów to niesamowicie im zazdroszczę. NIe widać w nich tego strachu przed porażką, a nawet jak sie jakaś zdaży to nie wariują z tego powodu. Zazdroszczę tego, że mogą porozmawiać z kimś tak szczerze, że maja oparcie i żyją w miarę szczęśliwie.....