Witajcie, nie przepadam za tego typu stronami. Jednak w tej sytuacji potrzebuje
pomocy, rady. Na domiar złego moja cała rozprawka przed chwilą się skasowała.
Zaczynam więc pisać od nowa.
Moja historia zaczęła się 3 lata temu. Znaliśmy się już wcześniej [ był partnerem
mojej dobrej koleżanki ]. Po ich rozstaniu wyszło tak a nie inaczej. Niestety,
to było silniejsze ode mnie. Wiem, że ją skrzywdziłam, ale uczucie wygrało.
Po pół roku on wyjechał za granicę do pracy, ja czekałam. Po powrocie od razu
wynajęliśmy mieszkanie oraz otworzyliśmy sklep - od wielu lat prowadzę działalność
w internecie.
Chciał mi pomóc się rozwinąć, urzeczywistnić marzenie i znaleźć sposób na pieniądze.
Nie obyło się jednak bez pożyczek po rodzinie. Wspólnymi siłami zbudowaliśmy
firmę, która żyje do dzisiaj.
Uczucie było niesamowite, zgadzaliśmy się ze sobą w 100% odpowiadaliśmy sobie,
każda wada była niczym. Akceptacja fest.
Piszę to już drugi raz i nowe rzeczy przychodzą mi do głowy. Małe kłótnie i problemy
zaczęły się może już wtedy - bardzo młodzi ludzie wzięli sobie tyle na barki. I mieszkanie
i firmę i pożyczki - w sumie bez jakiegoś zaplecza finansowego.
Wieczorami zamiast spędzać czas razem non stop zapraszaliśmy kolegów - w większości jego.
Mieliśmy się zwyczajnie dosyć, nie było kiedy zatęsknić. Siedzieliśmy w sklepie razem.
Mieszkali niedaleko więc byli u nas kilka razy w tygodniu. Z tych kilku razy zazwyczaj ze 2 wieczory
były małym piwkowaniem lub dużo większym.
Po 3 latach padła decyzja zakupu mieszkania - no bo ile można komuś płacić. I tutaj zaczęły się schody.
Działalność jest na niego, więc ma zdolność kredytową i rodziców, którzy pomogą. Ja na to nie mogłam liczyć
niestety więc nawet nie było rozmowy kto co, bo było to jasne.
Już przy remoncie było źle. Ustalaliśmy coś wspólnie, później on mówił po swojemu i ja zaskoczona
wychodziłam na głupią i niewdzięczną dziewuchę - bo przecież rodzina pomaga a mi coś nie pasuje.
Później było już tylko gorzej, mnie mieszkanie nie cieszyło, bo czułam, że nic tu nie jest moje.
Próbowałam w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę, żebym także w tym była - w końcu to była
wspólna zasługa.
Pokłóciliśmy się mocno - zabrałam materac do drugiego pokoju i zostało już tak. Parę razy było
fajnie, już miałam tam " wracać", ale chciałam, żeby to była jego propozycja.
Po jakiś dwóch tygodniach obojętności i pierwszy raz osobno spędzonych świąt chciałam porozmawiać.
Wiedziałam, że oboje nie jestesmy szczęśliwi. Powiedział, że przemyśli i wrócimy do rozmowy. Ale ja nie chciałam
czekać miałam już dość. I wtedy on urwał wszystko w jednej minucie:
Przykro mi, nie będziemy razem. To nie to i ja nie chce ani siebie ani Ciebie oszukiwać. Starałem się prosiłem,
dzwoniłem i nic. Nie kocham Cię i nic nie możesz już z tym zrobić.
Od czego się zaczęło ? W międzyczasie mieszkaliśmy u niego [ ok miesiąca ] na okres remontu.
Jego Mama jest typem gospodyni idealnej. Pracuje, sprząta, gotuje, dba o rodzinę. Podziwiam ją
niesamowicie. Ma piękny, czysty dom i pełną lodówkę. Spełnia się, to widać.
Ja jestem typem zupełnie innym. Owszem, przywiązuje dużą wagę do czystości, ale na pewno nie
w takim stopniu. Spełnieniem dnia nie jest ugotowanie obiadu, mogę sobie zawsze coś zamówić.
Pracuje całymi dniami i nie zawsze mam siłę i chęć. Moja praca polega teoretycznie na siedzeniu w sklepie.
Ale jesteśmy producentem. Cały mechanizm trzeba mieć w głowie - co gdzie kiedy przewieźć, co załatwić,
kiedy jaka klientka i tak dalej. Praca niby łatwa ale w ciągłym stresie.
Wiedziałam jak może być dlatego brałam jak najwięcej zmian. Pomagałam ze wszystkim gotowaniem, sprzątaniem.
Pytałam co mogę zrobić. Wydawało mi się, że zdałam "egzamin". Jak się później okazało - niekoniecznie.
Śpi do 12, nic nie robi etc.
W międzyczasie dowiedziałam się, że po roku związku powiedział, że przerobi mnie na swoją Mamę albo będzie źle.
Po 2 dniach wróciłam do "domu". Po chwili wrócił i on. Zapytał jak tam i co robimy z firmą,
powiedziałam, że nie wiem. Później poopowiadał coś o pracy, o imprezie na której był.
Zaproponował obejrzenie filmu, ale nie mieliśmy internetu. Poszliśmy więc do knajpy coś zjeść
a później na spacer. Ustaliliśmy, że ciągniemy firmę dalej bo warto, ale jak on to stwierdził
" oddzielamy życie prywatne od biznesu ". Oczywiście mogę mieszkać dopóki się nie odkujemy
i nie wyrobimy mnie zdolności kredytowej.
Wróciliśmy do domu, ja zaczęłam się malować [ stwierdziłam, że muszę wyjść ]. Jemu mina
zrzedła. Zapytałam o co chodzi. " Czy Ty będziesz w stanie prowadzić ze mną firmę, jeżeli nie będziemy
razem ? " Nie wiem. Zostańmy przy ustaleniach.
Radząc się wielu osób mówią różne rzeczy. Zostań na razie ale olej, zostań i napraw. Uciekaj jak najdalej.
Nie wynajmę mieszkania bo nadwyrężę budżet, który próbujemy połatać. Do domu nie wrócę, nie ma opcji.
W tym momencie zostaje z niczym, bez mieszkania, bez znajomych, bez perspektyw.
Oczywiście, teraz się obwiniam. Nie dbałam o niego tak jak powinnam. Wdarła się rutyna
i nie potrafiliśmy z niej wyjść. Dałam ciała.... wiem to oczywiście za późno. Ale wiem też, że wina
leży po obu stronach. Nie potrafiliśmy zgrać zaangażowania - albo jedno albo drugie. Lepiej gorzej,
ale zawsze razem.
Zbudowaliśmy piękną relację. Nigdy się nie okłamaliśmy, zawsze wychodziła najgorsza prawda.
Wcześniejsze związki ani moje ani jego takie nie były - ciągle gdzieś coś na boku.
Rozmawialiśmy o wszystkim, znaliśmy się od podszewki. Myślimy tak samo, wiem co i kiedy
jak gdzie on pomyśli. Zgadzaliśmy się niemalże we wszystkim.
Co mam dalej zrobić ?