Witam Wszystkich,
ze względu na swoją obecną sytuację postanowiłem napisać tutaj, żeby uzyskać spojrzenie osób trzecich na coś co dręczy mnie od dosyć dawna, a czym chciałbym wreszcie skończyć. Tym bardziej, że po drugiej strony barykady zawsze jest jedna z "przedstawicielek ludzkości z Wenus". Z góry przepraszam za taką tasiemcową długość. Miałem problem z zakwalifikowaniem czy ta sprawa dotyczy bardziej miłości czy przyjaźni, ale ze względu na udział czegoś więcej niż zwykła sympatia zdecydowałem się zamieścić w tym dziale. Na początek powiem o sobie, że mam 23 lata, mieszkam sam w dużym mieście w zachodniej Polsce. Studiuję i łapię się różnych prac- ot, typowy student na niestacjonarnych.
Pytania na które szukam odpowiedzi są na dole. Ale do rzeczy.
Zawsze wygląda to tak samo. Poznaję dziewczynę- najczęściej przez internet. Jeśli wymieniliśmy więcej niż kilka w miarę inteligentnych zdań i rozmowa się klei, zapraszam ją do przejścia na facebooka. Piszemy tak ze sobą kilka tygodni, zazwyczaj wychodzą jakieś 2 godziny w dzień w którym gadamy- w każdym razem niecodziennie. Kontakt się polepsza, dochodzi do spotkania. Bywają friendzony zaliczone po pierwszym spotkaniu, ale to nie o te spotkania mi chodzi. Wszystkie relacje, które miałem od czasu swojej pierwszej (włącznie z nią) i które znaczyły dla mnie coś więcej psuły się w ten sam sposób. "Sorry, ale jednak nie dalibyśmy rady jako para.". Dlaczego "psuły" a nie kończyły? Bo każda z tych relacji zaczynała się od koleżeństwa- bliższego niż standardowe, ale jednak. Więc kiedy słyszałem to legendarne "zostańmy przyjaciółmi" nie byłem może szczęśliwy, ale nie chciałem od tak odcinać się od bliskiej mi osoby.
Gdybyśmy wracali na poziom koleżeństwa jaki mieliśmy- ok. Nie miałbym nic przeciwko (zawiedzione nadzieje swoją drogą- nie mogę nikogo zmuszać do związku). Ale to jest nawet cień dawnej znajomości. Za każdym razem. I zawsze kończy się to długimi i nerwowymi dyskusjami próbując wytłumaczyć drugiej stronie dlaczego i co mi się nie podoba w tym jak to teraz wygląda. Dodam jeszcze dwa aspekty: za każdym razem druga strona czyli po prostu moja niedoszła luba bardzo chce utrzymać tą znajomość- a jeśli tak nie było, to trafiałem na mistrzynie w udawaniu. Drugi aspekt i ten już na prawdę jest przykry- niemal zawsze wszystko się kończyło, kiedy pojawiał się ktoś inny.
Tak było z moją pierwszą miłością- jedyną oficjalną, z którą byłem, 4 lata temu. Wszystko było pięknie do czasu, gdy dzień przed jej urodzinami przyszedłem do niej i poznałem jej nowego chłopaka. To był dla mnie szok. "Szczęśliwie dla mnie" zabawił się z nią i ją zostawił i to 2 tygodnie po tej akcji. Ja wybaczyłem, wróciliśmy do siebie- po miesiącu znowu mnie zdradziła. Zbierałem się po tym dwa lata. Byłoby krócej, gdyby mi co chwilę nie zawracała tyłka przeprosinami i bzdurami jak bardzo tęskni- nie, nie tęskniła. Piszę to z perspektywy czasu, wtedy każda taka akcja z jej strony budziła we mnie nadzieje, które ona potem niszczyła. Jak z zarzucaniem wędki z przynętą specjalnie spreparowaną dla mnie. To jest chyba moje najgorsze przekleństwo- trudno mi zrezygnować z kogoś kto dla mnie coś znaczy, nawet jeśli mnie traktuje podle.
Podobnych sytuacji, ale już nie tyle ze zdradami, co pt. "dziękuję, ale to nie to/nie szukam teraz miłości"+nowy chłopak za tydzień było kilka.
Powodem dla którego tutaj napisałem jest jednak inna relacja- zupełnie inna. Moja znajomość z dziewczyną z dalekiego kraju, studiującą w moim mieście. Przyznam z przykrością, że tak bardzo mi zależy jak wtedy, z tą pierwszą miłością. I w chwili gdy to piszę może się to skończyć bezpowrotnie. Mimo, że to była pierwsza moja znajomość z obcokrajowcem, dogadywaliśmy się dobrze. Trwało to od bodaj marca 2016, może lutego. Na ostatnim spotkaniu przed jej wyjazdem do jej kraju (do Azji wschodniej- nie będę określał dokładnie który kraj) na 3 miesiące doszło do czegoś co już zachowaniem tylko koleżeńskim nazwać się nie da. Pisaliśmy codziennie, mi bardzo zależało, jej nawet bardziej. Po jej powrocie bodaj we wrześniu spotkaliśmy się jeszcze dwa razy: początek października. Na pierwszym z tych spotkań... no cóż, to spotkanie przeświadczyło mnie że nie chcemy skończyć jako tylko koledzy.
Niestety zamiast zaproponować, żebyśmy byli razem, o czym od dłuższego czasu wysyłała mi sygnały poprosiła, żebyśmy zostali "friends"... ale "with benefits". Wielu by się z tego ucieszyło. Ja bardzo chciałem czegoś więcej, no ale zrobiłem dobrą minę do złej gry. Zgodziłem się. Kolejne spotkanie. Wciąż bardzo ciepłe, ale krótkie. Obiecała, że wkrótce się spotkamy znowu. Potem zaczęła milczeć. Nie pisała pierwsza, rozmowy krótkie, o wiele krótsze niż do tej pory. Umówiliśmy się na termin, ale w dniu spotkania usłyszałem, że jednak nie może. I to nie była grzeczna odmowa. Przeprosiła za to, ale powiedziała, że chce "przerwy" (coś mocno to związkiem zapachniało). Stwierdziła wtedy to co te wszystkie panie przedtem- nie wyszłoby nam jako parze, a ona doszła do wniosku, że teraz chce bliższej relacji, a nasze "benefits" w tym przeszkadzają.
Jako że już moja wypowiedź jest długa streszczę: oczywiście chciała przyjaźni (jak każda dotąd), mnie na tej przyjaźni zależało. Oczywiście, źle to wygląda, kiedy po wygaśnięciu "korzyści" ja zacząłem mieć pretensje. Ale tu nie umarły tylko one- umarł cały kontakt z jej strony. Żeby z nią pogadać musiałem się mocno wysilić, rzadko miała choćby 20% z czasu jaki miała dla mnie nawet wtedy kiedy nie mieliśmy jakoś intensywnych relacji. Obiecała mi że się poprawi i na przestrzeni 3 tygodni nic to nie dało. Tak było do świąt, czyli miesiąc po tym jak mi powiedziała, że szuka czegoś innego. Wchodzę na facebooka- widzę zdjęcie jej obejmującą pewnego "Pana" poznanego mniej więcej w okresie w którym ona "zaczęła szukać innego". U niego w domu. Nie muszę dodawać jakie to była dla mnie kolacja wigilijna. Kilka dni później pierwsze "starcie" z nią. Po raz pierwszy naprawdę się pokłóciliśmy. Powiedziałem, że zachowuje się jak pasożyt, bo chce mieć przyjaciela na którym może polegać (ZAWSZE mogła na mnie liczyć), podczas gdy ona nie może dotrzymać głupiego słowa.
Byłem naprawdę wkurzony. Nic nie udało się ustalić z nią. W Sylwestra nawet nie miałem z nią kontaktu. Nie wiem gdzie była. I nie chcę wiedzieć. Znalazłem towarzystwo, więc wolę wspominać tą datę jako miłe spędzenie czasu z innymi ludźmi. Kłótnie z nia wybuchły na nowo przedwczoraj. Do wczoraj włącznie miałem wybór, który ona mi dała: przejść nad tym co zrobiła do porządku dziennego i być przyjaciółmi lub zakończyć tą znajomość. Zaznaczyła jednak, że jeśli ja będę jeszcze czegoś chciał, to zobaczy co da się zrobić. Tylko że wszystko, czego ja od niej oczekiwałem to była ta przyjaźń. Nie mogła zrozumieć tego, że jej złamane obietnice, jej nowy chłopak, tak daleko posunięta degradacja naszej znajomości (do poziomu dalekich kolegów) i jednak pewne uczucia wyższe z mojej strony to nie jest coś nad czym mogę przejść do porządku dziennego i zgodzić się, żeby zostało, tak jak jest teraz, mimo że nie chcę tego kończyć. Chcę to zmienić. Ale nie wiem już jak. Więcej będę wiedział zależnie czy coś odpisze po wczorajszej kłótni czy nie. I mówię otwarcie. Jestem wyczerpany psychicznie całą powyższą sytuacją. Ona też. Ale ja nie mogę zarzucić sobie cokolwiek złego, nigdy jej celowo nie zraniłem. Z obu stron padły przykre słowa, ale ja naprawdę nie jestem aniołem, żeby być traktowany jak śmieć i potem nie używać gorzkich słów. Tak, to jest chyba moje przekleństwo. Nieumiejętność rezygnacji nawet przy podłym zachowaniu drugiej strony, jeśli tylko mnie zależy.
A więc jako podsumowanie: Chciałem się Was spytać, czy wiecie co może być tego przyczyną, że osoby bliskie potrafią mnie potem bez skrupułów pokiereszować a potem jeszcze chcieć żebym się przyjaźnił z nimi? Czy to, że ten schemat, w którym ja dotąd zawsze przegrywałem z kimś "nowym" to jest moja wina, czy pech do dziewczyn, które są skłonne tak postępować? Ponadto widzę, kiedy jestem źle traktowany. A powiedzenie PAS jest dla mnie jakimś koszmarem. Dlaczego tak się dzieje? Jeśli przebrnęliście przez ten tekst, dziękuję, jeśli tylko zechcecie spróbować odpowiedzieć na pytania- również.