Witam wszystkich użytkowników forum. Czy moglibyście się na to spojrzeć z perspektywy osoby trzeciej?
Mam problem z facetem, z którym spotykam się od kwietnia tego roku, ja mam 26, on 40 lat. Znaliśmy się wcześniej, gdy byłam nastolatką, ale na gruncie neutralnym. W kwietniu odzyskaliśmy kontakt przez Facebooka, umówiliśmy się i jakoś poszło, bardzo szybko zaczęliśmy być razem - z jego inicjatywy, co muszę podkreslić.
Gdy go znałam wcześniej miał żonę i córkę, teraz już od lat jest rozwodnikiem. Jakoś po miesiącu wyszło, że nie chce mieć więcej dzieci. To rozumiem, znam wielu dzieciatych-rozwiedzionych, którzy już nie czują potrzeby płodzenia kolejnych potomków i chyba też nie jestem stworzona do macieżyństwa, nie wyobrażam sobie tego, przynajmniej obecnie.
Po 4 miesiącach zapytałam się go, czy coś do mnie czuje. Nie oczekiwałam wielkiego wyznania miłości, bo też dopiero coś zaczynałam do niego czuć i chciałam wiedzieć, czy jesteśmy na tym samym etapie. Przynajmniej przysłowiowe motyle w brzuchu, te sprawy. Powiedział, że nie i nie wie, czy jest jeszcze w stanie coś do kogoś poczuć. To mnie załamało, postanowiłam od niego odejść. Powiedział wtedy, że nie miał nigdy na celu mnie skrzywdzić, ale nie potrafi wykrzesać z siebie wyższych uczuć. Rozstanie przebiegło w pokoju, ale nie trwało długo, bo zeszliśmy się po kilku dniach. Decyzję podjęliśmy wspólnie, nie było strony bardziej aktywnej. Powiedział, że mu na mnie zależy i świetnie spędza ze mną czas.
Minęło trochę czasu i podczas normalnej rozmowy wyszły kolejne rzeczy. Nie wierzy w małżeństwo, swoje ostatnie uważa za błąd, bo ożenił się podobno tylko dlatego, bo ona chciała i naciskała, a on uznał, że tak należy, że to już czas. To samo powiedział o córce - miał już swoje lata i był w małżeństwie, więc tak należało. Zapytałam, czy w takim razie, gdyby się nam układało przez kilka lat, to czy może byśmy razem zamieszkali (mieszkamy po dwóch stronach dużego miasta i ze względu na to i na godziny pracy widzimy się max 3 razy w tygodniu). Odpowiedział, że nie wie, bo lubi mieszkać sam, poza tym nigdy się nie zastanawiał nad zamieszkaniem z jeszcze kimś innym (ze swoją byłą żoną naturalnie mieszkał, ale poza tym nic).
Z tego opisu wyłania się facet, który nie chce żadnych poważniejszych zobowiązań, chce teraz do końca życia mieć po prostu przyjemność itd. Tak... ale i trochę nie.
Od samego początku związku to on się bardziej stara. Głównie to on wymyśla atrakcje, zaprasza mnie w różne miejsca, płaci za mnie (wiem, jak to brzmi, ale musiałam to dodać dla zobrazowania sprawy - pieniądze mnie nie interesują, zarabiam praktycznie tyle samo co on i niczego mi nie brakuje), bez problemu jest w stanie iść na ustępstwa, potrafi rozmawiać, moje zdanie stawia na pierwszym miejscu, każdą moją prośbę spełnia bez gadania, choć czasami sama wiem, że nie jest mu to na rękę, nie ogląda się za innymi NIGDY (a przynajmniej, gdy jest ze mną - ani słowa nawet, że jakaś jest ładna czy spojrzenia w jej stronę). Nie ukrywa naszego związku, jego córka o nas wie, rozmawiałyśmy o grach komputerowych przez Skype'a Dlatego jest to dla mnie dziwne. Skoro nie jest w stanie się zaangażować i tak wygląda jego niezaangażowanie, to nie wiem, jak się zachowuje, jak już się zaangażuje. Gdyby się na nas spojrzeć z boku, to głównie ja od niego "biorę", a w ogóle to jesteśmy świetną parą, wszyscy moi znajomi go lubią i się cieszą, że mam takiego fajnego faceta.
Na koniec dodam, że nie jestem jego pierwszą kobietą po rozwodzie. Wcześniej spotykał się przez kilka lat z moją równolatką. Zapytałam się go raz z ciekawości, dlaczego z nią zerwał - umilkł i było widać, że myśli nad odpowiedzią i w myślach dobiera słowa. Odpowiedź była dziwna, zaufajcie mi proszę na słowo - strasznie wymijająca. Coś na zasadzie "Zmieniła się" i koniec. Ostatnio podczas tej rozmowy o ślubie/mieszkaniu rzucił tekstem (zapytałam się go, czy ona nie chciała podczas tych kilku wspólnych lat z nim zamieszkać), że nie chce o niej w ogóle rozmawiać, bo to była pomyłka i woli zapomnieć, że istniała. Okej, nie wnikam.
Nie bierzcie mnie proszę za desperatkę, bo rozmawiam o takich rzeczach, tak jakbym dążyła do złapania męża na siłę. Wcześniej byłam w 6-letnim związku i wiem, że wszystko wymaga czasu, ale nie chcę znowu zmarnować sobie kilku lat życia. Tylko nie wiem, o co tutaj chodzi. Zachowuje się, jakby był zakochany we mnie na zabój, a z drugiej strony nic nie czuje? Po co wchodził w związek, skoro jest niepewny i nie chce niczego w swoim życiu za bardzo zmieniać?