Jestem w trakcie rozwodu. Od dłużego czasu "uprawialiśmy" z D. jakąś fikcję, przyklejając jej łatkę małżeństwa.
Po wzlotach, miliony upadków zabijających Nas dzień po dniu. Przemoc emocjonalna, na którą nie mogłam się zgodzić. Wszystko dla Niej, dla naszej córki, która jest dla Nas całym światem. Ale czy na pewno?
Od momentu mojego odejścia i przeprowadzki D. okropnie zachowuje się wobec naszej córki. Nie wprost, ale czynami i słowami, które ukazuje mi.
Utrzymuję córkę i mieszkanie sama. Mieszkanie? Moje, ok- opłacam bo mieszkam. Ale córka? Jest przecież nasza, nie moja...
Po każdej sprzeczce o pieniądze, których nie daje, żeby zrobić mi na złość mści się na Małej. Stwierdza, że po nią nie przyjdzie i tyle. Bez słowa wyjaśnienia, choć obiecał jej wspólny spacer czy obiad.
Gdy już ją weźmie to na chwile, tłumacząc się, że jej się nudzi. Ostatnio skarżyła się, że nawet nie dopiła herbatki bo tata kazał jej się ubrać i przyprowadził ją do mnie.
D. nie pyta nawet o zdrowie córki czy o potrzeby. Nie wspiera mnie w jej wychowaniu pod żadnym względem.
Co robić? Serce pęka mi każdego dnia na części. Czy powinnam odpuścić, żeby nie mścił się na córce? Czy walczyć i liczyć, że zrozumie?