Witam,
dopadły mnie dzisiaj złe myśli i chciałabym wyżalić się tutaj na forum oraz zapytać czy może któraś z Was czuła się kiedyś podobnie.
Mnie to uczucie dopada okazjonalnie, zazwyczaj gdy zaczynam porównywać swoje życie z życiem innych kobiet. Czasem mam wrażenie, że moje marzenia się spełniają - tyle, że innym osobom... Mój dzisiejszy stan został wyzwolony przez odejście z pracy mojej koleżanki, żadnej tam bliskiej, zwykłej znajomej. Tyle że: jest ona mężatką, ma kilkuletniego synka. Decyzję o odejściu z pracy i wyprowadzce do innego miasta podjęła niemal bez zastanowienia, mówi, ot tak. JA też planuję odejść z pracy i planuję i znów planuję i oszczędzam pieniądze i jeszcze trochę więcej... Nie znoszę swojej pracy, ale nie mogę się zdobyć, by odejść. Ta moja koleżanka, Kasia, odeszła, bo jej mąż zarabia na tyle, że Kasia nie musi się martwić o swoje finanse zanim znajdzie nową pracę. I tu mnie boli, bo ja muszę. Ja i mój partner nie zarabiamy za dużo, tak raczej średnio. Mieszkamy w Londynie w wynajętym pokoju, oszczędzamy każdy grosz. Chcemy wynająć coś swojego. Wynająć - bo o kupnie nie ma mowy (przy obecnych cenach w Londynie), chyba, że moglibyśmy się przeprowadzić...
Kocham mojego partnera, rozumiemy się jak z nikim innym, on mnie zna lepiej niż ktokolwiek, akceptuje mnie taką jaka jestem. To pierwsza i jedyna taka osoba w moim życiu. On mnie też kocha, troszczy się o mnie. Tyle, że czasem dopadają mnie takie okropne myśli... że czemu nie znalazłam sobie faceta z lepszą sytuacją finansową. Jak się zastanowię, to większość kobiet, które znam powychodziło za mąż za facetów dobrze sytuowanych. Na teraz, na szybko mogę wymienić co najmniej 5. Wszystkie mają własne domy/mieszkania zakupione przez tych facetów. Mają dzieci, więc pracują part time i mimo wszystko są dobrze sytuowane.
Ja w tej sytuacji czuję się zdana na siebie. Jeśli podejmę decyzję o odejściu z pracy, to będę zdana na swoje oszczędności, bo on za długo nas razem nie utrzyma. Niemal tak, jakbym była sama. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam marzeń o siedzeniu w domu na tyłku, a żeby partner mnie utrzymywał. Ja chciałabym mieć oparcie finansowe. Na jakiś czas. Tak, żeby mi było łatwiej, a teraz czuje jakbym się męczyła, jakbym ze wszystkim miała pod górę. Żeby decyzja o zmianie pracy nie wiązała się z takim ryzykiem...
Nawet na tym forum bywały tematy, gdzie kobiety skarżyły się na różnice w zarobkach, pytały jak to uczciwie podzielić itp. A w tej chwili bardzo bym chciała być w takiej sytuacji. Wychodzi na to, że te wszystkie moje znajome "Kasie" mają to, co ja tylko chciałabym mieć i mają to dzięki lepiej sytuowanym partnerom, a właściwie mężom. Tak, jakby kobiety chętniej wychodziły za mąż, jeśli partner jest lepiej sytuowany. Sama jednak wiem, że nie mogłabym być z kimś tylko dla pieniędzy, że nie mogłabym się dostosować do kogoś, kogo nie kocham, udawać kogoś kim nie jestem. Kocham mojego partnera, jestem z nim szczęśliwa, tylko czasem mam takie okropne myśli.
Trochę to chaotyczne, ale wpadłam w dołek, może Wy dacie radę wyciągnąć z tego jakiś sens. Jak jest u Was w związkach z finansami?