Kiedy urodziła się nasza córeczka postanowiliśmy z żoną, że jeżeli sytuacja na to pozwoli, to żona zostanie w domu, dopóki młoda nie pójdzie do przedszkola (3-4lata). Tak się złożyło, że moja praca pozwala na to i żona od 2 lat nie pracuje. Uważam, że bez względu na to jak związek jest dobry i udany, to małżonkowie powinni być w pewien sposób niezależni od siebie finansowo. Zatem na początku roku przekazałem żonie pewną sumę pieniędzy (mniej więcej roczne zarobki żony), żeby miała własne oszczędności. W końcu opieka nad dzieckiem to piekielnie ciężka praca (moim zdaniem - choć kocham małą ponad życie, to potrafi dać w kość), a i tymczasowa rezygnacja z własnej kariery nie jest czymś łatwym. Oczywiście to nie są pieniądze na codzienne wydatki, tylko zabezpieczenie dla niej. W końcu każdy czuje się bezpieczniej z poduszką finansową.
Wszystko ekstra. Żona założyła lokatę, ale też powiedziała swojemu bratu. I ten teraz co chwile ją nęka - że jest bogata, to coś by mu dała, kupiła. Do tego włączył się jej chrzestny, że mu tam na jakiś remont brakuje. No trochę głupio, że wspomniała o tym (zupełnie przez przypadek, rozmawialiśmy o lokatach na grillu i się wymsknęło). I tak już od miesiąca.
Widzę, że żonę to męczy. Zarówno jej brat jak i chrzestny to najlepiej sprawdzają się wieczorem pod sklepem z piwem, ale mimo wszystko - rodzina.
Co w ogóle można zrobić? Rozmowa nie pomaga. Próbowaliśmy. Byliśmy weekend temu to co chwile jakieś głupie docinki w jej kierunku. Że jak była mała to chrzestny jej kupował lody, a ona teraz tak się odwdzięcza. Niby żarty.... ale wiecie.