Witajcie.
Od kilku miesięcy jestem w związku z kobietą. Wcześniej byliśmy przyjaciółmi ale odkryliśmy w nas coś więcej i... Dzieli nas 300 km. Widujemy się regularnie, jeździmy do siebie itd. Jest wspaniale i obojgu nam jest w tym wszystkim dobrze. Jesteśmy pełni optymizmu, nieśmiało snujemy plany na przyszłość...
Ostatnio partnerka źle się czuła. Lekarz stwierdził że coś jest nie tak z jedną z piersi. Stwierdził że to guz. Po niedługim czasie zostało zrobione USG które wykazało że *coś* jest i się powiększa. Skierowano na biopsję cienkoigłową... Wynik będzie za dwa tygodnie ale lekarze mówią że jest duże prawdopodobieństwo że trzeba będzie zrobić biopsję gruboigłową w znieczuleniu miejscowym...
Jestem mężczyzną i tylko mogę domyślać się co kobieta w takiej sytuacji może czuć. Jak bardzo ona to przeżywa, jak cierpi. Możliwe że chodzą jej po głowie czarne scenariusze z mastektomią włącznie... Partnerka przygasła mocno, nic jej nie cieszy i zamknęła się w sobie. Nie chce o tym rozmawiać. Poniekąd nie dziwię jej się. Bardzo możliwe że całymi dniami ona się zamartwia... Dzwonię codziennie, staram się nie wchodzić na ten temat. Martwię się, myślę i chcę jej jakoś pomóc.
Ostatnio odwołała spotkanie bo stwierdziła że chce być sama i nie potrzebuje by ktokolwiek przy niej był. Nie mam prawa zmusić jej do niczego więc jedyne co pozostało to uszanować jej decyzję... Powiedziała że potrzebuje pobyć sama ze sobą, nie wie jak długo. Czuję się bezradny bo na swój sposób też to przeżywam. Kocham ją i choćby nie wiem co miało się zdarzyć pragnę z nią być. Biorę czarny scenariusz pod uwagę (choć wierzę że do niego nie dojdzie) i liczę się z nim. Jednakże wiem że nawet gdyby utraciła kawałek ciała dalej będzie tą samą kobietą którą pokochałem. Ona nic ze swej kobiecości nie straci w moich oczach. Tak, mówię za siebie bo za nią nie mogę. Nie jestem nią i nigdy nie będę.
Boję się że ona się załamie, że zwątpi w siebie, w nas i to wszystko może się rozpaść. Wiem też że niejako odpowiedzialność za *nie upadnięcie* w dużej mierze spoczywa teraz na mnie. To ja muszę być tym *silniejszym* z nas dwojga... Zależy mi na niej i pragnę by była zdrowa, szczęśliwa... Czuję jednocześnie się trochę w tym wszystkim sam i stąd ta bezradność...
Proszę Was o spojrzenie swoimi oczami na to wszystko i jeśli możecie powiedzcie choć kilka słów...